Rzecz o katolikach w biznesie, którzy widzą więcej, oceniają mądrzej i działają wraz z Jezusem
Falę zainteresowania i komentarzy wywołała polemika Pawła Falickiego z rachunkiem sumienia zawartym w dokumencie „Powołanie lidera biznesu”. Autor „Pułapek rachunku sumienia” dokonuje w swoim opracowaniu krytyki trzech obszarów: stanu państwa polskiego, uwarunkowanej „marksistowsko” katolickiej nauki społecznej oraz treści dokumentu.
Do krytyki państwa polskiego w tym miejscu się nie odniosę, bo choć watykańscy autorzy publikacji z wielką uwagą spoglądają na nasz nadwiślański kraj (przecież inaczej być nie może!), tym oto razem postanowili wydać dokument dla całego Kościoła. Dla Amerykanów, którzy w raporcie Doing Business 2013 zajmują 4. miejsce, dla Polaków na 55. i pewnie także dla Włochów z ich zamiłowaniem do porządku, kryzysem i mafią na 73. A więc dokument nas zachęca do odkrywania zasad uniwersalnych dla wszystkich, bo wypływających z naszej wiary. To pozwoli nam zrozumieć, dlaczego tak mało w nim „konkretów”. To także zaproszenie dla nas, abyśmy odczytywali, co Stolica Apostolska chce nam powiedzieć tu i teraz. Jestem przekonany, że właśnie dzięki rzeczowym dyskusjom łatwiej będzie nam odnieść treść „Powołania lidera biznesu” do realiów naszego życia i naszego powołania do przedsiębiorczości.
Drugim zarzutem postawionym przez Pawła Falickiego jest rzekome trwanie katolickiej nauki społecznej w dyskursie marksistowskim. Pewne stwierdzenia pozwalają domniemywać, że uważa KNS za jego pobożną wersję. Barwne słowa i erudycja mówcy na wskroś przeszyły katolicką naukę społeczną. Czy biedaczka po owym ciosie jeszcze się podniesie? Czy choćby ostatnie słowo wypowie?
Prowokacja: czy Jezus był marksistą?
Spójrzmy dociekliwie na działalność Jezusa, zwracając uwagę na pewne szczegóły. Początek Jego działalności publicznej to pierwsze uderzenie w rynek. Producenci wina z Kany Galilejskiej odnotowują spadek popytu na skutek lekkomyślnej działalności cudotwórczej (J 2,1–11). Kolejny fragment Ewangelii św. Jana (J 2,14n) opisuje, jak Jezus wystąpił wprost przeciwko ludziom biznesu, pozbawiając ich miejsca sprawowania działalności bez należytego okresu wypowiedzenia i w sposób nacechowany niechęcią i agresją. Trzeba przyznać, że na początku swojej działalności promotorem wolnego rynku i fanem przedsiębiorczości niestety nie był…
Potem, na przykład nad Jeziorem Galilejskim, było już tylko gorzej. Należy przypuszczać, że przedsiębiorczy Żydzi nie mogli nie wykorzystać w celach zarobkowych wzrostu ruchu pielgrzymkowego w okolicy (Mt 14,15). A jednak piekarze krociowych zysków nie ujrzeli. Przeciwnie, można domniemywać, że przygotowani na wzrost popytu pozostali z tonami niesprzedanego chleba. Innym razem Jezus wprowadził nieuczciwą konkurencję za pomocą dotacji w postaci cudownego połowu dla gospodarstwa rybackiego niejakiego Szymona Piotra (J 21,6.11 – na marginesie zauważmy, że biurokracja już wtedy wymagała rozbudowanej sprawozdawczości: ryb było 153).
Jezus dał się poważnie we znaki prywatnej służbie zdrowia, lecząc skutecznie i za darmo. Na przykład uzdrowił stałą klientkę wszystkich okolicznych lekarzy („całe swe mienie wydała na lekarzy” Łk 8,43). Nawet branża pogrzebowa nagle straciła klientów – co dość niespotykane w tym fachu — na skutek wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9,25) czy młodzieńca z Nain (Łk 7,14). W swoim nauczaniu nie poparł działalności inwestycyjnej w branży rolniczej („zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe” Łk 12,18). Demotywował pracowników – łamiąc przy okazji święte prawa rynku – wynagradzając pracownika ostatniej godziny jak tych, którzy pracowali cały dzień (Mt 20,11n).
Po Jego śmierci uczniowie szybko wprowadzili socjalizm, ustanawiając w gminie jerozolimskiej wspólnotę dóbr („Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne” Dz 4,32) i wprowadzili zorganizowane rozdawnictwo (Dz 6,1). W obliczu oczywistej niewydolności takiego systemu ekonomicznego zmuszeni byli znaleźć zewnętrzne źródło finansowania. Dlatego św. Paweł organizuje publiczną zbiórkę w Koryncie, podlewając ją obfitym potokiem okrągłych słów (2 Kor 8,1–15) i argumentując ją potrzebą… równości.
