Tekst wykładu ks. Stanisława Pyszki SJ wygłoszonego do uczestników III Pielgrzymki Duszpasterstwa do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach 3 grudnia 2006 r.

Powołanie przedsiębiorcy jest tematem jakby trochę z góry skazanym na ogólnikowość, bo wiadomo, że słowo powołanie wywodzi się z terminologii wręcz typowo religijnej. Wiadomo także, że mimo obecności drugiej części tytułu tego wystąpienia, słowa przedsiębiorca, nie spotykamy się tutaj na jakimś kursie z zakresu wysokich umiejętności, w ramach którego Państwo mogliby ode mnie usłyszeć jak zwyciężyć konkurenta, jak obejść dany system podatkowy czy jak przechytrzyć taką czy inną strefę. Jesteśmy tutaj na pielgrzymce przedsiębiorców i pracodawców. (…)

Osoba przedsiębiorcy jest zjawiskiem nieco dziwnym. Pamiętają Państwo, że kiedy Pan Bóg wydalił ludzi z Raju za to, że Go nie posłuchali, w pewnym sensie „zbawieniem” dla ludzi wypędzonych z Raju stała się praca. Praca jednak jest rzeczywistością bardzo zróżnicowaną. Człowiek wprawdzie dzięki pracy nie może skutecznie przywrócić Raju, ale może skutecznie złagodzić fakt, że już go tam nie ma. Człowiek dzięki pracy do Raju za naszego życia nie powróci, chociaż istnieją na świecie ludzie, którzy chcieliby poprzez pracę, jej jak najlepszą, najbardziej wydajną organizację osiągnąć taki powrót. Pan Bóg skończy obecny stan rzeczywistości w chwili, kiedy On sam uzna za stosowne i na takim stopniu rozwoju, na jakim On sam o tym zdecyduje.

Natomiast przedsiębiorca to jest ktoś taki, kto wykonuje pracę szczególnego rodzaju. To nie jest ktoś, kto przede wszystkim gromadzi pieniądze, ani ktoś taki, kto przede wszystkim pracuje własnymi rękami. Przedsiębiorca to przede wszystkim ktoś, kto myśli nad pracą, przemyśliwuje nad pracą. Termin przedsiębiorczość, przedsiębiorca w języku polskim jest oddany nieco nieszczęśliwie. Termin ten w językach obcych jest oddany o wiele bardziej precyzyjnie. Impresa, imprenditore w językach włoskim, francuskim czy angielskim są o wiele bardziej precyzyjne odnośnie do tego, co oznaczają te słowa. Domyślamy się, że w języku polskim chodzi nie tyle o kogoś, kto osobiście więcej pracuje od innych, ile o kogoś, kto pracuje bardziej inteligentnie od innych, kto wykonuje ową słynną „pracę nad pracą”, kto wręcz mózgowo, umysłowo przemyśliwa, jak ją lepiej wykonywać. (…)

Teraz pójdę pewnymi wątkami, które pokrótce przedstawię. Weźmy na przykład pojęcie państwa. Jest to dobrowolne i świadome stowarzyszenie osób, skupionych, żeby ze sobą być, żeby stanowić pewną wspólnotę osób. Również co do przedsiębiorstwa są tacy, którzy chcieliby, aby i ono było dobrowolnym i świadomym stowarzyszeniem osób, pewną wspólnotą osób. Odnośnie do państwa, już od Arystotelesa zaniechano dołączania do jego definicji elementu celu. Na przykład, Polacy, skupieni w państwie polskim, nie muszą mieć jeszcze jakiegoś innego motywu poza chęcią bycia ze sobą razem, podzielania ze sobą wspólnej historii i wspólnego losu. Żeby być razem w państwie polskim z innymi Polakami, nie musimy mieć przed oczami jakiegoś konkretnego zysku. Wystarcza nam „zysk duchowy”. Czasem w historii bycie Polakiem wiązało się nawet ze stratą, nawet ze stratą życia, choć i wtedy większość Polaków chciała być Polakami i to nazywało się patriotyzmem.

