Maciej Osuch

Zagadnienie motywacji dotknęło mnie osobiście kilkanaście razy w trakcie pracy dla różnych firm. Jest ono stare jak świat. Cokolwiek by naukowcy i badacze problemu nie napisali według mnie, sprowadza się ono do szeroko rozumianej metody kija i marchewki.

Jak więc umiejętnie stosować te dwa narzędzia? Co robić, by wydobywać z pracowników to co w nich najlepsze? Myślę, że są zasady, ale gotowych recept nie ma. Posłużę się kilkoma przykładami, by lepiej zobrazować to zagadnienie.

Czasami spotykam przedsiębiorców, którzy uważają, że najlepszą metodą motywacji jest motywacja negatywna. Za wszystko, co według nich jest złe, łajają i zwalniają pracowników. Dobrych rzeczy nie nagradzają, bo uważają, że to powinna być norma. Otóż okazuje się, że metoda ta sprawdza się tylko przez krótki okres czasu, a potem staje się nieskuteczna. Pracownicy swoje siły skupiają na tym, by nie dać się złapać na jakiejś popełnionej przez nich pomyłce. Pracują tak, by pracodawca nie wyrzucił ich z pracy, czyli robią to, czego się od nich oczekuje, nic więcej. Cały czas kontrolują te parametry, pracując i żyjąc w strachu tak długo, jak długo nie dojrzeją do buntu. Interesy firmy nie liczą się dla nich w ogóle. Gdy konsultowałem jedną z firm, w której stosowana jest strategia wzmacniania negatywnego, właściciel zaczął mieć kłopoty ze znalezieniem nowych ludzi do pracy. Zwykle przy jego bramie stała kolejka czekająca na pracę, gdyż była to okolica z niewielką liczbą zakładów przemysłowych. Od pewnego czasu kolejki takiej już nie ma. Odważniejsi młodzi ludzie w nadziei na lepszą przyszłość zaczęli emigrować do Wielkiej Brytanii. Zła opinia, która rozniosła się po okolicy o jego przedsiębiorstwie spowodowała, że zaczął mieć kłopoty kadrowe.

Inną kategorią motywacji są bodźce finansowe. Jest to na pewno bardzo dobry pomysł, który spotyka się z bardzo dobrym przyjęciem, ale i jego skuteczność jest ograniczona.

Obecnie jeżdżę samochodem honda Civic, który jest dość charakterystyczny. Trzydrzwiowy, sportowa sylwetka koloru żółto- złotego. Jeszcze kilka lat temu bardzo „rzucał się w oczy” na ulicach miasta. Pewnego razu podjechałem na stację benzynową, na której panował zwyczaj, że osoba z obsługi podchodziła do kierowcy i nalewała benzynę do baku. Na stacji nie było innych samochodów. Osoba z obsługi podeszła do mnie i bardzo grzecznie oraz sprawnie obsłużyła mnie. Z dużą przyjemnością wręczyłem jej dwa złote tak zwanego napiwku. Gdy kolejny raz podjechałem na stację sytuacja powtórzyła się dokładnie tak samo jak poprzednio. I tak kilka razy. Wreszcie pewnego razu, gdy podjechałem, na stacji stało już kilka samochodów, ale nie takich „rzucających się w oczy”. Osoba z obsługi zostawiła je, podeszła do mnie, gdyż mnie już znała i jak zwykle szybko i sprawnie mnie obsłużyła. I w tym momencie okazało się, że… czekała na swoje dwa złote. Pechowo w tym dniu płaciłem karta kredytową i nie miałem gotówki przy sobie. Poczułem się bardzo niekomfortowo. Z grymasu twarzy tej osoby wyczytałem, że była zawiedziona. A ja przecież nigdy nie obiecywałem tej osobie, że za każdym razem jak podjadę, otrzyma ode mnie napiwek a może już „dodatkowe wynagrodzenie”. Z jakiegoś powodu osoba ta jednak tak założyła, że gdy przyjeżdża samochód „żółto-złoty” to je otrzyma. Ja osobiście poczułem, że to stało się już moim obowiązkiem, a nie przyjemnością. Tak więc nadchodzi prędzej czy później taki moment, że jeśli przedsiębiorca konsekwentnie wzmacnia reakcje za pomocą pieniędzy, to pracownicy dochodzą do wniosku, że ilekroć zrobią coś wartościowego, to natychmiast należy im się nagroda pieniężna. Zaczynają pracować wyłącznie dla zapłaty. Jeśli jej nie dostaną to czują się rozczarowani i często oszukani.

Myślę, że najsilniejszą i najskuteczniejszą metodą motywacji jest pomoc w rozwoju osobistym, połączona w sposób zrównoważony ze wzmacnianiem negatywnym i pozytywnym. Gdy przedsiębiorca pomaga swoim pracownikom rozwijać się, sprawia tym samym, że chcą pracować coraz lepiej i mieć swój wkład w prowadzenie firmy. Pracownicy zachowują się tak raczej z powodu własnej ambicji i dumy niż presji czynników zewnętrznych. Jeśli dodatkowo stosuje się mieszane bodźce negatywne i pozytywne, można osiągać dobre rezultaty. W moim przypadku sprawdziło się to wielokrotnie. Najbardziej zapadła mi w pamięci sytuacja, gdy pracując w jednej z krakowskich firm komputerowych podjąłem się zupełnie nowego wyzwania w stosunku do zadań wcześniej wykonywanych. Ówczesny prezes firmy obiecał mi nowe stanowisko dyrektora ds. jakości i zarządzania i znaczną podwyżkę, gdy zrealizuję to zadanie. Zadanie było bardzo ciekawe. Uczyłem się, rozwijałem swoje umiejętności i realizowałem powierzoną mi misję. Gdy go wykonałem, czyli wprowadziłem w 1997 roku w firmie system zarządzania jakością wg normy ISO 9001:1994, firma podniosła swoją wartość rynkową. Ja zaś otrzymałem nowe stanowisko, wyższe wynagrodzenie i również moja wartość rynkowa wzrosła.

Oczywiście, tak jak wspomniałem, jest sztuką posiąść umiejętności efektywnego motywowania ludzi nie w teorii, lecz w praktyce. W moim przypadku trafiłem na człowieka, który potrafił to zrobić. Mogłem rozwijać swoje umiejętności w zarządzaniu firmą. Marchewką były pieniądze, awans na wyższe stanowisko, większa odpowiedzialność oraz coraz szersze kompetencje. Kijem zaś była świadomość, że jeśli nie osiągnę wyznaczonych celów, to sam sobie będę winny. Wszystkie bowiem zasoby potrzebne do realizacji tych celów dostałem.