W dniach 22-24 października 2004 roku w Zakopanem odbyły się po raz drugi minirekolekcje dla małżonków. Zostały one przeprowadzone przez ks. dr. Stanisława Wawrzyszkiewicza z Bielska-Białej. Wzięło w nich udział dwanaście par małżonków z różnych rejonów Polski. Zasadniczym celem, a także przewodnim tematem rekolekcji było pogłębienie duchowości małżeńskiej. Prowadzący wraz uczestnikami próbowali odpowie dzieć na bardzo ważne pytania dotyczące możliwości przeżywania szczęścia w małżeństwie w przenikniętym przemocą i nienawiścią świecie. Poniższy artykuł stanowi przedstawienie zasadniczych wątków problemu. Daje też obraz błędnych rozwiązań i wskazuje drogi dające szansę powodzenia.
W pogoni za szczęściem
W latach 60. XX wieku generał Charles de Gaulle w czasie swojej prezydentury przyjął w Pałacu Elizejskim Emanuela d’Astier. Tego dnia prezydent miał wyjątkowo dobry humor i spotkanie przebiegło w serdecznej atmosferze. Niestety, została ona gwałtownie i nieoczekiwanie unicestwiona jednym pytaniem zadanym przez gościa przy pożegnaniu w drzwiach prezydenckiego apartamentu:
– Mój generale! Czy jesteś szczęśliwy?
– D’Astier, tracisz rozum! Dobrze wiesz, że szczęście nie istnieje!
Zawstydził się gość i głęboko zamyślił. Kiedy udało mu się wreszcie powolnym niezdarnym krokiem pokonać kamienne schody rezydencji głowy państwa, ze złością skarcił samego siebie: „Co ci strzeliło do głowy, aby postawić generałowi takie pytanie?!”. I w tym właśnie momencie d’Astier przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez Galileusza tuż po opuszczeniu trybunału Świętej Inkwizycji: „A jednak się kręci”. Owo „kręcenie” dotyczyło, rzecz jasna, Ziemi.
Dostrzegam pewną analogię między sytuacją Galileusza i d’Astiera. Otóż dzisiaj oburza nas wyrok na Galileusza, ale z drugiej strony trudno się dziwić przekonaniu inkwizytorów, że to Słońce krąży wokół Ziemi, a nie odwrotnie. Przecież każdy z nich był obdarzony zdrowym rozsądkiem i nie mógł zaprzeczyć, że widzi to na własne oczy, a najlepiej jest widzieć na własne oczy, że słońce właśnie wschodzi i zachodzi. Jednak ostatecznie to Galileusz miał rację, a nie oni ze swoim zdroworozsądkowym myśleniem.
Trudno się też dziwić, że wielu ludzi, nawet tak inteligentnych i mądrych jak generał Charles de Gaulle, nie wierzy w szczęście, skoro zewsząd, a przede wszystkim z prasy, radia i telewizji, docierają do nich ponure wiadomości o absurdalnym okrucieństwie i rozmaitych nieszczęściach. Zdrowy rozsądek mówi, że może to w każdej chwili dotknąć każdego z nas. Czy można być szczęśliwym, żyjąc na złowrogo pomrukującym wulkanie? A może właśnie dlatego, pomimo wszystko, pomimo wiszącego nad głową miecza Damoklesa, d’Astier tak rozpaczliwie wierzył w szczęście?
Szczęście to jest szczęście
Najczęściej na pytanie, co to znaczy być szczęśliwym, słyszę odpowiedź, która zaczyna się słowami: „to znaczy mieć”. Po tych trzech słowach następują rozmaite rzeczowniki, które wyrażają indywidualne upodobania lub potrzeby moich rozmówców. Lista tych rzeczowników jest bardzo długa, ale niektóre powtarzają się częściej niż pozostałe. Do nich należą: zdrowie, rodzina, współmałżonek, praca, pieniądze, wykształcenie, miłość, sukces… Kiedy jednak próbowałem zmusić moich rozmówców do większej precyzji – aby zdefiniowali, co znaczy dla nich być szczęśliwym, a nie poprzestawali na wyliczaniu rzeczy, które do szczęścia muszą mieć – widziałem tylko szeroko otwarte oczy, a niekiedy otwierały się również ze zdumienia usta. Niektórzy oburzali się, że czują się, jak na przesłuchaniu. Jedyne „zeznanie”, jakie udało mi się wydobyć, brzmiało następująco: „Szczęście to jest szczęście”.