Natomiast co do przedsiębiorstwa, ta bezinteresowna wspólnota osób by nie wystarczyła, bo w przedsiębiorstwie jest się jednak po coś i nie wystarczyłaby tylko przyjemność bycia ze sobą. Człowiek w przedsiębiorstwie zrzesza się, kształci się do czegoś, nabywa pewnych umiejętności, walczy, konkuruje, zawsze mając przed sobą jakiś cel, jakiś zysk. Problemem jednak w przedsiębiorstwie jest to, by ten dopuszczalny cel, zysk, nie stał się celem absolutnym. I, ponadto, by ten cel nie uświęcał środków, które do niego prowadzą, a zwłaszcza, by nie był osiągany za cenę osób, w tym także nas samych; nie powinien wchłaniać, pochłaniać bez reszty nas samych. Nie może podporządkować sobie ani nas samych, ani innych osób i środków, których używamy po drodze do celu.

Przedsiębiorstwo jest typowym przedsięwzięciem, które musi zmierzać do pewnego celu, co więcej, Ojciec Święty Jan Paweł II i Jego Poprzednicy uważali, iż dowodem na dobroć danego przedsiębiorstwa jest fakt, że przynosi oni zysk, że odnosi ono sukces. Zyskiem jest to, że utrzymuje się ono na rynku, że przynosi ono korzyść nam samym i innym zatrudnionym. Osiąganie zysku jest sprawdzianem, że dane przedsięwzięcie jest dobre, że nasze przedsiębiorcze myślenie jest poprawne, że osiągamy zamierzone cele. Tu wszakże istnieje w podtekście myśl, że nie mamy osiągać naszych celów za wszelką cenę, nie za cenę szkody zarówno własnej, jak i innych w naszym otoczeniu.

Przedsiębiorstwo odnoszące duży sukces może powodować zanieczyszczenie środowiska. Słyszymy np. ostatnio w mediach o przypadkach, kiedy ktoś odnoszący duży sukces uczynił swoją obecność w danym środowisku nie do wytrzymania. Pomijając inne aspekty przedsiębiorczości, widzimy, że każdy sukces może mieć także swoje negatywne oblicze, zwłaszcza, jeżeli chce być osiągany szybko i na dużą skalę.
(…)

Jeśli chodzi o przedsiębiorcę, który sobie wszystko dobrze przemyśla – następny wątek – powinniśmy sobie zdawać sprawę z istnienia pewnych rzeczywistości w otoczeniu naszej przedsiębiorczej działalności. Taką ekspansywną, skutecznościową rzeczywistością jest na przykład polityka. Polityka jest typowym zajęciem człowieka kierującego się zasadą skuteczności i sukcesu. Podobnym zjawiskiem, które jednak nie powinno dzielić a jednoczyć – jest religia. (…)

Są także dziedziny życia, które w swej istocie są wehikułami jedności pomiędzy ludźmi. Taką dziedziną nie wymagającą sztywnej tożsamości i dlatego łatwo globalizującą jest na przykład ekonomia. Ekonomia jest bezpolityczna, bezwyznaniowa, bezregionalna, a raczej właśnie globalna. To, czego nie może dokonać państwo właśnie jako instytucja polityczna, bo od razu wytwarza się sytuacja polityczna, może dokonać ekonomia np. polska w Chinach, a chińska w Polsce, bez powodowania konfliktów politycznych. Ekonomia mówi jednorodnym językiem, który może się rozprzestrzeniać względnie bezkonfliktowo po całym świecie, nie budząc dodatkowych podziałów.

To samo możemy zaobserwować w dziedzinie kultury. W kulturze poprzez dialog, przez pokazanie tego czym ja żyję, czym ty żyjesz, można dojść bez zabijania się nawzajem do całej gamy różnych zachowań. Nie mówię tego bez powodu, ponieważ Jan Paweł II właśnie na te dziedziny, nazwijmy je „wehikułowymi”, był specjalnie uwrażliwiony. To, co On przypisywał kulturze jako pewnemu wehikułowi, areopagowi dialogu i pojednania pomiędzy ludźmi pomimo ich różnych tożsamości, nie było nieświadomym działaniem z Jego strony. To było świadome ominięcie, przefrunięcie górą pewnych ram, które się ujawniają jako przeszkody, kiedy człowiek jest zbyt tożsamy z pewnymi rzeczywistościami. Papież omijał te ramy i znajdował płaszczyzny spotkania ponad podziałami. (…)

Trochę podobnie jest z ekonomią i przedsiębiorczością. Celowo moje mówienie jest poszerzaniem pola wyobraźni, jest taką prowokacją do myślenia, ponieważ przemyśliwanie nad tymi zjawiskami, ich podobieństwami i różnicami, jest zaproszeniem do myślenia nad ludzkością w wymiarze globalnym. Jest to jednocześnie oswajanie się z myślą o przyszłych spotkaniach, o konfrontowaniu się z innymi sposobami i przebiegami myślenia, o patrzeniu do przodu.

