Przykład 1. Jak sprzedać swoją duszę
Firma informatyczna, właściciel to młody, pełny wiary człowiek. Aktywny członek wspólnoty przy swojej parafii. Zatrudnia ok. 10 osób. W tym pewnego fachowca, który stawia twarde warunki: a to pensja, a to sprzęt, a to jakiś jemu tylko potrzebny program. Z góry traktuje wszystkich. Wszystko jest szybko spełniane. Nie, to go nie demotywuje. Z ekonomicznego punktu widzenia bilans jest dodatni. To się opłaca. Fachowiec jest utalentowany i poza wyzwaniami w pracy nic go nie interesuje. Jest kurą znoszącą złote jajka. Aż pewnego razu stawia jeszcze jeden warunek, proszę się nie martwić — bezkosztowy — „Zdjąć mi tego trupa ze ściany!”. Miły, bogobojny młodzieniec bez słowa staje na krześle i zdejmuje krzyż, na którym śmiało wisieć martwe ciało Chrystusa. Mamona lubi być najważniejszym z ekonomicznych celów. Lubi łudzić zyskami, a w stosownej chwili ścisnąć za gardło i ściągnąć na ziemię, do swych butów. I słychać usprawiedliwienia: to lekcja pokory, trzeba wybaczać. Ludzki rozum ma nieograniczone zdolności do zakłamywania rzeczywistości. Zadowolony gdy w to bagienko uda się jeszcze wciągnąć innych.
Przykład 2. Jak ideały sięgnęły bruku
Młodzi ludzie, którzy poznali się studiując zarządzanie postanawiają otworzyć stajnię. Jakimiś warunkami dysponują, choć dość „partyzanckimi”. Szatni brak, konie uratowane z rzeźni, ale te niedostatki z naddatkiem przykrywa ich zaangażowanie i fakt, że są miłymi, chętnymi do pomocy ludźmi. Tam się chce być. Nic to, że błoto i zimno. W innych stajniach jest cieplej dla ciała — mrozi za to duszę. Szybko zdobywają klientów. Ich elastyczność cieszy, można umówić się na jazdę kiedy komu pasuje. Mijają miesiące tej sielanki. Latem zaczynają się pierwsze zgrzyty — klienci przyzwyczajeni, że mogą wszystko nagle odkrywają, że właściciele wyjechali. W końcu wakacje. Ale gdy wracają już nic nie jest takie same: miesiące mówienia „pieniądze nie są najważniejsze” zaowocowały sporymi stratami. Pasza znikała jak kamfora, opłaty nieuregulowane często od wielu miesięcy. Chcieli dobrze (i jest to fakt), ale klienci (i oczywiście pracownicy) zawiedli. „Wychodzisz do nich z sercem na dłoni, a oni …” . Epilog: przedsiębiorstwo tego młodego małżeństwa uzyskało wsparcie rodziny — biznesmenów. Finansowanie się poprawiło, zrobili kilka inwestycji, choć wciąż daleko do perfekcji. Atmosfera za to zrównała się z innymi — jest już nieprzyjemnie. Z marzenia zostały zgliszcza. Żona rzadko zagląda do niegdyś wyśnionej stajni. Jest to powodem do kłótni w rodzinie: o jej marzenia i jego „pragmatyzm”. Rozwód wisi na włosku.
Idealizm koniarzy przegrał konfrontacje z rzeczywistością. „Bez zysku nie ma biznesu. Aby firma istniała – MUSI generować zysk” napisał — zgodnie z prawdą — p. Paweł Falicki. Nie dbanie o zysk jest jak zaniechanie jedzenia — długo się tak pociągnąć nie da. Z drugiej strony, gdy on rządzi łatwo niszczy ludzi, zmusza ich do złych kompromisów, jak w pierwszej historii. Czy więc nie ma wyjścia? Czy zysk i godność to wrogowie?
Priorytet
Dlaczego tylu ludziom miesza się „pierwszy priorytet” z „jedynym priorytetem”? Ileż to razy już padły zdania typu: „Zysk na drugim miejscu? Przecież bez niego biznes nie będzie istniał!” czy „Jeżeli tak jest, że katolicki przedsiębiorca powinien kierować się w biznesie godnością człowieka a nie zyskiem, i to czyni, to już wiem czemu katolickich przedsiębiorców prawie nie ma”. Jakby był tylko jeden wybór: zysk albo upadek (ewentualnie działalność charytatywna). Czy muszę wybrać między jedzeniem a oddychaniem?!
