4. Zdumienie świętością
Wróćmy jednak do ziemskiej przygody naszego „błogosławionego”, żeby podkreślić w rzeczywistości inny wątek często powtarzający się w życiorysach „ludzi wybitnych” (i tutaj muszę dodać, że nie tylko ludzi Kościoła), które opowiadane i przypominane dla zadziwienia „prostaczków” („Fenomen świętych i świętości chrześcijańskiej – powiedział kard. Martins w wywiadzie przytoczonym wcześniej – wywołuje zdumienie, którego nigdy nie brakowało […] i które nie może nie zastanawiać także uważnego obserwatora laickiego”) w rezultacie czynią te postacie zbyt obcymi powszechnemu odczuciu, a czasem także niesympatycznymi w instynktownym odbiorze. Także Dehon, przynajmniej początkowo, nie unika tego niebezpieczeństwa. Czytamy bowiem, że uczeń (zamożny arystokrata, nie zapominajmy o tym) „Leone łatwo stał się pierwszym w klasie”, co w połączeniu z wiedzą o jego wątłej i słabowitej konstytucji fizycznej (ale fakt, iż osiągnął wieku 82 lat, zdaje się stanowić potwierdzenie porzekadła „długie życie, długa bieda”) od razu prowadzi do wyizolowania jego postaci z kontekstu, w którym był dobrze czy źle umieszczony, tak jak gdyby świętość nie mogła współgrać z normalnością.
Moja myśl jest może „zbyt śmiała”, lecz pozostawię ją w takiej postaci, bez dalszego pogłębienia, jako pierwszą drobną „prowokację”, która jak sądzę, może być użyteczna do tego, żeby nie zniekształcić historii tego człowieka i jego dzieła przez pewną oczywistość hagiograficzną. Możliwe jednak, że również z powodu wątłego zdrowia, gruźlicy płuc i skłonności do bólów głowy, które czyniły go trochę zamkniętym w swoich myślach i niekiedy wybuchowym, Leone razem z bratem Enrico – który z kolei był bardziej ekstrowertyczny i weselszy – po okresie rozpieszczania w rodzinie trafili w pewnym momencie do szkoły z internatem, gdzie jak czytamy w biografiach, „nie mieli słodkiego życia”.
5. Wzrastanie w pobożności
Ale w tym właśnie, niewątpliwie surowym środowisku młody, zaledwie 13-letni Leone poczuł powołanie do kapłaństwa i przystał na nie w duchu. Była to noc Bożego Narodzenia 1856 r. Nieco ponad dwa lata wcześniej, 8 grudnia 1854 r., Pius IX uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu, natomiast cztery miesiące wcześniej, 25 sierpnia tego samego roku, ustanowił dla Kościoła powszechnego uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Z kolei w nieco ponad rok od tamtej pasterki – podczas której Dehon służył jako ministrant i która wywarła tak wielki wpływ na pozostałą część jego życia – 11 lutego 1858 r. rozpoczęły się objawienia w Lourdes, a wraz z nimi narodziła się w owym kraju u podnóża Pirenejów niezwykła pobożność maryjna. Jeżeli dodamy, że lekturami młodego Dehona, podówczas członka bractwa maryjnego (bractwa te rodziły się po trochu wszędzie na gruncie duchowości ignacjańskiej) i czynnego uczestnika konferencji św. Wincentego, były: „podręcznik Najświętszego Serca” (dany mu przez matkę, bardzo oddaną tej duchowości, głoszonej w XVII w. przez Małgorzatę Marię Alacoque; beatyfikowana przez Piusa IX w 1864 r., Alacoque stała się w życiu Dehona punktem odniesienia i była mu podwójnie droga z uwagi na przywiązanie założyciela dehonianów do jego matki), Wprowadzenie do pobożnego życia św. Franciszka Salezego i O naśladowaniu Chrystusa, do których należy doliczyć książki o życiu świętego Ludwika Gonzagi (bardziej wówczas podziwianego za zwycięskie walki przeciwko „pokusom” – które nękały także młodego Dehona – aniżeli za radykalny wybór istotnej prostoty życia, oderwania od dóbr materialnych i służby zadżumionym w Rzymie, przez którą stracił swe młode życie) – możemy zacząć pojmować ścisły związek, który łączy postać Dehona z jego czasem.