Oczywiście nie możemy sprowadzić całego świata do wymiaru eko no mii czy kultury, czy nawet religii. Nie możemy też pozostać wyłącznie w wymiarze własnego państwa. Włączając się w stowarzyszenia suwe ren nych państw typu Unia Europejska czy NATO, nie tracimy naszej suwerenności, ale odzyskujemy ją i ubogacamy na wyższym poziomie. Uciekamy się do wspomnianych wehikułów w chwili, kiedy nie możemy sobie poradzić w dotychczasowych wymiarach.

Przedsiębiorca to jest także ktoś taki, kto potrafiw sposób inteligentny użyć kapitału i użyć pracy, nie nadużywając żadnego z tych elementów przedsiębiorczości, ani też żadnego nie zaniedbując. Nie powodując, że szkodzi mu pierwszy, ani nie powodując, że szkodzi mu drugi, ani nie szkodząc swoim pracownikom w momencie, gdy on będzie godził w swojej firmie element kapitału i pracy (fizycznej, umysłowej, administracyjnej, biurokratycznej).

Pójdę teraz pewnym nurtem, którym chciałbym się z Państwem bardziej podzielić. Nie jestem przedsiębiorcą, nie prowadzę przedsiębiorstwa, nie znam się więc na tym. Znajduję się więc w sytuacji trochę takiej, jak kiedy staję przed moimi studentami w sutannie, by im mówić o małżeństwie i rodzinie, czyli o tym, na czym nie mam prawa się znać. Jednak nie jestem zupełnie bez żadnych doświadczeń. Przez sześć lat byłem przełożonym pewnego domu zakonnego. Miałem więc do czynienia z pewną ludzką załogą, wprawdzie niewielką, ale zawsze. Wystarczyło, by uzyskać pewne doświadczenia, ale i uniknąć narobienia sobie wrogów, bo jakoś do tej pory moi byli podwładni mnie lubią. W ogóle przełożeństwo czemukolwiek i komukolwiek jest niesamowicie rozwijające każdego, kto się na nie nadaje – a nie każdy się nadaje na przełożonego, ani na przedsiębiorcę. W każdym razie każdy powinien móc takie doświadczenie przejść, choćby miało zakończyć się fiaskiem. Uczy ono w każdym razie nieprawdopodobnej pokory.

Chcę opowiedzieć o pewnym doświadczeniu, które jest mi szczególnie bliskie, bo w pewnym czasie musiałem zastąpić wszystkich przełożonych w jednym miejscu, zarówno przełożonego domu zakonnego, jak i dyrektora pewnej firmy zakonnej. To trzy i półmiesięczne zastępstwo okazało się szczególnym poligonem doświadczalnym, jak należy się zachować jako przedsiębiorca. Ku mojemu zdumieniu, mnie jako dotychczas zupełnego teoretyka, to trzy i półmiesięczne zastępstwo w pewnej firmie wydawniczej, posiłkując się cotygodniowymi operatywkami z załogą, które odbywałem regularnie przez cały czas trwania zastępstwa, spowodowało w 1993 roku, jeszcze „na stare pieniądze”, nie tylko wyciągnięcie firmy z 200 milionowego (dziś byłoby to 20.000) długu, ale ponadto uzyskanie 900 milionów (dziś byłoby to 90.000) zysku. Dlaczego? Ponieważ nie popełniałem błędów, które w tym przedsiębiorstwie były nagminnie popełniane. Od razu na wstępie uświadomiłem sobie te najgroźniejsze błędy i natychmiast je wyeliminowałem. Na szczęście dało się to zrobić w trakcie tego trzy i półmiesięcznego zastępstwa, bo przecież nie wszystkie błędy da się w tak krótkim czasie naprawić. Gdy właściwi kierownicy firmy wrócili, zastali firmę na plusie. Jeżeli jednak Państwo pomyślą, że ktoś mi za to podziękował, to się Państwo grubo mylą. Natychmiast pomyśleli, że trzeba mnie jak najszybciej od tego zajęcia zabrać, bo inaczej oni nie będą już w tym miejscu potrzebni. Firma jednak, raz wyszedłszy z dołka, już nigdy potem nie popadła w długi.