Okazuje się, że na początku trzeciego tysiąclecia szczęście, choć stare jak świat, wciąż jest niezrozumiałe dla ludzi i choćby dlatego jego idea jest wciąż niezmiennie nowa.
Od czasów obalenia wielkich utopii poszukujących ziemskiego raju za wszelką cenę, a w rzeczywistości przynoszących żałobę obozów koncentracyjnych i łagrów, szczęście nie ma dobrej prasy. Mimo to pragnienie go wciąż jest mocne i powszechne. „Każdy pragnie być szczęśliwym – mówił Blaise Pascal – nawet ten, który idzie się powiesić”.
Okazuje się, że dla ludzi nie jest istotna odpowiedź na pytanie, co to jest szczęście. Ważne jest to, że pragną szczęścia. Wygląda na to, że szczęścia się nie definiuje, ale się je przeżywa, doświadcza w podobny sposób, jak światło uchwycone jest przez oko. Niewielu jest przecież takich, którzy zastanawiają się nad naturą i definicją światła. Tak samo jest z oddychaniem. Ilu z nas uświadamia sobie, że oto powietrze wchodzi do naszych nozdrzy, a następnie do płuc? Po prostu oddychamy. Uświadamiamy sobie, czym jest powietrze, dopiero wtedy, kiedy go brak i dusimy się.
Pragmatycy i filozofowie
Człowiek instynktownie odczuwa sens szczęścia jako uprzywilejowanie własnego losu. Taki pragmatyzm odwraca się plecami do filozofii, która chce, aby szczęście było stanem trwałym.
Intuicja podpowiada, że szczęście trwa dłuższą lub krótszą chwilę i że częstotliwość występowania tych chwil pozwala człowiekowi orzec, czy jego życie jest szczęśliwe, czy też nie. W ten sposób szczęście zawiera w sobie radość, przyjemność i całą gamę miłych odczuć, których człowiek może doświadczyć. O jakie jednak miłe odczucia może chodzić? I tutaj dochodzi do dużej różnicy zdań. Nawet miłość i erotyzm nie znajdują jednomyślnej aprobaty. Marcel Proust w Poszukiwaniu straconego czasu twierdził, że erotyzm zawiera ryzyko, a miłość – niebezpieczeństwo. Dlatego jedno i drugie było dla niego nie do zaakceptowania. Według jego opinii szczęście mogło być co najwyżej iluzją zdolną do przedłużenia życia radości, która tylko po to się rodzi, aby umrzeć.
Między ustami a brzegiem pucharu
Literatura wielokrotnie i na różne sposoby opisała rozczarowanie człowieka, który osiągnął upragniony, wymarzony cel.
Człowiek nie może osiągnąć pełni z tej przyczyny, że nie jest cysterną, którą da się spokojnie zapełnić. W człowieku osiągnięta pełnia natychmiast staje się przeszłością i na nic zdają się zaklęcia poety: „Chwilo, trwaj wiecznie!”. Niektórzy w ten sposób zaklinają urzekające zachody słońca na Korsyce, zwanej Wyspą Piękna. Późnym popołudniem na wybrzeżu gromadzą się turyści, aby zachwycać się spektaklem ofiarowanym przez naturę. Mówią nawet o mistycznym uniesieniu. Widziałem ludzi wsiadających do łodzi i ruszających w stronę zachodzącego słońca – widocznie pragnęli w ten sposób przedłużyć tę niezwykłą chwilę.