Ale i druga strona nie jest mądrzejsza: „Pieniądze nie są najważniejsze” (w domyśle: „jakoś to będzie”) czy wręcz wycięte z Ewangelii „Nie troszczcie się zbytnio o życie, co macie jeść, ani o ciało, czym macie się przyodziać”. Niektórzy znajdują w tym usprawiedliwienie dla lekkomyślności. Dla braku wiedzy fachowej, menedżerskiej czy zaniedbywania wysiłków by ją wciąż pogłębiać.
W obu grupach ten sam szkolny błąd: mój jeden jedyny cel, a z resztą choćby potop. Klapki na oczy i hajda do przodu! Drodzy Państwo toż to piramidalna bzdura! Wiem, że ludzki umysł pragnie łatwych rozwiązań. Uproszczeń pozwalających nie myśleć, ale nie po to Bóg stworzył mózg, by go wykorzystywać jako doniczkę dla włosów! Mamy go UŻYWAĆ!
Zacznijmy prozaicznie: sprzedaję towar (choćby młotki) i wiem, że moi klienci żądają by był on dostępny. Zawsze, gdy zamarzy im się młotek, duży czy mały, zielony czy żółty ma po prostu być. I tu pojawia się ambaras: nie można gwarantować 100% dostępności . Zapas musiałby być ogromny, a i tak zdarzałyby się braki. By sobie z tym poradzić trzeba najpierw ustalić ile razy na 100 może zabraknąć produktów na zapasie. Ile razy dopuścimy, by klient odszedł niezadowolony. Może 5 na 100? A może 1 na 100? Druga opcja się uśmiecha — większy przychód, klient bardziej zadowolony. I większy zapas. Nawet może dwukrotnie. To jest inwestycja — konieczne jest skalkulowanie ryzyka i szans. Przykładowo możemy wybierać między dwiema strategiami:
a. gorszą dostępność i większy zysk DZIŚ, ale niepewność dalszej przyszłości (OBAWA utraty klientów),
b. postawić na NADZIEJĘ przyszłych zysków przez większą dostępność towarów (nadzieja przyciągnięcia nowych klientów), ale kosztem wyższych kosztów DZIŚ
Co się sprawdzi, to się dopiero okaże, ale trzeba wybrać jedną z tych opcji. Po wyborze trzeba zamienić tak określone priorytety na konkretne miary. Przy opcji wyższych zysków powiemy: priorytetowa jest rentowność (np.) min. 12%, ale dostępność nie może spaść poniżej 95%. Drugi wariant — najważniejsza wysoka dostępność (min. 99%), a zysk nie może spaść poniżej 9%. Już tu widać czym są naprawdę priorytety, ale ich siła tkwi w bieżącym zarządzaniu. Gdy bowiem pracownicy widzą, że utrzymanie tak wysokiej dostępności nie jest do pogodzenia z rentownością (np. operator magazynu podniósł cenę wynajmu), idą do szefa z propozycjami ratowania zysków. Może nie wszyscy klienci potrzebują takiej samej dostępności? Może da się ograniczać asortyment?
Jasne priorytety mówią o co walczymy w PIERWSZYM rzędzie, a nie są klapkami na oczy. I choć skupiamy się na tym co najważniejsze, to pilnujemy także czy mieścimy się w dopuszczalnych wynikach celów drugo- czy trzeciorzędnych. Priorytet nr 1 jest na wymagającym poziomie, a pozostałe — są trochę łatwiejsze do osiągnięcia i mają pewne przewidziane rezerwy.
Z godnością jest podobnie: gdy mówimy, że ma być ona na pierwszym miejscu, to jednocześnie mówimy, że zysk nie może być niższy niż … (i tu wymagana wielkość). Przedsiębiorca musi planować dodatni zysk! Jeśli tego nie robi, popełnia błąd a może nawet grzech nieodpowiedzialności. Musi oczywiście uwzględnić wpływ troski o godność i dobro wspólne na wynik finansowy. Musi zbudować pewne rezerwy i nimi zarządzać, ale w większości sytuacji powinien osiągać zysk. Oczywiście przyjdą sytuacje trudne, gdy wybór godności będzie bolesny. Jeśli np. odkrywamy, że młotki są produkowane przez zmuszane do niewolniczej pracy dzieci (tak jak to miało miejsce przy produkcji zabawek dla McDonalda w Hongkongu jakiej 10 lat temu), to szukamy uczciwego dostawy próbując ratować firmę (= zyski na wystarczającym poziomie). Często się to uda. Czasem jednak wybór będzie trudny: albo zbankrutujemy, albo będziemy żyć kosztem innych ludzi. Trzeba tu jednak jasno stwierdzić za Kim chcemy iść: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie swój krzyż, bo KTO CHCE ŻYĆ UMRZE, a kto umrze w imię Moje — żyć będzie”. Łatwo jest wierzyć w Boga. Dużo trudniej Mu uwierzyć.