Powyższe dowodzenie oczywiście nie uosabia poglądów autora, ma na celu ukazanie, że za pomocą interpretacji wyrwanej z kontekstu można wyciągnąć wnioski interesujące, choć nieprawdziwe. Dlatego uważam, że temat rzekomego marksizmu dokumentów Kościoła w wypowiedzi Pawła Falickiego jest karykaturalnie przerysowany. Rerum novarum Leona XIII — uznawana za pierwszą encyklikę społeczną — zrodziła się w określonym czasie i była odpowiedzią Kościoła na dylematy i wątpliwości katolików, którzy z jednej strony widzieli poważne napięcia społeczne, a z drugiej od początku byli sceptycznie nastawieni wobec marksistowskich recept uzdrawiania świata. Tu ważna uwaga: nauka społeczna Kościoła nigdy nie jest gotową receptą na bolączki świata, jest próbą refleksji nad wyzwaniami konkretnych czasów. Aby być komunikatywną, używa języka, który jest zrozumiały dla odbiorców. Nie jest sztuką wyrwać złożone zjawisko z kontekstu historyczno-kulturowego i skrytykować je za pomocą pojęć współczesnych1.
W tym miejscu warto przywołać pewną konstrukcję myślową autora „Pułapek…”). Pisze on, że „praca najemna zaczęła sprawiać socjologom, politykom, ale także i Kościołowi Katolickiemu kłopoty dopiero w XIX wieku. Przedtem praca nie powodowała napięć, a w każdym razie nie wywoływała krwawych rewolucji”. Dziwnym trafem to właśnie wiek XIX był czasem rewolucji przemysłowej. A więc może warto połączyć te dwa fakty? Oczywiście doceniamy innowacyjność ludzi biznesu tamtych czasów, podjęty wysiłek organizacji nowego sposobu produkcji. A jednak dynamiczny rozwój i natychmiastowy sukces spowodowały, że nie ustrzegli się błędów. Założyciel Zgromadzenia Sercanów o. Leon Jan Dehon słusznie uznał, że musi uświadomić „fabrykantom”, że sukces firmy będzie tylko wtedy ich osobistym zwycięstwem, jeśli będzie szedł w parze z sukcesem pracowników (wiemy, że udało mu się w jednym przypadku fabryki Leona Harmela). Podsumujmy więc tę myśl: w XIX wieku praca nie sprawiła kłopotów socjologom, politykom i Kościołowi, ale konkretnym osobom, które zmuszone były do nieludzkiej pracy.
Aby uczyć się na błędach przeszłości, wyciągnijmy konstruktywny wniosek. Brak troski o drugiego człowieka, czyli uwzględnienie interesu wszystkich osób zaangażowanych w procesy gospodarcze, rodzi napięcia społeczne, a te mogą być przez niektórych wykorzystane do wywoływania rewolucji. Zatem dziś światlejsze grupy społeczne powinny szerzej otworzyć oczy, spojrzeć krytycznie także na siebie, by dostrzec, czy aby na pewno słuszne prawa wszystkich zainteresowanych są respektowane (o tym właśnie jest punkt „Czy jako lider biznesu staram się znaleźć sposób, aby zapewnić sprawiedliwy zysk inwestorom, sprawiedliwe zarobki pracownikom, sprawiedliwe ceny klientom i dostawcom oraz sprawiedliwe podatki społeczeństwu?”).
Nieprzekonanym wyznawcom „związku KNS z marksizmem” polecam rozmowę na temat poglądów gospodarczych ostatnich papieży z ks. Jackiem Gniadkiem SVD pt. „Papież wolnego rynku?”.
O wolności bezmyślenia
Takie postawienie kwestii pracy jest niezgodne z wyznawaną przez Pawła Falickiego filozofią wolności. Pojęcie to jest w filozofii obecne jest „od zawsze” i może być ona rozumiana na tysiące sposobów. Zastanówmy się, czy autor wybrał ten najlepszy2. Wywód autora opiera się bowiem na założeniu, że każdy człowiek jest wolny, a więc zawiera wolne umowy. Z tak postawionej sprawy wynika, że po pierwsze wcale ich zawierać nie musi, po drugie, że zawsze może się z nich w ustalony sposób wycofać, a po trzecie może założyć własną firmę.
Odejdźmy na chwilę od spraw pracowniczych, by zapytać się, czy przedsiębiorca obarczony kredytami jest człowiekiem wolnym? O ile w momencie podejmowania decyzji zapewne takim był, to obciążony długiem już takim nie jest, nie może ot tak po prostu powiedzieć, że rozwiązuje umowę, zabiera swoje zabawki i idzie szukać innych wrażeń. Być może wymiar sprawiedliwości da mu okazję poczucia samotności w miejscu odosobnionym, lecz chyba nie o takie doznania by mu chodziło.
