Podczas konferencji „Powołanie lidera biznesu”, która odbyła się w Krakowie 18 października 2012 roku, Paweł Falicki przedstawił swój głos krytyczny względem rachunku sumienia zamieszczonego w dokumencie Papieskiej Rady Iustitia et Pax. Publikujemy ten głos, obiecując odpowiedź w najbliższym czasie, i zapraszamy Państwa do dyskusji z zaprezentowanym punktem widzenia.
Nazywam się Paweł Falicki, prowadzę od dwudziestukilku lat firmę handlową o międzynarodowym, a nawet – można powiedzieć – międzykontynentalnym zasięgu: handlujemy hurtem setkami prostych narzędzi ręcznych. Firma zatrudnia kilka-kilkanaście osób, jest to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Niedawno stałem się jej wyłącznym właścicielem. Mam dwoje dzieci, jestem wdowcem.
Najpierw może trochę podstaw i definicji.
Jestem świadom tego, że reprezentuję potężny sektor ekonomii. Bo to właśnie małe i średnie przedsiębiorstwa (a nie wielkie anonimowe korporacje wrzucone w omawianym dokumencie do jednego worka z małymi) wytwarzają większość dochodu i organizują życie ekonomiczne większości ludzi na świecie. Mało tego: organizują 1/3 czasu życia prawie całej ludzkości. Proszę zważyć, że 1/3 życia śpimy (ok. 8 godzin na dobę), 1/3 przeznaczamy na rodzinę, religię, kulturę, relaks, jedzenie, zabawę itd.
Natomiast 1/3 to działalność ekonomiczna – czyli wykonywanie czynności materialnie nas zabezpieczających. Te czynności popularnie nazywamy pracą. Ale tylko szczególnym rodzajem pracy jest praca najemna, czyli świadczenie swojej pracy komuś, kto w zamian da nam środki (np. pieniądze) do zabezpieczenia materialnej strony naszego marnego życia.
Tych, którzy potrafią zorganizować czynności ekonomiczne tak, by pozwalały ludziom i społecznościom na przeżycie i rozwój – nazywamy przedsiębiorcami, bądź nowocześniej: liderami biznesu. Jest nas niezwykle mało. I co ciekawe – zwykle nie wykonujemy pracy najemnej.
Zauważmy również na początku, że praca najemna zaczęła sprawiać socjologom, politykom, ale także i Kościołowi Katolickiemu kłopoty dopiero w XIX wieku. Przedtem praca nie powodowała napięć, a w każdym razie nie wywoływała krwawych rewolucji. Niestety wszystkie dyskusje toczone na temat pracy od XIX wieku tkwią w dyskursie zaprojektowanym i narzuconym przez Karola Marksa. Tkwią w nim filozofowie, naukowcy, publicyści, a także papieże w swoich encyklikach. Próbują się czasem z tego dyskursu wydobyć, ale generalnie bezskutecznie (np. Jan Paweł II próbując wprowadzić pojęcie solidarności jako spoiwa społecznego poniósł de facto porażkę w starciu z neomarksizmem: nie mamy nigdzie „państwa solidarnego”, a klasowo skłócone – owszem). Jest to osobny temat: w jaki sposób z tego marksowskiego dyskursu wyjść? Podam tutaj tylko trop: należałoby sobie zadać pytanie, czy motorem postępu musi być antagonizm, czy może dałoby się znaleźć inne, aktywne spoiwo społeczne. Dziś tutaj jest za mało czasu, by mówić o wdzięczności i darze. Dlatego zostawię ten temat na inną okazję.
Przejdźmy do proponowanego przez „Powołanie lidera biznesu” rachunku sumienia i pułapek w nim zawartych.
Cały rachunek sumienia autorzy podzielili na grupy:
- 9 pytań wstępnych [W1-9],
- 7 pytań dotyczących ‘odpowiadania na potrzeby świata’ [P1-7],
- 5 pytań dotyczących ‘organizowania dobrej i wydajnej pracy’ [O1-5],
- 5 pytań dotyczących ‘wytwarzania trwałego majątku i jego sprawiedliwego podziału’ [M1-5],
- 3 pytania podsumowujące [S1-3].
