Dzięki pomysłowi, zapałowi i wytrwałości Iwony Czapiewskiej 44 telntowiczów i ich bliskich 28 sierpnia wyruszyło na pielgrzymkowy i turystyczny szlak. Poniżej zamieszczamy barwny opis odwiedzonego sanktuarium Jezusa Miłosiernego w Zielonce Pasłęckiej w diecezji elbląskiej i wspomnienie z rejsu po Kanale Elbląskim. Wakacje rozpoczęte pod koniec czerwca mazurskim rejsem „Pod żaglami Talentu” zakończono wspólną modlitwą i rejsem po unikatowym pod wieloma względami obiekcie inżynieryjnym, świadku pomysłowości i przedsiębiorczości poprzednich pokoleń.

Z TALENTEM przez świat

Jarosław Czyszek

U Jezusa Miłosiernego

Pielgrzymki TALENTu w sposób udany łączą w sobie elementy dla ciała, dla ducha i dla ciekawości. Zupełnie niespodziewanie potrafią w leniwe, słoneczne i upalne sierpniowe przedpołudnie, w pobliżu Pasłęka na szosie szybkiego ruchu S7 zabrać nas, nie spodziewających się, w niepoliczone przestrzenie Kresów Rzeczypospolitej i dalej jeszcze na Wschód, do Kazachstanu…

Barokowy kościółek w Zielonce Pasłęckiej widać pomiędzy akustycznymi ekranami S7, jednak by przed nim zaparkować należy przejechać jeszcze kilka kilometrów, znaleźć zjazd z autostrady i pomiędzy tymi ekranami wąskimi dróżkami pomiędzy polami, poprzez niestrzeżony przejazd kolejowy, zawrócić w stronę Gdańska, przetoczyć się powolutku poprzez nierówności starego bruku głównej ulicy, by stanąć pośrodku wsi przed kościelnym dziedzińcem.

Zielonka Pasłęcka jest dzisiaj zamarłym w ciszy, której nie tyka szum nieodległej, należącej do innego świata Siódemki, okruchem polskiego losu. Kręgiem, niczym na wodzie, zamarłym w przestrzeni i czasie. Centrum tej czasoprzestrzennej zmarszczki leży w Tarnorudzie na Ukrainie, gdzie kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Szkaplerznej, w którym od niepamiętnych czasów, w ołtarzu zawieszony był słynący cudami na całą Rzeczpospolitą obraz Chrystusa Boleściwego, do którego przybywały liczne pielgrzymki i liczący na uzdrowienie cierpiący z całej Ukrainy. Obraz w cudowny sposób został znaleziony na porośniętym tarniną wzgórzu pośród leśnych ostępów, gdzie tropiono dziką zwierzynę, a odnaleziono cudowny wizerunek Chrystusa cierpiącego. Obraz ten żadnym sposobem nie dawał się przenieść w inne miejsce, zabrany wracał na wzgórze cudownym sposobem, gdzie w końcu postawiono kościół, najpierw drewniany w 1466 roku, potem murowany w 1643. Tych kościołów w historii niezwykłego obrazu było wiele, ostatnim, jak na dzisiaj, od 1987 roku, kościół w Zielonce Pasłęckiej. A pomiędzy nimi, rozbiory, wojny, tyranie, ludobójstwo i poniewierka. W 1772 leżąca na obu brzegach Zbrucza Tarnoruda została podzielona pomiędzy Polskę a austriackie dobra Habsburgów (od 1804 roku Cesarstwo Austriackie).