Jeśli szef firmy chce być chrześcijaninem i wypełniać swoje powołanie do szerzenia miłości, to musi zrobić dwie rzeczy: zrobić prognozę przychodów na dłuższy okres i skalkulować koszty, w tym wynikające z dbania o godność i dobro wspólne. Załóżmy, że praca dzieci okazała się właśnie takim problemem. Po dokładnej analizie odkrywamy, że dzieci tam i tak będą pracować, a nasz Chińczyk mówi wprost — „Nie. U mnie za 1,5 euro mają pracować 12 godzin dziennie!”. Jest drugi dostawca, który gwarantuje, że dzieci będą pracować max 8 godzin, ale stawia warunek — płatność już po 3 miesiącach od odbioru przez naszą firmę. I drugi kłopot — nasze zapasy wynoszą 3 mln PLN (równowartość 4 miesięcy sprzedaży), ale nas to nie bolało, bo całość tej kwoty finansował nam dostawca. Dawał on nam pół roku na spłatę zobowiązań. Przy nowym dostawcy na połowę zapasów musimy wziąć z banku kredyt. 10% rocznie to o 150 tyś. większe koszty. To poważnie uszczupla zysk. Tego nie przeżyjemy…
Ale, ale, gdzie mój mózg? Czy mogę coś usprawnić? Czemu zapasy 4 miesięczne? Czytamy, szkolimy się, odwiedzamy niekonkurencyjne a podobne firmy. Odkrywamy, że są sposoby na ścięcie zapasów o połowę. To by pokryło się ze skróceniem terminu płatności dostawcy. Usprawnienia wymagają wszakże czasu. Trzeba poprawić planowanie, prognozowanie, komunikację z dostawcami i pracę własnych magazynów. Wymaga to delegowania uprawnień, odejścia od ukochanego stylu patriarchy, który wszytko wie najlepiej i „organizuje czas pracy podwładnych” (autokraci sprawdzają się głównie we własnych oczach). Potrzeba na to miesięcy. Trzeba to wpisać w plan: stopniowo przenosimy zamówienia do nowego dostawcy. Tam uczymy się lepszego zarządzania zapasami. Nie wpadamy w histerię, ale stopniowo poprawiamy sytuację dzieci.
Warto pamiętać o możliwym dalszym rozwoju sytuacji. Po 2 latach dziennikarze odkrywają, że u naszych dostawców pracują dzieci. To były nasz pracownik chciał nam dogryźć. Nie pomagają wyjaśnienia, pokazywanie planu pomagania dzieciom zaczyna się nagonka, lincz. Może być ciężko, to może być koniec. Trzeba się i z tym liczyć.
* * *
Zysk czy godność? Jest to sztuczny dylemat. Nie jest to bowiem wybór typu „albo — albo”, ale określenie priorytetów: minimalnego, akceptowalnego zysku, przy maksymalnej dbałości o godność i dobro wspólne.
Zobacz także wcześniejsze głosy w dyskusji na temat zysku:
- Artur Milewski, Wiara w biznesie
- Marek Oktaba, Jak produkować młotki?
- ks. Przemysław Król SCJ, Biznes wbrew naturze
- Paweł Falicki, Pułapki rachunku sumienia
Tak się Pan napocił o głowach, które są doniczkami, a końcówce swej wypowiedzi przyznał Pan, że jednak zysk.
A.Lipski (autor słów, które Pan cytuje i wyśmiewa)
Dlaczego gdy pan Zbigniew pisze „zysk czy godność? to jest sztuczny dylemat” to pan Apolinary czyta tam „tylko zysk”? Czyżby jakieś braki w wykształceniu z zakresu szkoły podstawowej? O to pana Apolinarego nie podejrzewamy, więc przyczyną tego jego dysfunkcyjnego zachowania jest raczej jakiś przytłaczający, przygniatający schemat myślenia. Schemat nakazujący prowadzić święty bój w imię obrony zysku, chociaż wcale nikt nie podważa potrzeby i konieczności zysku. „Kościół uznaje pozytywną rolę zysku” pisał Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus”, ale mimo tego jest w narodzie gorące przekonanie, że Kościół nie uznaje pozytywnej roli zysku, a zatem należy toczyć święty bój w obronie zysku. Radzę, aby zamiast pisać takie bzdury jak „a jednak zysk” starannie zapoznać się z tekstem pana Zbigniewa.