Solidne odpowiedzi na wszystkie pytania zajęłyby ponad godzinę. Z braku czasu wybrałem jedynie przykłady pytań z każdej z grup.
Pytania wstępne
- [W1] Czy postrzegam swoja pracę jako dar od Boga?
- [W2] Czy moja praca jako „współpracownika” jest rzeczywiście udziałem w Bożym akcie stworzenia?
- [W3] Czy poprzez swoją pracę działam na rzecz kultury życia?
- [W4] Czy żyłem podzielonym życiem oddzielając zasady Ewangelii od swojej pracy?
- [W5] Czy regularnie przystępuję do sakramentów i zważam na to, jak wspierają one moją działalność i jak na nią wpływają?
- [W6] Czy czytam Pismo św. i modlę się, by uniknąć niebezpieczeństwa prowadzenia podzielonego życia?
- [W7] Czy dzielę się z innymi przedsiębiorcami swoją ścieżką duchową?
- [W8] Czy staram się ulepszać swoje życie zawodowe poprzez pogłębianie swojej znajomości nauki społecznej Kościoła?
Nie. Gdy się czyta prace zaliczające się do tzw. Nauki Społecznej Kościoła, to ogarnia człowieka smutek i nachodzą wątpliwości, czy w ogóle to co robi ma sens i czy nie lepiej zatrudnić się na poczcie i bezmyślnie stemplować przesyłki nie narażając się na podejrzenia o jakieś niecne zamiary wobec „pracowników”. Prace te są przesiąknięte antygospodarczym duchem, stylistyką postmarksistowską, promują postawy roszczeniowe, deprecjonują zysk i podejmowanie ryzyka. Nadto niesprawiedliwie obarczają przedsiębiorców odpowiedzialnością za sprawy wykraczające poza ich naturalną działalność. Rzadko odnoszą się do nakazu ‘czynienia ziemi sobie poddaną’. Nauka Społeczna Kościoła (Katolicka Nauka Społeczna) w niewielkim stopniu ma zastosowanie do etycznych problemów, które spotykam w życiu przedsiębiorcy. Proponuje ona rozwiązania niszczące przedsiębiorczość (naturalną aktywność gospodarczą każdego człowieka) i redukuje przedsiębiorcę do działacza charytatywnego widząc go najchętniej na kontrolowanym przez państwo etacie. Zatem staram się ulepszać swoje życie zawodowe szukając wskazówek raczej bezpośrednio w Piśmie św. a nie w pracach socjologów, którzy uważają się za developerów KNSu.
Przestrzegam zatem przed spowiadaniem się z ‘braku pogłębiania Katolickiej Nauki Społecznej’, która promowana jest na cichy dogmat przez post-marksistowskich profesorów różnych uczelni.
- [W9] Czy wierzę, że poważne podejście do godności ludzkiej w podejmowaniu decyzji biznesowych przyczynia się do ogólnego rozwoju pracowników, a tym samym czyni moją firmę bardziej wydajną, sprawną i dochodową? [Do I believe that taking seriously the dignity of the person in my business decision-making will promote integral human development while making my company more efficient, more agile, and more profitable?]
Po pierwsze pytanie brzmi w oryginale inaczej i nie dotyczy jedynie spraw pracowniczych. Wersja polska je redukuje tak, jakby szanowanie godności ludzkiej nie dotyczyło innych osób prócz „pracowników”. Konsekwencją jest domniemanie o jakichś „pracownikach”, którzy nie są wystarczająco „ogólnie rozwinięci” poprzez zaniechanie poważnego podejścia do godności ludzkiej przez pracodawcę. To jest właśnie post-marksizm tłumacza. A gdzie godność ludzka, wspólników, dostawców, klientów … !?
Samo pytanie zawiera niestety fałszywą koniunkcję: ogólny (a tak naprawdę: integralny czyli całościowy) rozwój pracowników czy też w ogóle ludzi związanych z firmą, wcale nie musi czynić firmy bardziej wydajną, sprawną i dochodową. To w ogóle nie jest kwestia wiary, tylko wiedzy, bo taki rezultat można przecież zmierzyć. Godność człowieka zawsze musi być stawiana na pierwszym miejscu. Nie zawsze jednak to przyczynia się do rozwoju firmy. Przyznam jednak, że w większości przypadków poważne podchodzenie do godności ludzkiej jakoś procentuje pozytywnie u mnie w firmie. Przynajmniej spokojem i dobrą atmosferą.