Filozofia wolnorynkowa ma tę zaletę, że podkreślając wolność człowieka, motywuje go, pokazuje perspektywy, że może coś w życiu osiągnąć, jeśli uruchomi swą kreatywność i zaangażowanie. Nie uwzględnia jednak kilku istotnych spraw. Po pierwsze współczesne nauki o zarządzaniu, wespół z psychologią i jeszcze kilkoma dziedzinami, definiują, że tylko ok. 10% osób ma predyspozycje do prowadzenia działalności gospodarczej. Tak więc przykładowe stwierdzenie: „jak ci się nie podoba, to załóż swoją firmę” jest sprzeczne z nauką o człowieku i wyraża pewną filozofię mówiącego, niekoniecznie tę najwłaściwszą. Choć oczywiście motywowanie i pomaganie innym w podjęciu własnej działalności uważam za bardzo szlachetne.
Po drugie człowiek jest zdeterminowany do pracy swoją naturą. Musi pracować, żeby jeść. Determinizm się zwiększa za sprawą odpowiedzialności za swoich bliskich, którzy również potrzebują utrzymania. Tak więc „promocja wolności” w stylu „zawsze może się pan/pani zwolnić” w wielu przypadkach więcej wspólnego ma z hipokryzją niż wolnością. Co więcej, człowiek nie zawsze jest panem samego siebie i nawet jakby chciał i umiał, to nieraz ma blokadę psychiczną, brakuje mu odwagi do zmiany. Każdy przedsiębiorca zapewne zna takie osoby. Św. Paweł wyraża to rozbicie wewnętrzne człowieka zdaniem: „W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu” (Rz 7,23).
Podobnie ma się rzecz z oferowaniem klientom odpowiednich produktów. W stwierdzeniu, że klient ma swoją wolność i niech robi co chce, niewiele jest ducha odpowiedzialności, przeciwnie, pobrzmiewa pytanie Kaina „Czy ja jestem stróżem swego brata?” (Rdz 4,9). Czy sprzedam alkohol sąsiadowi, który po wypiciu zawsze bije swoją żonę? Słyszę już głosy oburzenia, że przecież nie mogę sprawdzać każdego człowieka. Chodzi oczywiście o zdrowy rozsądek, a z nim zasada „róbta, co chceta” niewiele ma wspólnego. Sprzedaż młotków nie pociąga za sobą większych dylematów moralnych, ale jeśli zamówi je klub kibica w ilościach hurtowych, radzę to zamówienie poddać choć krótkiej refleksji.
Na koniec tej myśli wytknijmy autorowi interesującą niekonsekwencję. O ile w relacjach pracodawcy z pracownikami i klientami jest wyznawcą wszechmogącej wolności, to powraca na ziemię, gdy pisze o iluzorycznej możliwości zmiany przepisów w demokracji, systemie w swej istocie zbudowanym na wolności.
Nocnym szperaczem oglądnie krajobrazu
Krytyka rachunku sumienia na pierwszy rzut oka wydaje się być wykonana bardzo metodycznie, poszczególne punkty otrzymały stosowny komentarz. A jednak tak sformułowana krytyka niesie w sobie poważną niedoskonałość. Zauważmy, że „Rachunek sumienia”3 jest zamieszczony w aneksie do dokumentu, nie jest samodzielną publikacją. Sam jego układ wskazuje, że jest skrótowym zebraniem treści dokumentu. Naturą streszczenia jest redukcja i uproszczenie; być może autorzy nie podjęli wszelkich starań w celu jak najlepszego opracowania go, niemniej niejasności i wątpliwości powinny być rozjaśniana przez tekst zasadniczy. Co więcej, poszczególne punkty powinny być interpretowane w duchu dokumentu. Odnoszę nieodparte wrażenie, że pan Paweł wybrał bardziej efektowną drogę oświetlania poszczególnych punktów, lecz w ten sposób piękna krajobrazu się nie dostrzeże.
Czarna dziura światło pochłania
„Powołanie lidera biznesu” nie jest dokumentem o gospodarce, tym bardziej o państwie. Te tematy są obecne jedynie jako tło, kontekst działania lidera biznesu. Jako wątek poboczny opracowane są skrótowo, w niektórych momentach schematycznie (najpierw kilka słów pochwały, nawet naciąganej jak w przypadku instytucji finansowych, a potem wskazanie kilku zagrożeń). Krytyka wyrażona przez pana Pawła Falickiego, także przez pana Marka Bernaciaka podczas prezentacji w Warszawie, wskazuje na to, że nadal brakuje w dokumentach Kościoła kompleksowej i kompetentnej oceny zjawisk gospodarczych.