W tym czasie kościół w Tarnorudzie został zmultiplikowany. Księżna Izabela Lubomirska, z domu Czartoryska, która już wcześniej ufundowała remont i przebudowę, w stylu późnego baroku, oryginalnego kościoła na lewym brzegu Zbrucza, w Rzeczypospolitej, zbudowała drugi, będący wierną kopią pierwszego, kościół na prawym brzegu, obecnie w zaborze austriackim. Obraz pozostał na lewym brzegu aż do bolszewickiego tumultu w 1920 roku. Wówczas to wobec pochodu sowietów ówczesny proboszcz uszedł z Tarnorudy, najpierw do Tarnopola, a potem do Krakowa. Wieść niesie, że konie zaparły się na Zbruczu i nie chciały iść aż dotąd, gdy miasto i okolice nie zostały, na cztery strony świata, pobłogosławione świętym obrazem i dopiero wtedy ruszyły, aczkolwiek niechętnie i powoli. Obraz został w Krakowie, ale proboszcz wrócił na sowiecką stronę Tarnorudy, po traktacie ryskim w dalszym ciągu podzielonej granicą pomiędzy II Rzeczpospolitą a Sowiecką Rosję. Jemu wprawdzie udało się, po kilku latach, uciec z sowieckiego raju, ale inni mieszkańcy ziem zabranych, w tym Tarnorudy, nie mieli tyle szczęścia. Ci którzy z przestrzeloną głową nie skończyli w bezimiennych dołach śmierci, lądowali na pustynnych stepach Kazachstanu, gdzie głód i cierpienie, a czasem cudowne ocalenie za sprawą modlitw do Matki Boskiej i Chrystusa Tarnorudzkiego. We wsi Oziernoje, w północnym Kazachstanie, gdzie polscy zesłańcy, step i wyschnięte jezioro, zimą 1940/41, spadł niezwyczajny w tamtych okolicach deszcz, napełnił wyschłe jezioro, które zaroiło się od ryb, ratując zesłańców od śmierci głodowej. Dzisiaj w Oziornym stoi kościół z kopią cudownej ikony Chrystusa Tarnorudzkiego (a w miejscu dawnego jeziora bursztynowa Matka Boska z siecią pełną życiodajnych ryb).

Z Krakowa, w latach dwudziestych XX wieku, obraz Chrystusa z Tarnorudy został przewieziony do Łucka a następnie do Rożyszcz na Wołyniu, gdzie został umieszczony w głównym ołtarzu nowo wybudowanego kościoła. W 1943 roku, w czasie Rzezi Wołyńskiej, Rożyszcze, wobec silnej samoobrony polskiej, stacjonujących w okolicy oddziałów węgierskich, a także, jak się przypuszcza, wobec ochrony cudownego obrazu, stało się miejscem schronienia dla okolicznych rodzin polskich. Ukraińcy ominęli miasteczko, ale wobec pochodu sowieckiego i ustaleń w Jałcie cała ludność została wywieziona do dawnych Prus Wschodnich, Malborka, Pasłęka i Zielonki Pasłęckiej (przez kilka lat po wojnie zwanej nawet Wołyńcem).

Wywieziony z Rożyszcz obraz zaginął po drodze. Okazało się po wielu latach (1978), że został przygarnięty przez siostry terezjanki z Ostródy, ostatnio, a tak naprawdę z Łucka na Wołyniu… Historia kołem się toczy. W 1987 roku w Zielonce Pasłęckiej, w tym kościele, w którym właśnie z pielgrzymką przedsiębiorców z duszpasterstwa TALENT siedzimy sobie w ostatnią niedzielę sierpnia 2022 roku, ustanowiono Sanktuarium Jezusa Miłosiernego, a w głównym ołtarzu zawieszono oryginalny obraz Tarnorudzki wraz z okrywającą go szatą z srebra i złota, fundacji Lubomirskich z końca XVIII wieku. Liczne relikwie świętych, ocalona z ołtarza w Rożyszczach figura Matki Boskiej w dziecięciem na sklepieniu świata, pozbierane eklektycznie figury świętych, jedne bogato złocone, inne po neogotycku ascetyczne stanowią ramę podkreślającą prostotę starej ikony i prostą duchowo, chociaż skomplikowana materialnie jej historię.

Wobec tego, co się dzisiaj dzieje na Ukrainie musimy pamiętać, nawet, a może zwłaszcza w sennym kościółku w Zielonce Pasłęckiej, że ta historia się nie skończyła, że ona trwa jeszcze i nie wiadomo wcale co nam dalej przyniesie. Dzisiaj w Tarnorudzie odbudowano oba kościoły, na obu brzegach Zbrucza, i umieszczono tam kopie cudownego obrazu, tak samo jak u Terezjanek w Ostrudzie i Oziornym w Kazachstanie i Rożyszczu na Wołyniu.