Jakie były te najgroźniejsze błędy, które wyeliminowano? Na przykład wypłacanie grubych honorariów za coś, co dopiero miało być wykonane, zawieranie umów ustnie zamiast na piśmie, nieistnienie w ogóle umów pisemnych, które dopiero ja wymyśliłem (teraz w podobnych firmach stosuje się nagminnie wypłacanie honorariów w ratach, w miarę wykonywania zamówionych prac itp.). Jednym słowem, wyeliminowałem proste błędy, które mnie, laikowi, nie mieściły się w logicznie poukładanej głowie, a w tej firmie były nagminnie popełniane. Na szczęście, błędy te nie są już popełniane do dzisiaj. W ten sposób, moje rozsądne postępowanie upewniło mnie, że w dziedzinie przedsiębiorczości wiosłowanie do przodu z unikaniem kołysania łodzią na boki musi przynieść i przynosi wymierne owoce.

Teraz kilka innych spostrzeżeń (…). Odejdźmy w tej chwili od wymiaru pielgrzymkowo-religijnego naszego spotkania ku wymiarowi mądrościowo-technicznemu. Może Państwu niektóre z nich wydadzą się przestarzałe, ale mam nadzieję, że nie.

Chodzi mi o zjawisko społecznych przyzwoleń na pewne zjawiska. Polak świecki, a często także Polak duchowny, zbyt często i najzupełniej niepotrzebnie przyzwala na brak szybkiego przepływu informacji (mam tu na myśli np. ustawienie drogowskazu; jakiegoś ostrzeżenia; dotarcie z informacją natychmiast tam, gdzie trzeba; przypomnienie wszystkim o czymś, o czym powinni wiedzieć; pewna rozsądna sprawozdawczość; pewna przejrzystość i przewidywalność zachowania) – to do niedawna, a zbyt często jeszcze, ostatnia rzecz, na jaką Polak wpada. To jest więc coś, czego bardzo szybko będziemy musieli się nauczyć zarówno sami, jak i musimy tego uczyć innych, nawet, gdyby tego nigdy dotąd u nas nie robiono. Gdy coś istotnego dzieje się wokół nas, my o tym musimy wiedzieć i inni muszą od nas o tym wiedzieć. (…)

Drugim najzupełniej niepotrzebnym przyzwoleniem jest przerost improwizacji nad tym, co można spokojnie i w porę przewidzieć i zaplanować. Na improwizację i tak zostanie spory margines! Tej może nieco zachodniej, nudnej maniery przewidywania możliwie wszystkiego musimy się jakoś nauczyć, także we własnym interesie, by być dla innych przewidywalni. Totalny improwizant jest przecież totalnie nieprzewidywalny! To jest po prostu nieroztropne.

Kolejnym niepotrzebnym przyzwoleniem jest pozwalanie sobie na niedostrzeganie wokół nas tych ludzi, którzy z punktu widzenia bezpośredniej użyteczności dla nas – nie przedstawiają dla nas żadnego znaczenia. Takich, których skrzywdzenie i pominięcie nie spowodowałoby żadnych niebezpiecznych konsekwencji. Jednak traktowanie takich ludzi sprawiedliwie ustrzega nas przed arogancją wobec maluczkich i obowiązuje nas w sumieniu! Ustrzega nas przed liczeniem się tylko z tymi, z którymi liczyć się musimy.

Kolejnym jest przyzwolenie na kierowanie się w pracy i w życiu niekontrolowanymi przez nas emocjami, wyłączającymi używanie rozumu. Jeżeli jakiś trener mając na ławie zawodników, którzy mogliby wygrać mecz, trzyma ich tam, bo ich nie lubi, i przez to drużyna spada do II ligi, to taki trener jest do wyrzucenia z pracy. To samo zdarza się przecież także w przedsiębiorstwie. Antoine de Saint–Éxupéry powiadał, że ceni sobie osobistego wroga, bo to ktoś, kto stawia mu opór i dzięki temu go rozwija.

Są w pewnych firmach regulaminy i reguły nakazujące zastanawianie się nad przebiegiem pracy firmy. Reguły przełożonego w moim zakonie wymagają, by przez 30 minut dziennie zastanawiać się, jak być lepszym przełożonym. Konia z rzędem takiemu, kto znajdzie takiego człowieka! Można przecież zastanawiać się nad tym i dłużej, ale nieroztropnie jest w ogóle tego zaniechać… Sądzę, że i podwładny powinien mieć taki czas zastanowienia, jak być lepszym podwładnym.

