Maciej Osuch

Opowiem Państwu dzisiaj kolejną historię o relacjach między pracodawcą i pracownikiem widzianą oczyma jednego „królika”.

Pewnego razu urodził się „królik”, poszedł do szkoły podstawowej, potem średniej i wreszcie ukończył studia wyższe. Był bardzo dumny z siebie i myślał, że świat kręci się tylko wokół niego. Przez okres studiów brał tzw. stypendium fundowane od zakładu pracy. Po ich ukończeniu poszedł odpracować w nim trzy lata. I tak zaczęła się edukacja królika jako pracownika. Przez kolejne lata królik wielokrotnie zmieniał pracę. W dalszym ciągu uczył się sam i był edukowany przez starsze bardziej doświadczone króliki, co należy do niepisanych obowiązków pracownika. Przez te lata nauczył się nasz dzielny królik:
• przychodzić do pracy jak najpóźniej, a wychodzić jak najwcześniej;
• podbijać kartę czasu pracy znajomemu królikowi w czasie jego absencji (bo tym samym rewanżował się ów wdzięczny królik);
• pracować jak najmniej za oferowaną pensję (bo w końcu jaka płaca taka praca, a nie odwrotnie);
• wynosić z zakładu (a może kraść co się tylko dało) gumkę, ołówek, drut, deskę (bo to było niczyje);
• pod byle pretekstem brać zwolnienia i wykorzystywać czas pracy do własnych celów.

Tak minęło prawie 20 lat. I wtedy nastąpił niespodziewany zwrot w historii. Zmieniły się czasy, zmieniły się realia. Królik stracił pracę, która wydawałoby się była wieczna. Cóż było robić. Królik przez parę miesięcy był na bezrobociu, a potem zaczął się sam organizować. Ale jakoś nie szło mu to sprawnie. No bo co nauczył się przez te 20 lat. Oczywiście wielu rzeczy, ale nie takich jak choćby:
• co robić ze swoim życiem, kiedy już nikt nie każe wstawać z łóżka na 8 godzinę rano;
• jak założyć własną firmę;
• jak negocjować i zdobywać kontrakty;
• jak wywiązywać się terminowo z kontraktów (teraz już nie było za kim się chować);
• jak uzyskać w ustalonym terminie pieniądze od klienta.

W pewnym momencie do świadomości królika dotarło, że w poprzednim układzie było znacznie lepiej. Siedział sobie przez prawie 20 lat w klatce może i trochę ciasnej, ale bezpiecznej. Pracodawca dawał mu jedzenie oraz picie. Może nie było tego za dużo, ale wystarczyło, by przeżyć. O nic nie musiał się tak naprawdę martwić. Zawsze na koniec miesiąca dostawał swoje jedzenie, pracodawca czyścił mu klatkę i o wszystko dbał. Od czasu do czasu wypuszczał go z niej, dając wczasy pod gruszą lub talon na samochód. Królik nie obawiał się, że ktoś mu zrobi krzywdę lub nie będzie miał jedzenia. Nie martwił się o przyszłość swoją i swojej rodziny.

Aż tu nagle taki problem. Z dnia na dzień został wyrzucony ze swojej ukochanej, jak się okazało, klatki. Gdy zaczął prowadzić własną firmę, to nagle wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie mógł już liczyć na racje żywieniowe na koniec miesiąca dawane mu przez pracodawcę. Dlaczego? Bo pracodawcy nie było. On stał się przedsiębiorcą i pracodawcą. Ale pech! Ale ironia losu! Jedzenia już nie było na koniec miesiąca i – co gorsze – nie było nawet widoków na regularne pożywienie. Kontrakty królik zdobywał nieregularnie, raz większe, raz mniejsze. W trudzie i mozole realizował je już nie przez 8 godzin, jak to było w klatce, ale często przez tyle godzin, ile trzeba było, czyli przez 10, 12 lub 16. Nie było już przed kim uda- wać i symulować. To, co królik uczył się z takim mozołem przez prawie 20 lat, okazało się bezużyteczne. Bo komu królik zrobi krzywdę, gdy:
• przyjdzie do swojej firmy jak najpóźniej, a wyjdzie jak najwcześniej (i tak kiedyś będzie musiał wykonać to, co do niego należy i jak najlepiej potrafi, by zleceniodawca chciał za to zapłacić);
• będzie pracował jak najmniej (teraz już nie ma pensji, ale obowiązuje odwrotna zasada: jaka praca, taka płaca);
• wyniesie ze swojego przedsiębiorstwa gumkę, ołówek, drut, deskę – czy to ma sens okradać samego siebie;
• pod byle pretekstem będzie brał zwolnienia lekarskie i wykorzystywał czas pracy do własnych celów. Czy to wszystko nie brzmi absurdalnie.

Nie ma już klatki. Jest tak długo oczekiwana wolność. Ale niesie ona ze sobą inne realia. Na wolności królik, by przeżyć, musi walczyć o jedzenie i o to, by inne, większe zwierzęta nie zjadły go. Nie ma już takiego poczucia bezpieczeństwa jak w klatce. Oczywiście są wspaniałe widoki, jest dużo przestrzeni do zagospodarowania. Ale bezpieczeństwa w pojęciu sprzed lat już nie ma. Dlatego królik często wzdycha z nostalgią, wspominając stare dobre czasy, które minęły bezpowrotnie. Królikowi futro się jeży, gdy pomyśli, że do końca swoich dni będzie musiał miesiąc po miesiącu, rok po roku martwić się, gdzie zdobyć nowe kontrakty, jak je zrealizować i jak otrzymać za swą pracę pieniądze, by kupić jedzenie i zadbać o wszystkie ziemskie potrzeby rodziny.

Patrząc z takiej perspektywy, królik zaczął po wielu latach rozumieć pracodawców, którzy stawiają dzielnie czoło tym wszystkim problemom dzień po dniu i nie chowają się za cudzymi plecami. Królik pomyślał sobie też, że gdyby z powrotem mógł wrócić do czasów, gdy był pracownikiem, to inaczej podchodziłby do swojej pracy i do swoich pracodawców.