Szanowny Panie Marku,
Przepraszam Pana i wszystkich uczestników tego portalu i duszpasterstwa, że się w ogóle odezwałem. Niestety jestem tylko człowiekiem, a jak to człowiek zwłaszcza tak nędzny jak ja jest niestety omylny.
Jak sam Pan napisał, przygniatają mnie moje schematy myślenia.
Dziękuję, że uświadomił mi Pan, że moje próby zrozumienia jak połączyć nauczanie Kościoła z codziennym działaniem w biznesie, są skazane na niepowodzenie.
Nie to co wy Panowie.
Jeszcze raz przepraszam.
Panie Zbigniewie,
i znów, jak zwykle nie ma Pan racji. A dodatkowo Pana kolega, p. Marek wpienia niepotrzebnie przedostatniego krytycznego czytelnika Pana wpisu — p. Apolinarego. Piszę: «przedostatniego», bo chyba ja jestem już ostatni… A przecież mieliście napisać z p. Markiem książkę, która wszystko jasno wyłoży takim niewiernym i niedouczonym, jak p. Apolinary czy ja. Ile ona będzie kosztowała i czy mogę już przedpłacić na jeden egzemplarz?
Ale do rzeczy: nie ma Pan racji formułując nieprawdziwą zasadę dobrze działającej gospodarki (firmy): „określenie priorytetów: minimalnego, akceptowalnego zysku, przy maksymalnej dbałości o godność i dobro wspólne”. Panie Zbyszku! Pan po prostu chyba nigdy nie prowadził własnej firmy. Nikt nie zakłada najpierw „minimalnego akceptowalnego zysku”. Im więcej tego zysku będzie, tym więcej będę mógł dać na ochronę żuczków w pobliskich lasach i podnoszenie poborów klasy robotniczej. Wprawdzie w każdym biznes-planie musi być jakiś break-even point rentowności, ale życie pokazuje, ze najpierw się maksymalizuje zysk, a dopiero jak się on pojawi, to można coś z nim robić, np. zacząć „dbać o dobro wspólne”. Oczywiście, że moralne problemy pojawiają się już na etapie decyzji o tym, jak ten zysk generować. Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie zakłada celowego złego działania by zarobić jakieś pieniądze. Więc te Pana książkowe, fabularne przykłady koncentrowania się na „godności” zamiast na biznesie są oderwane od rzeczywistości małych firm.
Pozdrawiam jeszcze bożonarodzeniowo i noworocznie życząc 2013 intratnych przedsięwzięć (nie naruszających godności żadnego człowieka oczywiście)
pf
Panie Pawle,
czemu Pan wnioskuje na podstawie błędnych przesłanek? Prowadzą firmę zatrudniającą kilkanaście osób od 11 lat. Przez ten czas zwolniliśmy jedną osobę, a jedna odeszła z własnej woli. Zyski firmy planowane są na 3 lata, a nasza typowa rentowność to ok.10%. Przetrwaliśmy potężny kryzys i jesteśmy dość dobrze przygotowani na następny (w miarę ludzkich możliwości). Zawdzięczam to m.in. oparciu planowania o akceptowalny minimalny zysk. Nigdy nie dążyliśmy do maksymalizacji zysku, co oznacza, że niejednokrotnie redukowaliśmy popyt, gdy jego zaspokojenie wiązałoby się z poza planowanym obciążaniem pracowników. Sugeruję by dyskusje prowadzić w oparciu o fakty i merytorykę. Uwagi personalne darujmy sobie :).
Nie spotkałem nigdy firmy, która dążyła do maksymalizacji zysku i dobrze funkcjonowała. Dotyczy to zarówno dużych jak i małych firm. Nie twórzmy też fałszywego wizerunku wspaniałych małych firm. Są takie, ale sporo jest dręczonych takimi samymi problemami jak wielkie firmy. Dodatkowo dochodzą ogromne braki wiedzy i umiejętności menadżerskich. Ich najczęstszym symptomem jest narzekanie na niewdzięcznych pracowników. Wina jednak najczęściej leży w błędach i zaniedbaniach szefa.