Podobnie jest z pogonią za szczęściem. Każde spełnienie rodzi kolejną otchłań, większą od poprzedniej i tym natarczywiej domagającą się zapełnienia.
Skoro szczęście jest tak nieuchwytne, to trzeba postawić wreszcie pytanie, czy szczęście jest z tego świata?
Szczęście i religia
Religia, nie tylko chrześcijaństwo, obiecuje, że w innym życiu doświadczymy pełnego szczęścia. Obietnica, która przemienia życie. Rzecz zdumiewająca, ale są ludzie, którzy wierzą w Boga, bo bez Niego nie potrafią wytłumaczyć istnienia życia, lecz równocześnie nie wierzą w życie wieczne dla siebie. Sama siła wiary nie świadczy jeszcze o jej prawdziwości.
Kiedyś spotkałem niemieckiego komunistę, który od wielu lat mieszkał w Polsce. Głęboko wierzył w komunizm. Z entuzjazmem zapewniał mnie, że dla szczęścia ludzkości gotów jest nawet poświęcić życie. Zapytałem:
– Swoje czy cudze?
– Każde! – warknął rozdrażniony.
Niestety, jak uczy historia, komuniści uszczęśliwiali ludzi zwykle wbrew ich własnej woli. Wielu jednak uwierzyło w ten raj na ziemi dla wszystkich, z którego jednak gwałtownie wykluczono inaczej myślących. Taką wiarę można również nazwać religijną, bo nie opierała się na żadnych dowodach.
Człowiek atakowany z każdej strony zapewnieniami o jedynej prawdziwości proponowanej drogi do szczęścia może dostać potwornego bólu głowy. Narzuca się wtedy pytanie:
Komu zaufać?
Z zaufaniem może być, jak w anegdocie o dwóch Żydach rozmawiających o swoim rabinie.
– Nasz rabin codziennie rano rozmawia z Bogiem.
– Skąd o tym wiesz?
– Sam mi o tym powiedział.
– Może nie mówił prawdy?
– Jak śmiesz zarzucać kłamstwo komuś, kto codziennie rano rozmawia z Bogiem?!
W zaufaniu musi być sporo zdrowego rozsądku (nie mylić z rozsądkiem sędziów Galileusza!), aby któregoś dnia nie modlić się słowami wyrytymi przed wiekami na ścianie przerażającego weneckiego więzienia: „Boże! Uchroń mnie przed ludźmi, którym zaufałem. Z tymi, którym nie ufam, poradzę sobie sam!”. Oprócz zaufania trzeba normalności, to znaczy unikania wszelkich skrajności, które nie zawsze idą w parze z wykształceniem. Kiedyś zapytano prostego górala:
– Wierzysz w Boga, który stworzył świat i człowieka?
– Wierzę!
– A czy wierzysz, że po śmierci będziesz żył wiecznie?
– Wierzę!
– Skąd ta pewność?
Góral bez wahania odpowiedział pytaniem:
– A po co komu Bóg, jeśli nie ma życia wiecznego?
Modlitwa ludzi żyjących w ustawicznym niebezpieczeństwie śmierci, jak w sowieckich łagrach czy w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, jest intensywniejsza niż gdziekolwiek indziej. Tylko w świetle szczęścia wiecznego można jakoś zaakceptować Chrystusowe błogosławieństwa. Bo jakie to szczęście być głodnym, prześladowanym, biednym, czystym, jeżeli niebiosa byłyby puste?
Chrystusowym błogosławieństwom zaufał również Mahatma Gandhi, chociaż chrześcijaninem nie był. W jednym ze swoich ostatnich przemówień wyrecytował on zgromadzonym tłumom Hindusów błogosławieństwa, a następnie dodał: „Nic więcej nie mam do powiedzenia. Rozejdźcie się! A wracając do domu, rozważajcie usłyszane słowa!”.
Wiara w życie wieczne nie wszystkim jednak jest dana, chociaż prawie wszyscy w Europie świętujemy zmartwychwstanie Chrystusa.