Boję się, że autor krytyki nie odczytał głównego przesłania dokumentu i dał się złapać w pułapkę wątków pobocznych. Do wyciągnięcia takiego wniosku upoważnia mnie poważna dziura epistemologiczna. W opracowanym tekście ani razu nie pada kluczowe dla dokumentu słowa „powołanie”, użyte po raz pierwszy już w jego tytule. Odnoszę nieodparte wrażenie, że autor krytyki omijając szerokim łukiem tę płaszczyznę dyskursu, poważnie minął się z zamysłem autorów. Ta „czarna dziura” zgodnie ze swą naturą pochłonęła to, co najpiękniejsze i najwartościowsze w watykańskim przesłaniu: wielką rolę („powołanie”) przedsiębiorcy. Smutnej konstatacji Pawła Falickiego: „prace zaliczające się do tzw. Katolickiej Nauki Społecznej (…) niesprawiedliwie obarczają przedsiębiorców odpowiedzialnością za sprawy wykraczające poza ich naturalną działalność” przeciwstawię pełne nadziei i zaufania wezwanie zawarte w 1. punkcie dokumentu: „Przedsiębiorcom dano wielkie zasoby i Pan prosi ich o czynienie wielkich rzeczy”.
To jest ów nowy język, o który tak zabiega Paweł Falicki. „Powołania” w pismach Marksa daremnie szukać, lecz dlaczego przedsiębiorcy omijają te słowo szerokim łukiem? Powołanie to wzniosła misja, wielkie zadanie do zrealizowania. Aby mu podołać, konieczny jest zaufanie i trud wierności Jezusowi we wszystkim, co się robi, prowadzenie biznesu według Jego zasad. Zysk, prawa rynku, delegowanie zadań – tak! Ale bycie katolickim liderem biznesu to coś więcej – w relacji do Boga i w relacji do drugiego człowieka. To „biznes wbrew naturze”, bo inni nas nie zrozumieją, a może i wyśmieją, że tacy naiwni.
Autor krytyki wskazuje, że według niego nowym spoiwem społecznym mogłyby być „wdzięczność i dar”. Myślę, że idąc tym tropem w „Powołaniu lidera biznesu” znajdzie bliskie sobie treści w punktach 66–72, które mówią o „przyjmowaniu” i „dawaniu” jako dwóch postawach charakterystycznych dla chrześcijańskich liderów biznesu. Mam nadzieję, że ta dyskusja przybliży nas do tego, aby w miejscu pracy być świadkiem Jezusa Chrystusa. Bo „kiedy chrześcijański lider biznesu nie krzewi w swojej instytucji zasad Ewangelii, «swoim życiem raczej ukrywa prawdziwą twarz Boga i religii niż ją pokazuje»” (pkt 63).
Przypisy:
1. Przez takie rozumowanie beatyfikacja o. Leona Jana Dehona nie doszła do skutku. Piętnowana przez niego lichwa nie została odczytana w kontekście czasu, lecz populistycznie przedstawiona jako „antysemityzm”. Więcej na ten temat w artykule „Błogosławiony na liście oczekiwania”.
2. Przyznaję, że w swoim wystąpieniu autor nie przedstawia wprost wyznawanej przez siebie filozofii wolności w wydaniu wolnorynkowym, widzimy tylko pewne reminiscencje w wątkach dotyczących umów czy oferowania produktów. Niemniej wiadomo mi to skądinąd, a temat jest istotny, ponieważ ma szeroki wpływ na sposób pojmowania gospodarki.
3. Niekonsekwencję autorów można zauważyć w nazewnictwie. W angielskim oryginale w punkcie 80. robią odwołanie do „Examination of Conscience”, a w aneksie nazywają go „discernment checklist”. Zespół redakcyjny polskiego wydania podjął po długich konsultacjach decyzję o ujednoliceniu nazewnictwa, zostało to zaaprobowane przez Papieską Radę Iustitia et Pax.
ks. Przemysław Król SCJ
Zobacz także głos w dyskusji:
Witam,
Od razu do rzeczy:
1.Jezus nie był ani marksistą, ani socjalistą był przedsiębiorcą. Różnica jest prosta:
marksista/socjalista — rozkazuje czynić „dobro” lub to co uważa za dobro
Jezus — pokazuje drogę i szanuje wolną wolę
Jezus jest przedsiębiorcą — stolarz :), sam wybiera swoją drogę zgodnie z powołaniem, jest przedsiębiorczy w organizowaniu zespołu i dalszych działań, nie czeka, aż ktoś mu coś powie
2.„Co więcej, człowiek nie zawsze jest panem samego siebie i nawet jakby chciał i umiał, to nieraz ma blokadę psychiczną, brakuje mu odwagi do zmiany.”
Uważam to za kluczowe zdanie w tej wypowiedzi. Dlaczego znowu kładzie się tak duży nacisk na sterowanie tymi „biednymi” ludźmi co sami nie potrafią o siebie zadbać, zamiast większe środki i działania skierować na uwolnienie od LĘKU? Na to by został panem własnego losu? Jeśli wierzymy w Boga, jego Mądrość, Wszechmoc i przede wszystkim Dobroć jak można nie wierzyć, że każdemu człowiekowi daje dobro by „chciał i umiał”?