A był to czas „pobożności”. Wiek XIX, który rozpoczął się konkordatem między Napoleonem a niechętnym mu i uwięzionym Piusem VII, był stuleciem niezwykłych innowacji, zarówno ze społecznego, jak i religijnego oraz duchowego punktu widzenia. Pod tym ostatnim względem XIX w. dzielił się na dwie fazy. Faza pierwsza cechowała się swego rodzaju odrzuceniem metod „restauracji” i „wszelkich prób narzucenia siłą, nawet tylko psychologiczną, praktyk religijnych” (nie jest to, oczywiście, przypadek Rzymu). W fazie drugiej natomiast – przytaczamy tutaj opowieść o. Martiny – „następuje tryumf pobożności antyjansenistycznej (a więc bogatszej w dzieła i przeżywanej mniej pesymistycznie, nie jako osobisty dramat) i alfonsjańskiej (nie surowość, ale miłosierdzie i współczucie); […] spośród ich głównych przejawów należy wymienić częstsze przystępowanie do sakramentów (co od tamtych czasów aż po dzień dzisiejszy jest stałą praktyką), wzmożony kult Najświętszego Serca i Matki Bożej, nacisk na praktyki pobożnościowe, a czasami też pewną dewocyjność, która grozi rozproszeniem ducha w zbyt wielu kierunkach i stłumieniem go w masie modlitw kierowanych w różnych intencjach […] to potwierdzenie nadprzyrodzoności – otwarte wyzwanie wobec panującego pozytywizmu – miało swoje słabe strony, a były nimi: kładzenie nacisku na wielorakie ćwiczenia, przede wszystkim nowenny, przywiązywanie nadmiernej wagi do odpustów, poszukiwanie specjalnych znaczeń dla różnych miesięcy w roku […]”.
6. Chrześcijańska żywotność
Konkordat między Cesarstwem a Kościołem – do którego nawiązywała estetyzująca apologia R. Chateaubrianda Duch chrześcijaństwa – pozostawał w „wysokich sferach”. Ale wiek XIX ukazywał też nową „witalność chrześcijańską” – jak pisze w swej historii Kościoła dominikanin Michel Lemonnier – powstającą „na dole”, która wyrażała się w „niesamowitym rozkwicie setek nowych zgromadzeń”. „Te nowe organizacje pojawiają się często jako nawiązania do jakiegoś oblicza Jezusa lub Maryi, do ich postawy, do pewnego wydarzenia z ich życia, albo też jako kontynuacja przykładu jednego ze świętych, który stał się ucieleśnieniem jakiegoś aspektu Ewangelii. Tak oto mamy braci, siostry i córki miłosierdzia, Bożej miłości, opatrzności Bożej itd.”: lista jest bardzo długa i w ciągu całego stulecia dochodzą do niej kolejne pozycje. Jest to nova societas christiana, która – przezwyciężywszy traumatyczne wspomnienie rewolucyjnej przemocy i niezadowolenie z powodu restauracji, która przynajmniej w Rzymie zawiodła oczekiwania, narażając hierarchię i papieża (słynny „papież Grzegorz” kameduła) na jadowity sarkazm rzymian (trafnie oddany w sonetach Giuseppe Gioacchino Bellego), i nie tylko ich – rozpoznaje się w duchowym aktywizmie, który jednak wkrótce przeobrazi się w zaangażowanie społeczne.
I tu rozpoczynam krótką, ale należną dygresję rzymską, którą można uzasadnić przynajmniej tym, że o. Dehon przez całe swe życie miał wielką miłość do Rzymu. W swoich pismach zawarł wiele rozważań o Rzymie, a zaczynają się one w notatkach z jego dziennika od roku 1865, kiedy to na zakończenie swej decydującej podróży do Ziemi Świętej nareszcie dotarł do Rzymu. „Byłem olśniony wielkimi sanktuariami: św. Piotra, św. Marii, św. Jana na Lateranie (gdzie o. Dehon otrzyma święcenia niższe, a następnie święcenia kapłańskie). To jest nowa Jerozolima, żywa i wspaniała. To jest zmartychwstanie; tymczasem starożytna Jerozolima pozostała zanurzona w smutku męki i śmierci Zbawiciela”. Miłość ta nigdy nie wygasła, a może też nie znajdowała uzasadnienia w rzeczywistości Miasta; będąc już w podeszłym wieku, o. Dehon pisał: „Rozkoszowałem się Rzymem, Rzymem chrześcijańskim, tym, który przemawia do wiary i do pobożności: wdychałem jego słodkie i krzepiące aromaty, piłem z jego świętych zdrojów, rozmawiałem z jego duchem, który jest duchem Kościoła, a więc duchem wiary, apostolstwa, miłosierdzia… Tak umiłowałem Rzym, moje miejsce upodobane. Gdyby ziemia była naszym miejscem spoczynku, chciałbym mieszkać w Rzymie”.