Kolejnym jest pozwolenie sobie na żywienie długotrwałych złych myśli, złych nastawień do osób i rzeczy w swoim otoczeniu. Zawsze wybijam ludziom z głowy takie niczym nieuzasadnione złe nastawienie. To niepotrzebne tracenie czasu na myślenie źle o tym, o czym można myśleć obojętnie albo dobrze.

Innym jest przyzwolenie na nieszukanie rozsądnych argumentów, na nieubogacanie arsenału własnej argumentacji na poparcie własnego, słusznego stanowiska. Jesteśmy po wyborach, więc mogę to powiedzieć: jeżeli 60 procent Polaków nie idzie na wybory, to znaczy, że nie zadali sobie trudu, by znaleźć argumentację, aby jednak znaleźć kogoś, nawet na zasadzie mniejszego zła, by na niego zagłosować i delegować komuś władzę nad sobą. Pozostając w domach, wybrali najgorszy możliwy wariant w demokracji: nie wzięli udziału w życiu politycznym własnego kraju. Według Arystotelesa, wybrali bycie nie-obywatelami i bycie nie-wolnymi, bo u Arystotelesa obywatel to ktoś wolny i biorący udział w życiu politycznym własnego kraju. Arystoteles żył ponad 2300 lat temu… Mogę przecież także stworzyć partię, na którą wreszcie mogę głosować! Ale jeśli się nie ruszę z domu, nie zrobię niczego.

Według jednego z biblistów, a nie przedsiębiorców, kard. Carlo M. Martiniego, mojego współbrata jezuity, istnieją trzy cechy dobrego chrześcijańskiego przedsiębiorcy:

  1. powinien być kompetentny w swojej dziedzinie,
  2. powinien być uczciwy, moralnie przyzwoity i przejrzysty, przewidywalny, obliczalny,
  3. powinien budować sukces swego przedsiębiorstwa z myślą o rzeczywistości poza-doczesnej, ku której przecież wszystko zmierza, i że poza śmierć niczego stąd nie przeniesie. Myślenie o rzeczach ostatecznych jest dla każdego człowieka, w tym także dla człowieka sukcesu, bardzo otrzeźwiające. Nie pozwala człowiekowi popaść w pychę tego żywota, w arogancję bogacza, który gromadzi dobra, jakby miał żyć wiecznie.

(…)

Czasem nie wystarczy, by ktoś był kryształowo uczciwym katolikiem. W polityce czy przedsiębiorczości, jako zajęciach jednak skutecznościowych, musi się być także kompetentnym w swojej dziedzinie, być dobrym politykiem, a także mieć trochę szczęścia do ludzi. Jest też i tak, że wybieramy na początku uczciwych ludzi, ale oni w trakcie swojej kadencji, pod naciskiem wielu czynników, także pokus ogromnych pieniędzy, które się przed nimi otwierają, także pod naciskiem rodziny, stają nam się nieuczciwymi, skorumpowanymi ludźmi. Nacisk wielu czynników może spowodować ewolucję naszych sumień w kierunkach społecznie niepożądanych. Innymi słowy, nie można założyć, że człowiek uczciwy, gdy jest biedny, z chwilą, kiedy stanie się bogaty, nadal pozostanie uczciwy. Bycie bogatym i uczciwym wymaga osobnego rodzaju przygotowania! Mam taką znajomą, która z prostej, pięknej, sympatycznej dziewczyny, stała się elegancką bizneswoman, która nie ma już czasu na nic, nawet na małżeństwo, dzieci i przyjaźnie.
(…)

Innymi słowy: żeby z biednego przejść do bycia umiejętnie bogatym, trzeba przejść osobną szkołę bycia bogatym. Zwykle ktoś, kto był przez całe życie człowiekiem małego formatu, gdy los uczyni z niego od razu kogoś o olbrzymim formacie, dostaje zawrotów głowy i nie każdy umie się przed tym bronić. Chyba, że ktoś otrzyma specjalną łaskę Bożą, ale to się zdarza rzadko. Zwykle potrzeba długiej ewolucji, by wejść od razu w nowe pantofle. Tak na przykład Jan Paweł II przeszedł niewątpliwie taką ewolucję. Przyzwyczajał się długo i przygotowywał do myśli, że będzie kiedyś Papieżem. Inaczej nie potrafiłby z polskimi kompleksami tak doskonale się poczuć na tronie papieskim już na drugi dzień!