Rejs

Gość wali młotkiem w blachę i w ten sposób daje znać obsłudze pochylni, że statek (tam od razu, statek, taka większa motorówka) jest odpowiednio przymocowany do wózka i można ruszać. Dróżnik, chyba tak należy nazwać opalonego do niemożliwości gościa w zielonej budce pełnej zerwanych z pobliskiego drzewa zdziczałych jabłek, pilnuje pochylni i za pomocą telegrafu z drutem daje znać maszyniście, by ten otwierał wodę na podsiębierne koło zasięrzutne, by to mogło wprawić w ruch linę ciągnącą wózek, ten wraz ze statkiem rusza, z początku zawsze pod górkę, potem już w dół z górki na pazurki, średnio na każdej z pięciu pochylni o dwadzieścia metrów niżej, lub wyżej, zależy w którą stronę. Jedziemy wózkiem po torowisku, a kapitan wycieczki, strategicznie umieszczony przy ręcznym hamulcu, przez mikrofon opowiada głodne kawałki. Trochę o Kanale Elbląskim, nic ponad to, co można wyczytać w Wikipedii, i znacznie więcej o turystach, turystkach i swoim w tej turystycznej materii doświadczeniu. Muzyka z głośnika cicho gra, część publiki głośno podśpiewuje jakąś szantę i tak sobie, szuwarowo bagiennie suniemy pośród moczarów, czasem nawet po łące. Nasz statek nazywa się jakoś inaczej, ale to dawna „Karolinka” z parku rozrywki w Bytomiu, przeflancowana na drugi koniec Polski i wraz z bliźniaczą „Calineczką” obsługująca turystów na pięciu pochylniach Kanału Elbląskiego. Oba stateczki pochodzą z Warszawy, gdzie je w 1966 roku zbudowano w nie istniejącej już Warszawskiej Stoczni Rzecznej.

Kanał ma historię o ponad sto lat wcześniejszą, ukończono go bowiem w latach sześćdziesiątych XIX wieku. Jego długość to około 100 km, szerokość najmniejsza siedem metrów, głębokość gwarantowana jeden metr. To, co czyni Kanał Elbląski wyjątkowym w skali światowej, to różnica poziomów pokonywana przez statki, która wynosi ponad sto metrów. Nie przymierzając oczywiście, bo i nie ma do czego przyrównywać, statki w Kanale Sueskim pokonują różnicę poziomów rzędu dziesięciu metrów, a w Kanale Panamskim niecałe trzydzieści. Pomijając trudności konstrukcyjne budowy stumetrowej śluzy, które kazałyby budować jednak kaskadę, jednorazowy ubytek wody potrzebny na śluzowanie nawet pięćdziesięcio tylko tonowej barki, a takie maksymalnie po Kanale Elbląskim mogą pływać, byłoby technicznie i ekonomicznie nie do przyjęcia i czyniłby eksploatację kanału nieopłacalną. Zastosowano zatem efektowne pochylnie, po których przewozi się statki wózkami. Oczywiście nośność wózka i wydajność obsługujących je kół wodnych, ma swoje ograniczenia limitujące zarówno wagę stateczków jak i przepustowość kanału. Pięćdziesiąt ton to nośność, dzisiaj, większej ciężarówki, a w połowie XIX wieku wagonu towarowego kolei żelaznych. Szybko zatem znaczenie Kanału malało jako drogi wodnej dostarczającej płody rolne, zboże i drewno z wysoczyzny wschodniopruskiej do portów Zalewu Wiślanego, Elbląga i dalej do Królewca. Już z początkiem XX wieku kanał nie wytrzymywał konkurencji kolejowej i drogowej. W latach trzydziestych zeszłego stulecia stał się atrakcją turystyczną i drogą wodną dla żaglówek i kajaków. W tej właśnie turystycznej formie został przez nas wykorzystany wycieczkowo, w ostatnią, parną i gorącą, niedzielę sierpnia roku pańskiego dwa tysiące dwudziestego drugiego.