3.”..czy przedsiębiorca obarczony kredytami jest człowiekiem wolnym? ”
Oczywiście, że nadal jest wolny. Czy Jan Chrzciciel będąc w więzieniu przestał być WOLNY? Nie mógł iść gdzie chciał, ale jego powołaniem było głoszenie Słowa Bożego co i czynił.
Przedsiębiorca może dalej działać zgodnie ze swoim sumieniem — możliwości jest wiele.
4. „Po drugie człowiek jest zdeterminowany do pracy swoją naturą. Musi pracować, żeby jeść.”
Moim zdaniem: nie do PRACY tylko do swojego POWOŁANIA/MISJI i nie zdeterminowany, ale właśnie powołany.
„24 Przypatrzcie się krukom: nie sieją ani żną; nie mają piwnic ani spichlerzy, a Bóg je żywi. O ileż ważniejsi jesteście wy niż ptaki!… 29 I wy zatem nie pytajcie, co będziecie jedli i co będziecie pili, i nie bądźcie o to niespokojni! 30 O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. 31 Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane. ” Łk 12,24–31
Pozdrawiam
Wielebny i Czcigodny Księże Przemysławie,
Dziękuję za krytyczne uwagi – pomogły mi zrozumieć niedoskonałości mojej argumentacji. Spróbuję się odnieść do szeregu z nich. Kwestie z Księdza wypowiedzi, które pomijam należy traktować jako zgodę – i cieszę się, że jest ich tak dużo.
A teraz do rzeczy, czyli do punktów spornych.
Po pierwsze, nie wiem, gdzie Ksiądz znalazł w mojej wypowiedzi krytykę stanu państwa polskiego. Faktem jest, że mam dość krytyczny stosunek do tego, co się dzieje między Odrą a Bugiem, ale chyba nic nie mówiłem akurat o Polsce. Jeśli mówiłem o błędnej tezie konieczności istnienia ”trzeciego pracodawcy” (państwa), to przecież nie odnosiło się to akurat do Polski.
Co do KNSu, to rzeczywiście mój, z pewnością powierzchowny, obraz jest bliski oceny, że to pobożna wersja marksizmu.
Próbuje Ksiądz przewrotnie pytać, czy „biedaczka” KNS po zadanym przeze mnie „ciosie jeszcze się podniesie”. Śpieszę zapewnić, że z pewnością się podniesie. Proszę się nie martwić! Tylko najpierw sama musi ustalić, czym się ma zajmować. Nauki społeczne mają to do siebie, że nie do końca same wiedzą, czym się zajmują. Generalnie oczywiście każda nauka poszukuje Prawdy. A czym KNS różni się od socjologii? Od religioznawstwa? Od politologii? Od różnych gałęzi teologii? Niech KNS sobie zdefiniuje najpierw obszar badawczy i określi metody, jakimi się będzie posługiwać (w tym język), wtedy dyskusja z tezami KNSu będzie twórcza.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że szeregi naukowców z doktoratami i habilitacjami z tej mętnej dziedziny wiedzy nie przyklasną tu jakiemuś drobnemu sprzedawcy młotków. Byłbym wdzięczny, gdyby Ksiądz wyprowadził mnie z błędu wskazując jakąś pracę bezspornie należącą do KNSu, która nie odnosi się w żaden sposób do marksistowskich koncepcji funkcjonowania społeczeństwa. Być może są takie prace sprzed XIX wieku? Proszę o pomoc w ich znalezieniu.
Pisze Ksiądz: „’Rerum novarum’ Leona XIII – uznawana za pierwszą encyklikę społeczną – zrodziła się w określonym czasie i była odpowiedzią Kościoła na dylematy i wątpliwości katolików, którzy z jednej strony widzieli poważne napięcia społeczne, a z drugiej od początku byli sceptycznie nastawieni wobec marksistowskich recept uzdrawiania świata. Tu ważna uwaga: nauka społeczna Kościoła nigdy nie jest gotową receptą na bolączki świata, jest próbą refleksji nad wyzwaniami konkretnych czasów. Aby być komunikatywną, używa języka, który jest zrozumiały dla odbiorców.”
Chyba Ksiądz mnie nie zrozumiał: Rerum Novarum, jak i kolejne encykliki (społeczne) TKWIĄ W DYSKURSIE ZAPROJEKTOWANYM PRZEZ MARKSA. Same nie są jakimś rozwinięciem teorii Marksa. Wręcz są przeciwne marksizmowi, a nawet – krytykują socjalistyczne koncepcje. Ale co z tego, jeśli robią to głównie w systemie pojęć pochodzących z XIX wieku? Chcąc-niechcąc – nawet nawołując do zaniechania ‘walki klas’ – przyznają, że taki podział ludzkości, jaki narzucił Marks (klasy) jest zasadny. Więc niechże wreszcie ta wspaniała Katolicka Nauka Społeczna przestanie używać marksowskich pojęć, bo marksizm już dawno wylądował na śmietniku historii i szkoda czasu na takie spory.
