Rozmowa z Teresą i Janem Michalskimi

Rodzina Michalskich mieszka w Orzeszu, w pobliżu przelotowej trasy Katowice – Cieszyn. Teresa i Jan od piętnastu lat związani są z branżą budowlaną. Własną firmę Centrum Dachów i Ogrodzeń prowadzą od 1999 r.

To rodzinna firma i taką ma pozostać.

Rodzinna firma – to dość niepopularna strategia działania. Wydaje się, że dziś przedsiębiorca chce rozwijać firmę, powiększać zasięg działania – zdobywać nowe rynki?

Jan Michalski: Działamy na lokalnym rynku, nie jesteśmy dużą firmą i nie mamy zamiaru taką być. Wolimy utrzymywać dotychczasową wielkość i nie mieć do czynienia z niesolidnymi płatnikami na dużą skalę. Klienci przychodzą, bo dobrze się u nas czują. Mogą u nas nie tylko kupić to, czego potrzebują, ale również porozmawiać. Nasza filozofia działania opiera się na zasadzie: czas poświęcony klientowi, rozmowa, szacunek to najlepsza reklama. Muszę przyznać się, że poza szyldem, nigdzie nie reklamujemy naszej firmy. Prowadzimy taką delikatną politykę: klient znany lub z polecenia, spokojnie, dobrze i do przodu.

Więc, przede wszystkim klient?

Teresa Michalska: Klient, pracownicy i mąż. Maż ma niezwykłe podejście do ludzi, wręcz terapeutyczne. Nawet początkowo rozgniewany i nerwowy klient wychodzi od nas uśmiechnięty i zadowolony.

J. M. Żona mi pochlebia, a to ona jest tym dobrym duchem i motorem działania. Ja czasem lubię pofilozofować. Ostatnio na przykład w firmie namiętnie dyskutowaliśmy o czasie – greckim chronos i kairos.

Rodzinna firma i rodzinny wyjazd na warsztaty do Zakopanego. Skąd taki pomysł?

J. M. Już od dłuższego czasu staramy się w miarę możliwości wolne chwile spędzać razem. Córki chętnie zgodziły się na wyjazd w góry, szczególnie młodsza, jedenastoletnia Magda. Syn wolał zostać w domu, może następny razem pojedzie z nami.

Odkryj samego siebie to hasło przewodnie listopadowych warsztatów w Zakopanem. Czy łatwo jest odkrywać siebie z najbliższymi?

T. M. Wspaniale. Tym bardziej, że do Zakopanego postanowiliśmy przyjechać wcześniej, już w czwartek wieczorem, aby w piątek od samego rana, jeszcze przed zajęciami, pospacerować po górach. Trzy dni. Trzy pory roku: jesień wiosna, zima. I mnóstwo wrażeń.

J. M. W trakcie powrotnej drogi do domu jeszcze gorąco dyskutowaliśmy o tym wszystkim, co spotkało nas u Jezuitów na Górce.

Magdo, byłaś najmłodszym uczestnikiem warsztatów, co najbardziej ci się podobało?

Malowanie, bo bardzo lubię malować. Oprowadzanie pani Eli, podczas ćwiczenia: poznaję świat z zamkniętymi oczyma. I jeszcze to, jak pan Józef ruszał uszami.

Tereso, a Tobie, co utkwiło w pamięci?

Opowiadanie siostry Krystyny o pękniętym dzbanie. Jak to, pewien człowiek w Indiach nosił wodę w dwóch dzbanach. Jeden z nich był pęknięty, więc w drodze do domu Mistrza tracił połowę wody. I bardzo się tym martwił. Po dwóch latach zwrócił się do człowieka, który codziennie nosił w nim wodę: Bardzo mi przykro, że tracę połowę wody. Ten natomiast poprosił dzban, aby przyjrzał się drodze, którą codziennie pokonują do domu Mistrza. Dzban zauważył kwiaty, jednak dalej się martwił, że przez swoje pęknięcia traci wodę. Człowiek, który nosił w nim wodę ponownie go pocieszył. Bez ciebie nie byłoby kwiatów, które podlewałeś codziennie. Wiedziałem, że jesteś pękniętym dzbanem, ale właśnie taki potrzebowałem, aby mogły rosnąć kwiaty i abym mógł je zrywać na stół Mistrza.

Puenta, że każdy z nas jest takim pękniętym dzbanem dodaje otuchy i pomimo naszych niedoskonałości mobilizuje do dalszego działania. Bowiem każda z naszych słabości nie jest przypadkiem, ale może posłużyć do realizacji zadania, które przeznaczył dla nas Pan Bóg.

Życzę dużo siły do działania, i dziękuję za rozmowę.

Anna Jaworek