Bronił idei Rzymu nie tylko jako historycznego obiektu podziwu – powszechnego wśród wielu Europejczyków zaangażowanych w to, co zwano grand tour – lecz także na płaszczyźnie teologicznej, czyli ze względu na doktrynę, której tam nauczano, i na autorytet, od którego ona ostatecznie pochodziła. Opowiada o tym Giuseppe Frediani: „Mimo wszystko (po dyskusji z ważnymi prałatami «wciąż uprzedzonymi do teologii rzymskiej») – dodaje w dzienniku o. Dehon – optowałem na rzecz Rzymu. Logika mojego ducha mówiła mi, że woda jest czystsza u źródła niż w strumieniach i że doktrynę i pobożność (uwaga na to słowo) czerpie się łatwiej i pełniej w centrum niż gdziekolwiek indziej”. Ale jest pewien ważny szczegół, na który natrafiłem, czytając wybrane stronice monumentalnej biografii założyciela dehonianów napisanej przez Henri Dorresteijna Vita e personalitaà di Padre Dehon. Mówiąc o profesorach Gregorianum, gdzie studiował, o. Dehon w swoim dzienniku „robi specjalną wzmiankę o swoim profesorze etyki, Carrettim. Każdego niedzielnego poranka spacerował on po wsiach wokół Rzymu (po terenach, po których zaledwie parę lat wcześniej włóczył się pośród rozbójników i wagantów wielki święty, jakim był Gaspare del Bufalo; kto wie, czy «profesora» coś z nim nie łączyło?), a w poniedziałki opowiadał o moralnej i fizycznej nędzy, z którą zetknął się w trakcie swoich wędrówek”. Jest to spostrzeżenie, które – podobnie jak przywołane wcześniej słowo „pobożność” – niedługo powróci.
7. Odkrycie kwestii społecznej
Młody Dehon żyje więc i kształtuje swoje decyzje w takim kontekście historycznym wielkich przemian – duchowych oczywiście, jak widzieliśmy, ale nie tylko. Narasta bowiem problem społeczny, wywołany zasadniczo przez przyspieszenie produkcji przemysłowej i związane z nim powstawanie bezkształtnej i zdesperowanej klasy robotniczej, której towarzyszył liczny stan chłopski, zarazem ubogi, ciemny i wyzyskiwany.
Zaangażowanie społeczne nie leżało prawdopodobnie w pierwotnych zamysłach Dehona. Dążył on raczej do pogłębienia duchowego, a także oddawał się studiom, na których zawsze radził sobie bardzo dobrze, nawet kiedy będąc posłusznym ojcu, musiał uczęszczać na wydział nauk ścisłych, zanim zapisał się na wydział prawa Uniwersytetu Paryskiego (Sorbony), gdzie później uzyskał dyplom. Przywołując czas spędzony w San Quintino – gdzie, mówiąc za o. Sorge, stał się „kontemplatykiem w działaniu” – wspomina, że nie był „szczęśliwy”. „Przeciążony pracą – pisał w swoim «nieskończonym» dzienniku – nie miałem już czasu na czytanie i studiowanie, a także moje ćwiczenia pobożnościowe na tym ucierpiały. Nie sądziłem już, że znajduję się na swoim miejscu, i gorąco pragnąłem życia religijnego, szczególnie w kontakcie z zakonnicami – tak cichymi, żarliwymi i pełnymi darów Bożych”. A jednak właśnie tam „młody Dehon – to słowa o. Mondrone – natychmiast z zapałem poświęcił się pracy przy organizowaniu apostolstwa parafialnego. Zatrudniony do katechizacji w szkołach, wezwał z Alzacji kilka zakonnic, stając się ich kierownikiem duchowym. Założył Dzieło Świętego Józefa dla studentów i uczniów oraz gazetę «Conservatore », która prowadziła słuszną walkę o zachowanie wiary w regionie”, w ten sposób służąc temu, co o. Sorge nazywa „potrzebą nowej mediacji kulturowej”.
Zostaw komentarz