Bardzo wiele firm jeśli nie celowo łamie godność człowieka (np. klienta), to robi to w momencie zagrożenia ich zysku
PS
Uwagi do p. Marka proszę kierować do niego :)
Oj, przecież skąd mam wiedzieć, że Pan jest człowiekiem sukcesu odpornym na wszelkie kryzysy? Przecież o Panu (Pana firmie) nawet google nie wypowiada się zbyt wylewnie. Ja też bym chciał być przekonany, że zapostulowanie na trzy lata „minimalnego akceptowalnego zysku” (np. 10%) ustrzeże mnie od kryzysów. Ale moje doświadczenia są inne: zysk jest wynikiem różnych działań, a nie parametrem, który sztywno można sobie narzucić na samym początku. Narzucić sobie można najwyżej dążenie do jego przyrostu, czyli pochodną po czasie, jak obaj pewnie pamiętamy ze studiów. I to działa, chociaż oczywiście nie zawsze.
Natomiast co do „redukowania popytu”, to uprzejmie założę, że jest to jakiś dziwaczny skrót myślowy. Wyobrażam sobie jak Pan „redukuje popyt” na swoje usługi: zatrudnia Pan jąkających się, opryskliwych i nie myjących zębów konsultantów, po czym wysyła ich Pan do potencjalnych klientów, by schłodzić ich potrzeby Pańskich usług…:-)) To chyba jedyny sposób, w jaki mógłby Pan wpłynąć na popyt, który jest przecież cechą rynku, a nie Pana firmy!
No, wystarczy — muszę teraz zająć się własna firmą, bo mi zyski spadają i będę musiał trochę przykręcić śrubę pracownikom łamiąc ich godność: przypomnę o raportowaniu działań, ograniczę bezhołowie w urlopowaniu się kiedy dusza zapragnie (ucierpią wielodzietni oczywiście) , obetnę hojne finansowanie wyjazdów do klientów, narzucę wyższe limity kontaktów telefonicznych z klientami, uzależnię płace od wypracowanego zysku a nie dobrej woli. A pracowników administracji zmuszę, by zamiast czytać szmatławą już „Rzeczpospolitą” i przeglądać głupawy Onet — przyjrzeli się cenom towarów, które nie rotują. Obniżymy mocno te ceny, zwiększymy oddziaływanie propagandowe i w ten sposób złamiemy godność klienta zmuszając go do kupienia towaru, którego by w „normalnych” warunkach nie kupił. Dostanie się też dostawcom: ci, którzy wymagali od nas kupna zbyt dużych partii towarów — będą musieli poczekać na pieniądze dłużej. Postąpię też wbrew zaleceniom „Powołania lidera biznesu” i zadziałam negatywnie w dziedzinie społecznej: ograniczę wpisy na stronie Duszpasterstwa «Talent» na rzecz poszukiwania nowych klientów. (To może zresztą niewielka strata dla «Talentu», bo i tak wypisuję tu same herezje.)
Zlekceważę też tak hołubionego przez szermierzy KNSu „trzeciego pracodawcę” — państwo, zalecając by niektórzy współpracownicy zarejestrowali sobie działalność w obszarach o lżejszym opodatkowaniu niż RP, a nie pchali się do firmy na bezpieczne oZUSowane etaty.
Jak Pan widzi — same grzechy i wszystko pod prąd «Powołaniu lidera biznesu». Jeśli dzięki tym grzesznym pociągnięciom uda mi się trochę zarobić, to znowu wpłacę parę groszy «Talentowi» na walkę z marksistowskimi uprzedzeniami, a jeśli nie, to za resztkę oszczędności zgłoszę się do Pana na konsultacje, jak przetrwać recesję :-)
Pozdrawiam ciepło
pf
ps: będę prawdopodobnie w Poznaniu na «BUDMIE» 29.1–1.2 — czy będę miał szansę uścisnąć Panu dłoń?
Panie Zbyszku!
Ponieważ z racji mojego zawodu nie muszę na razie myśleć o wielkości zapasów w moim magazynie i ich dostępności to jednak dosyc często słyszę o problemie kupowania od tzw. wrednych i nieludzkich wyzyskiwaczy np. z Chin no i dylemacie tzw. zysku albo etyce i godności osoby ludzkiej.
Wiem, że to trudny wybór dla przedsiębiorców chcących spełniać przykazania Boże i stojących przed wyborem trwania firmy i jej załogi a odmową zakupu artykułów u producenta zatrudniającego niewolniczo dzieci.
Ale czy to jest jedynie dylemat istniejących firm walczących o przetrwanie na rynku?