A teraz chciałem odnieść się do fragmentu zaczynającego się od: „W tym miejscu warto przywołać pewną konstrukcję myślową…” aż do słów: „sprawiedliwy zysk inwestorom, sprawiedliwe zarobki pracownikom, sprawiedliwe ceny klientom i dostawcom oraz sprawiedliwe podatki społeczeństwu?”.
Tu mamy śliczny, wręcz szkolny przykład pokazujący, jak Ksiądz tkwi w marksowskim dyskursie. Jest Ksiądz przeciwny dziewiętnastowiecznym napięciom, ale nie może o nich powiedzieć inaczej, niż używając pojęć narzuconych przez Marksa: „fabrykantów” przeciwstawia „pracownikom” wykonującym „nieludzką pracę”. „Troska o drugiego człowieka”, „uwzględnienie interesu wszystkich” – to wszystko oczywiście prawda i tego brakowało w czasach ks. Dehona. Wygląda na to, że chciałby Ksiądz, by teraz już nie było tego dawnego zła i by zapanowała „troska” i „uwzględnianie interesu”. Ja nie neguję tych dobrych dążeń. I nie twierdzę, że Ksiądz sam jest marksistą, broń Boże! Ale koncepcja PRACY BUDZĄCEJ NAPIĘCIA dominuje nad całym Księdza rozumowaniem i ustawia z góry wszelkie możliwe do wyciągnięcia wnioski. Drogi i zacny księże Przemysławie! To właśnie z takich przeciwstawień i antagonizmów piekłoszczyk Marks wydedukował, że mogą i muszą one zostać motorem postępu całej ludzkości Stąd już tylko krok do równi pochyłej wiodącej do ‘walki klas’. Budujmy nowy język, stwarzajmy nowy dyskurs!
Fragment o wolnorynkowym podejściu do gospodarki kończy Ksiądz tak: „Tak więc przykładowe stwierdzenie: „jak ci się nie podoba, to załóż swoją firmę” jest sprzeczne z nauką o człowieku i wyraża pewną filozofię mówiącego, niekoniecznie tę najwłaściwszą.”
Otóż taki wniosek jest nielogiczny. Nawet jeśli tylko 3% ludzkości ma predyspozycje do „prowadzenia działalności gospodarczej”, to zalecenie tym pozostałym, by założyli własną firmę jeszcze nie jest sprzeczne z „nauką o człowieku” – cokolwiek by miało to wyrażenie oznaczać. A poza tym ja nigdzie nie nakazuję „załóż swoją firmę”, bo przecież ci, którzy nie umieją lub nie chcą tego zrobić, mogą współpracować z tysiącami firm już pozakładanych. Są naprawdę wolni w wyborze.
Dalej, by wzmocnić swoją tezę argumentuje Ksiądz tak: „Po drugie człowiek jest zdeterminowany do pracy swoją naturą. Musi pracować, żeby jeść. Determinizm się zwiększa za sprawą odpowiedzialności za swoich bliskich, którzy również potrzebują utrzymania. Tak więc „promocja wolności” w stylu „zawsze może się pan/pani zwolnić” w wielu przypadkach więcej wspólnego ma z hipokryzją niż wolnością. Co więcej, człowiek nie zawsze jest panem samego siebie i nawet jakby chciał i umiał, to nieraz ma blokadę psychiczną, brakuje mu odwagi do zmiany.”
I to prawda. Oczywiście, że tak jest. Strach przed „zmianą pracodawcy” w doszczętnie zsocjalizowanej Europie jest prze-o-gro-mny. Nie ma go natomiast np. w USA, gdzie każdy przeciętnie raz na 4 lata zmienia miejsce pracy. Ludzie niepełnosprawni, którzy „nie są panami samego siebie” czy też „mają blokady psychiczne” wymagają oczywiście specjalnej troski – i taką społeczeństwo stara się im zapewnić. Opieka nad takimi ludźmi może być biznesem sama w sobie (bo ich rodziny płacą, by nieszczęśników wyciągnąć z psychicznego dołka), ale większość przedsiębiorstw jednak nie prowadzi klinik ani poradni psychologicznych powierzając opiekę nad takimi ludźmi specjalistom. Więc te argumenty Księdza niczego nie dowodzą. Wskazują jedynie na niezrównoważoną psychicznie (?) mniejszość, której istnienie nie ma związku z naturalnym i wolnorynkowym podejściem do gospodarki.
I dalej próbuje mnie Ksiądz „zagiąć” tak: „Na koniec tej myśli wytknijmy autorowi interesującą niekonsekwencję. O ile w relacjach pracodawcy z pracownikami i klientami jest wyznawcą wszechmogącej wolności, to powraca na ziemię, gdy pisze o iluzorycznej możliwości zmiany przepisów w demokracji, systemie w swej istocie zbudowanym na wolności.”