Sami Państwo wiedzą, jak trudną sztuką jest być bogatym i posiadać sztukę umiejętnego wydawania dużych pieniędzy. Ponadto przez stanie się ludźmi bogatymi trafiamy w zupełnie inne środowisko, otoczenie ludzi bogatych, gdzie panują nieco inne reguły gry niż między biedakami i najczęściej są to ludzie zupełnie nam nieznani.

Powołanie przedsiębiorcy to bycie człowiekiem myślącym, przewidującym, traktującym ludzi osobowo. Zygmunt Bauman powiada w swojej książce pt. Praca, konsumpcjonizm i nowi ubodzy: Powołanie może oznaczać wiele rzeczy, ale z całą pewnością nie jest propozycją projektu na całe życie lub życiowej strategii. Jeżeli ktoś wykonuje zawód nauczyciela czy jakikolwiek inne zajęcie, i za swoje powołanie nie uważa ewolucyjnie zdobytych wartości, ale dom, samochód czy futro, które dziś kupił, a jutro kupi sobie inne, bo nagle stał się bogaty albo nagle zaczął być bardziej ceniony medialnie, to wtedy trudno mówić tu o traktowaniu tego zajęcia jako powołania. To po prostu tylko trafienie w dobrą koniunkturę. Zygmunt Bauman powiada dalej: Idole, gwiazdy traktują powołanie jak epizod. Mam szczęśliwy epizod w tej chwili, potem ten mi się skończy, zacznie się inny.

Niektórzy twierdzą przewrotnie, iż przedsiębiorca, pracodawca nie powinien nadmiernie akcentować u swoich pracowników niezłomnej uczciwości w pracy. Dodają, że pracodawca powinien najbardziej lubić osoby, które swojej pracy nie traktują jako życiowej misji, ale są koniunkturalne, absolutnie dyspozycyjne, które można dowolnie przerzucać ze stanowiska na stanowisko, a nawet zupełnie wyrzucić z pracy, które za pieniądze zrobiłyby wszystko. Pracodawca, wyrzucając bowiem takiego człowieka, ma spokojne sumienie, bo w praktyce wyrzucił niemal jakąś rzecz, a nie wysoko etyczną osobę. Posiadanie wysoko etycznej załogi ma tę trudność, że trudno kogoś wyrzucić, bo się mu robi krzywdę! Tu pojawiają się pewne sprzeczności interesów.

Podsumowując: czy moralność mieści się w byciu przedsiębiorcą? Czy w przedsiębiorczości mieści się element moralności? Otóż musi się mieścić. Co więcej, niektórzy przewrotnie twierdzą, że element moralności w przedsiębiorczości nie przeszkadza. W stosunkach pomiędzy przedsiębiorcami bowiem dobrze jest wiedzieć, że mój partner nie jest kanalią, bo wtedy będę miał opory, by go potraktować jak kanalię. Partner uczciwy nawet w ramach konkurencji, który – nawet kiedy nie wie jak się zachować – na wszelki wypadek zachowuje się przyzwoicie, sam również jest przyzwoicie traktowany. I nawet w takich sprawach jak biznes, jak handel, będzie uczciwy, słowny, wypłacalny. Człowiek uczciwy jest w cenie, mimo faktu, że żyjemy w świecie złym. Zły świat – w tym znaczeniu, jakiego używa św. Jan w swojej Ewangelii – ceni sobie uczciwych ludzi, choć na pierwszym miejscu podziwia i oklaskuje ludzi sukcesu. Dokumenty katolickiej nauki Kościoła są pełne różnych zasad etycznych, ale zdaję sobie sprawę, że Państwo żyją i działają w zupełnie innym świecie niż ja, nie w świecie teoretycznych, słusznych zasad, ale na praktycznym poligonie, na którym te zasady są wystawiane na próbę, w określonym porządku prawnym, gospodarczym i politycznym, działają Państwo w warunkach prawa pracy, w konkretnym systemie podatkowym, który niełatwo jest poprawić, ulepszyć, w którym trudno jest coś na dłuższą metę zaplanować. To nieprawda, że Dekalog jest niepotrzebny i nieżyciowy, ale wiemy, że jest powszechnie łamany. Również Nowy Testament jest piękny i trzeba żyć, jak żył Chrystus, ale także wiemy, jak jest to trudne. Dobrze jednak, że takie światło przed nami istnieje, że jest wzorzec jak żyć, bo bez tego bylibyśmy na zupełnej pustyni bez zasad.