Czy także firm, które dopiero wchodzą na rynek i chcą konkurować z istniejącymi?
Przecież one, aby wejść na rynek, będą kupować jeszcze tańsze produkty u jeszcze większego ciemiężyciela!
Wchodząc na rynek ich szefowie muszą już wiedzieć, że będą na wejście na bakier z Ewangelią!
Czy oni w ogóle dokonali sensownego wyboru wybierając jakąś branżę?
Przecież jeśli zakłada się jakaś firmę to robi się rozpoznanie charakteru rynku i w końcu dociera do nich informacja o tym , że najtaniej jednak jest u „wyzyskiwaczy dzieci”!
Inaczej mają trochę firmy które borykają się z agresywną konkurencją kupującą u „wyzyskiwaczy”… Ale czy nie lepiej zrezygnować z tego asortymentu, skoro nie da się cenowo przebić firmy, kooperujące z „wyzyskiwaczami”?
Po co iść drogą grzechu, by utrzymać firmę przy tym produkcie?
Nie lepiej się np. przebranżowić niż dawać powód „wyzyskiwaczowi” do gnębienia tych dzieci? Nie wodzić go na pokuszenie swoim zapotrzebowaniem na jego produkt?
To marne wytłumaczenie: jak nie ja to zrobię, to zrobi to moja konkurencja i mnie wykończy!
Tylko wtedy jak wygląda przed Panem Bogiem nasza konkurencja kupująca u „wyzyskiwacza”?
A jak my wyglądamy w Jego oczach rezygnując z takiego procederu?
Dobrze Pan pisze: Pan Bóg stworzył nam mózg i musimy nim się posługiwać — więc najpierw pomyślmy o naszym zbawieniu, a potem czy uda się osiągnąć zysk, bo nasz zysk to tylko DOBRA WOLA PANA BOGA , bo my jesteśmy tylko marnymi dzierżawcami dóbr, które przez Niego otrzymaliśmy!
W mojej branży nie współpracuję z kimś, o którym wiem, że np. oszukuje i nie płaci innym.
Proszę pomyśleć, co się stało, gdy ludzie gromadnie przestali kupować „URze”… Albo co zrobiła IKEA, gdy wypłynął temat produktów robionych przez dzieci.
W ostateczności można wpłynąć na „ciemiężyciela” i zagrozić mu zerwaniem zakupów jak nie zmieni np. warunków pracy tych dzieci i nie zapewni im np. szkoły — ale to są działania dla dużych firm.
A mali?
Przynajmniej niech przemyślą, jak dużo dobra zostawią po sobie, utrzymując w firmie kilkudziesięciu pracowników i pozbawiając zdrowia lub życia niepełnoletniego Chińczyka.
pozdrawiam i
z Panem Bogiem
Andrzej
Panie Pawle,
niestety rzadko bywam w Poznaniu. Tam się znajduje mój dział handlowy, ale ja mieszkam we Wrocławiu (zagadka dla Pana: które liceum tu kończyłem? :) ). Ale bądźmy w kontakcie, to się nadarzy okazja do spotkania :)
Interesujący jest Pana opis wyzwań, przed którymi stoi Pana firma. Cały opisany przez Pana ciąg decyzyjny niezwykle przypomina typowy sposób podchodzenia do zarządzania w wielu korporacjach: cel — maksymalizacja zysku, bo możemy być tylko pewni bieżących profitów. Albo się działa szybko, albo ginie. Problem z zyskiem, to spadek przychodów i / lub wzrost kosztów. Przyczyna takiego stanu rzeczy, to lenistwo i brak zaangażowania pracowników. Trzeba więc — i to jest — rozwiązanie przykręcić śrubę niewdzięcznym leniuchom. Skutek zazwyczaj ten sam: pochwały szefów i własna satysfakcja („Twardy byłem! Pokazałem kto tu rządzi!”). A także zazwyczaj niezbyt imponujące rezultaty, bierność załogi i frustracja takiego menadżera. I to poczucie niewdzięczności…
Ale można przecież inaczej. Popytem można zarządzać — trzeba jednak patrzeć na kilkanaście miesięcy do przodu. Trzeba wiedzieć, co się chce (zadowalający zysk) i wciągać w realizację celów firmy pracowników. l się zakręci. Czemu nie spróbować?
:)
Panie Andrzeju — zgadzam się z Panem. Rachunek ekonomiczny jest ważny, ale Pan Bóg ważniejszy!
:)