Przepraszam, ale jaka to niekonsekwencja??? Po pierwsze nie jestem żadnym „wyznawcą wszechmogącej wolności”, tylko uważam (chyba w przeciwieństwie do Księdza?), że ludzie zostali obdarowani przez Stwórcę WOLNĄ WOLĄ. Po prostu mam podejście personalistyczne do ludzi. A do tłumu, który lezie do urn po wpływem medialnych manipulacji – już nie. Rozróżniam bardzo konsekwentnie decyzje OSÓB od decyzji TŁUMU. Proponuję Księdzu, byśmy otworzyli zupełnie nowy wątek sporów na temat czy demokracja to „system w swej istocie zbudowany na wolności”.
Pisze też Ksiądz o wybiórczym potraktowaniu przeze mnie tematu i nie dostrzeganiu całości myśli dokumentu. To w dużej części prawda. Ale taki był temat mojego wystąpienia. Skupiłem się jedynie na NIEKTÓRYCH punktach rachunku sumienia. Trudno je osadzać w kontekście całej pracy bez jej referowania. A tylko część słuchaczy znała wcześniej ten dokument… W każdym razie, jeśli źle coś odczytałem, bo w świetle całości dokumentu wygląda to zupełnie inaczej – proszę o wskazanie mi takich błędów. Doczytam (może nawet wersję angielską, by uniknąć nieporozumień), poprawię i odszczekam, jeśli błądziłem…
I ma Ksiądz rację, że rzeczywiście unikałem słowa „powołanie”. Zrobiłem to świadomie i celowo. Wiem, że to może budzić wątpliwości co do właściwego odczytania zamysłu autorów. I wiem, że to jakby kontrastuje z moim parciem do używania „nowego języka”. Ale przemyślałem to, mam określone zdanie na temat używania słowa „powołanie” i chętnie je skonsultuję z kimś, kto bez wątpienia powołanie usłyszał. Pomoże mi Ksiądz? Ale to znowu osobny temat. Spróbuję o tym napisać oddzielnie.
Panie Pawle,
bardzo dużo wysiłku poświęca Pan na tropienie rzekomego marksizmu . Pominę celowość takich dyskusji czy sensowność Pańskich ocen. Choć może to mieć jakieś znaczenie, to nie tu ich miejsce. Pańska krytyka bowiem wygląda na mającą niewielki związek z nauką Chrystusa, a skupia się na drugorzędnym problemie wyższości jednej teorii ekonomicznej nad innymi akademickimi rozważaniami. Mam coraz silniejsze wrażenie, że to co Panu wydaje się sednem w Ewangelii nim nie jest. Czy może Pan przedstawić co rozumie pod pojęciem „powołanie chrześcijańskie”?
Pozdrawiam
Panie Zbigniewie,
rzeczywiście dyskusja grawituje w stronę zagadnień ekonomicznych zamiast zgłębiania „sedna Ewangelii”. Ma Pan rację, że wobec pytania czy zostaniemy zbawieni, czy nie — wszelkie inne problemy staja się drugorzędne. Ponieważ nie znam się za bardzo na takich zagadnieniach, jak „powołanie chrześcijańskie”, natomiast trochę wiem, jak funkcjonuje przedsiębiorca i jakie może mieć problemy moralne, staram się wypowiadać w dziedzinach, w których się czuję pewniej. Ale może ma Pan rację? Może powinienem się wynieść z tą ekonomią gdzieś na inny portal? Tylko że sam Pan porusza tu i tam zagadnienia ekonomiczne, więc jak to jest: można pisać o zwalnianych pracownikach, czy nie? (Jeszcze kilka zdań dopisze pod innym Pana wpisem i już pójdę spać — proszę się nie martwić:-))
Panie Pawle,
Powołanie chrześcijańskie jest najważniejsze, ale nie po to stworzył Bóg życie ekonomiczne by nie miało być ono narzędziem wypełniania tego powołania. Sądzę, że celem naszych dyskusji tu jest szukanie sposobów w jaki działalność biznesowa ma służyć zbawieniu. Ba uważam, że przedsiębiorcy są grupą, która może zrobić naprawdę dużo w dziele apostolstwa. Sedno Ewangelii mamy więc obowiązek odczytać też i w naszej pracy. Punktem jednak wyjścia musi być dobre zrozumienie powołania chrześcijańskiego przedsiębiorcy.
:)
Dlaczego wątpię w „powołanie lidera biznesu”?
Po krakowskiej konferencji i zawieszeniu części wypowiedzi na witrynie Duszpasterstwa TALENT – oprócz szeregu komplementów – zebrałem również ostre cięgi. Już po przetoczeniu się dyskusji przez witrynę włączyłem sobie nagraną wypowiedź ks. biskupa Grzegorza Rysia. Kilka razy uważnie wysłuchałem, po czym spisałem, bo jak się czyta tekst, to chyba wychodzą głębsze jego znaczenia. Biskup to w końcu strażnik. I wygląda na to, że próbował nas ustrzec przed dryfowaniem po mieliznach. Przeczytajmy:
=========================================================
„Powołanie lidera biznesu” – takie, jeśli pozwolicie trzy proste myśli, może coś otworzą przed wami [tu ks. biskup skrzywił się ze zwątpieniem], w refleksji dzisiejszej, daj Boże. Może nie będą tylko zajmowaniem waszego czasu.