Rekolekcje w barze
Wielki Tydzień w południowej Hiszpanii jest świętowany inaczej niż w Polsce, zresztą zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej. Świętuje się nie tylko w kościołach, ale przede wszystkim na placach i ulicach miast, które całymi dniami przemierzają liczne, tłumne procesje.
W Sewilli, największym mieście regionu, 55 różnych bractw wychodzi z procesjami ze swoich parafialnych kościołów do katedry, a każda procesja, licząca od trzystu do trzech tysięcy osób, dźwiga figurę Matki Bożej lub Pana Jezusa. Najpiękniejsza, zdobiona złotem i szlachetnymi kamieniami, jest Makarena. Największe wrażenie robi procesja bosonogich pokutników: ubrani w czarne szaty, w długich szpiczastych czapkach z wyciętymi małymi otworami na oczy przesuwają się w kierunku katedry w absolutnej ciszy, zdumiewającej w tak ogromnej ludzkiej masie. Po tej elektryzującej ciszy hałas świadczący o powrocie do normalności wydaje się świętokradztwem. Bystry obserwator może w ten wieczór zauważyć na balkonie hotelu „Alfons XIII” nieruchomą, jakby skamieniałą sylwetkę rosłego mężczyzny. To francuski reżyser, twórca Królowej Margot, co roku w tym właśnie miejscu przeżywa swoje wielkotygodniowe rekolekcje.
Najważniejszą, największą i najradośniejszą procesją jest jednak procesja rezurekcyjna, która idzie z kościoła do ratusza. Po nabożeństwie odprawionym w kameralnym gronie można przeżyć szok, widząc ogromny tłum ludzi oczekujących przed świątynią, w wydarzeniu tym uczestniczy bowiem całe miasto. Z ratuszowego balkonu duchowny ma wygłosić wielkanocne orędzie do zgromadzonego na rynku tłumu. Jeżeli ksiądz nie zna miejscowych obyczajów, proboszcz zwykle troskliwie go uprzedza:
– Proszę mówić krótko, bo i tak nikt nie słucha. Najważniejsze, aby ksiądz powiedział: Niech żyje Jezus!
I tak też się dzieje. Na kończące przemówienie słowa: „Niech żyje Jezus!”, wszyscy gromko odpowiadają: „Niech żyje!” i z hałaśliwą radością rozchodzą się do pobliskich barów i restauracji, aby dalej cieszyć się życiem.
Można oburzyć się powierzchownością Hiszpanów, ale można również zauważyć, że ten okrzyk jest radosną afirmacją życia i Jezusa, który zmienił oblicze śmierci i nadał jej nowy, radosny sens. Śmierć nie jest kresem, lecz przejściem.
Ona śpi
„Wspomnij na mnie, gdy będziesz w raju”. Skierowane do Jezusa słowa nawróconego na krzyżu łotra rozjaśniają nasze życie. Chrystus nie unicestwił śmierci, nawet jej nie ozdobił. On także jej doświadczył, ale nadał jej nowe oblicze. Śmierć jest snem. Żyje się jednak nie po to, aby spać. Nikt nie chce spać cały czas. Śpi się, żeby odnowić siły, żeby nazajutrz lepiej żyć, by cieszyć się światłem nowego poranka.
„Ona śpi” – powiedział Jezus do zebranych wokół zmarłej córki Jaira. Dlatego trzeba kochać śmierć, swoją śmierć, tę, która nastąpi naszego ostatniego dnia, i tę postępującą, którą nazywamy naszym życiem. Chrystus nas przygotowuje, aby z tamtej strony nasze biedne życie i sen grobu stały się wiecznym spotkaniem z Bogiem i tymi wszystkimi, których kochaliśmy na ziemi.
Skoro Chrystus zmartwychwstał, to my również zmartwychwstaniemy. Trzeba tylko sobie przypomnieć słowa wiernego i cierpliwego Hioba: „Wiem, że mój zbawiciel żyje i że go zobaczę w dniu ostatecznym”.