Pierwsza myśl jest taka, że chrześcijaństwo zna właściwie tylko jedno powołanie. I tym jednym, jedynym powołaniem, które zna chrześcijaństwo to jest powołanie do miłości. Wszystko inne jest formą. I w różny sposób to zasadnicze powołanie do miłości chrześcijanin wypełnia. Myślę, że można powiedzieć, że to powołanie jest wpisane w naszą naturę. Stworzoną przez Boga. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. A Bóg jest miłością. W szczególny sposób jest miłością przez to, że w życiu wewnętrznym jest wspólnotą Osób. To jest dla nas trudna tajemnica do przeniknięcia. Raczej klękamy przed nią z adoracją, niż rozumiemy. Ale Bóg jest wspólnotą Osób. I co pokazuje też, że człowiek realizuje się w pełni we wspólnocie osób. Więc jest w niej rzeczywiście miejsce, w tym realizowaniu siebie, na doświadczenie relacji z drugimi. Relacje różnie przebiegają, ale jeśli ktoś myśli o sobie jako o liderze, to przecież lider ma tylko wtedy sens, jak pracuje z innymi. To jest oczywiste. W każdym razie to jest zasadnicze, że jakiekolwiek powołanie, jakąkolwiek drogę życiową człowiek odnajduje, to ono się mieści ostatecznie w tym jednym, jedynym powołaniu człowieka, jakim jest powołanie do miłości.
Druga myśl: powołanie to jest zawsze wydarzenie. Nie jest tylko tak, że powołanie to są, powiedzmy, takie czy inne predyspozycje, które człowiek ma. Nie wystarczy mieć, na przykład ducha przywódczego, żeby być liderem. Nie wystarczy mieć tylko predyspozycje do tego, żeby być ojcem, nie wystarczy mieć nawet pragnienie w tym kierunku, nawet bardzo głębokie, i głębokie potrzeby, żeby ojcostwo było faktycznie powołaniem w naszym życiu. Powołanie to jest zawsze wydarzenie. Człowiek, który chce patrzeć na swoje życie w kategoriach powołania, musi patrzeć bardzo wyraźnie na życie dookoła. Na wyzwania, które przynosi – no – świat, w którym żyje. Myślę, że w taki sposób o powołaniu myślano zwłaszcza w starożytności, a już w szczególności w starożytnym Kościele. Tu jest ksiądz profesor Żelazny, nie mogę się przy nim mądrzyć, bo on jest patrolog, a ja tam, co tam… Ale w starożytności, jeśli Kościół miał potrzebę, i akurat się zaplątał taki człowiek, jak Ambroży, bo przechodził obok, to mu mówili: będziesz biskupem. I nikt się go nie pytał, czy on ma na to ochotę, czy nie, tylko Kościół miał potrzebę. On miał, owszem, w sobie predyspozycje. Ale jego powołanie nie rodziło się stąd, że on tam, nie wiem, bez przerwy wiercił się w sobie i przeglądał te swoje predyspozycje i talenty, co tam ma, i co tam ma, i kim by to on ostatecznie nie mógł być… Tylko powołanie przychodzi [gest ręką wskazujący przyjście z zewnątrz] z potrzebami społeczeństwa, w którym żyjemy. I to jest niesłychanie istotne. Bo może być tak, że człowiek bez przerwy medytuje, co jest jego powołaniem, a świat dookoła najbliższy krzyczy konkretnymi potrzebami: zrób to i to i to! Ale on tego nie robi, bo on w sobie siedzi bez przerwy i zastanawia się, co tam ma. Ośmielam się stwierdzić, że ktoś taki kompletnie nie wie, co to jest powołanie. Więc nie wystarczy mieć predyspozycje wewnętrzne i takie czy inne uzdolnienia, żeby od razu mieć powołanie w tym kierunku.
Myślę, że może być nawet nieraz i tak – i to będzie trzecia myśl – że to wyzwanie, które przychodzi z zewnątrz i człowiek je podejmuje, też – jeśli je podejmuje w sposób odpowiedzialny – no to wymusi na nim rozwój pewnych predyspozycji, umiejętności i talentów. Jeśli chce być odpowiedzialny. A to, co jeszcze ważniejsze w tym, to jest to, że w ten sposób przeżywane powołanie jest zawsze też łaską. Jest zawsze wtedy też łaską. Znaczy – jeśli mówimy językiem wiary, jeśli Bóg pokazuje nam zadania, to też z reguły uzdalnia nas do ich wypełnienia. I to uzdolnienie ostatecznie to nie są takie czy inne talen