Odpowiadanie na potrzeby świata
- [P1] Czy postrzegam odpowiedzialność mojej firmy jako odnoszącą się do wszystkich osób przyczyniających się do jej działalności, a nie tylko skierowana na korzyści właścicieli?
- [P2] Czy wytwarzam dobrobyt czy też angażuję się w zachowania typu „pogoń za zyskiem”?
To jest błędne tłumaczenie pytania. W oryginale jest tak: Am I creating wealth, or am I engaging in rent-seeking behaviour? I ten „rent-seeking behaviour” to nie żadna „pogoń za zyskiem”, zresztą wcale niesprzeczna z wytwarzaniem dobrobytu, tylko nieuczciwy lobbing na rzecz administracyjnej zmiany otoczenia gospodarczego i/lub przepisów prawnych dla własnego zysku. A więc godna potępienia kolaboracja z administracją państwową. Np. dążenie do wprowadzenia ceł pozwalających na monopolizację produkcji albo próby wpływania na orzeczenia gospodarcze sądów. A więc „pogoni za zyskiem” oczywiście nie potępiamy, bo jest ona głównym celem istnienia przedsiębiorstwa. Dzięki właśnie tej „pogoni” można przeprowadzać inwestycje, w tym także – co z pewnością ucieszy wszelkiej maści socjalistów – ‘tworzyć nowe miejsca pracy’. Byleby – goniąc za zyskiem – nie zapominać o Bogu i o ludziach! Zysk dla firmy to jak silnik dla samochodu. Celem istnienia auta nie jest praca silnika sama w sobie, ale wożenie ludzi. Ale wyjmijmy silnik z samochodu – pasażerowie będą musieli te pustą skorupę pchać. Wytwarzam oczywiście dobrobyt. Ale nie neguję zysku. To właśnie zysk jest motorem wytwarzanego dobrobytu.
- [P3] Czy angażuję się w działania antykonkurencyjne?
Domniemywać należy, że codzienna walka z konkurentami nie jest żadnym grzechem. Natomiast działania relegujące zjawisko konkurencji z rynku są naganne. A więc np. kartel (zmowa cen). Ustanawianie monopoli (spirytus, znaczki pocztowe, loterie itp.). A sprzedaż poniżej kosztów? Czy to też naganna działalność antykonkurencyjna? Wychodzi tu temat subsydiowania działań gospodarczych. A jak dostanę promowaną przez wielu centralnych regulatorów rynku ‘unijną dotację’, która mi pozwoli znacznie obniżyć cenę swojego produktu i wydusić z rynku konkurencję? Konkurent zbankrutuje, wyrzuci na bruk zatrudnioną klasę robotniczą, jego dzieci przestaną chodzić na zajęcia muzyki i baletu a żona będzie musiała sprzedać suknie i biżuterię by kupić ziemniaki i słoninę dla dzieci na zimę. I to wszystko dzięki „poprawie konkurencyjności”, jaką zafundowała mi administracja podatkowa. A więc spowiadamy się z przyjmowania dotacji, czy nie?
- [P4] Czy moja firma czyni wszelkie rozsądne starania aby wziąć odpowiedzialność za czynniki zewnętrzne i niezamierzone konsekwencje swojej działalności (takie jak szkody środowiskowe czy tez inny negatywny wpływ na dostawców, społeczności lokalne czy nawet konkurencję)?
- [P5] Czy uznaję znaczenie silnych i energicznych „pracodawców pośrednich” aby zapewnić odpowiedni poziom ochrony pracy i dialogu w społeczności?
Nie. Koncepcja aktywnych „pracodawców pośrednich” (rozwinięta w Laborem Exercens JPII) jest błędna z gruntu. Jest to teoria, która w zderzeniu z praktyką nie tylko prowadzi gospodarkę na manowce ale zniechęca do personalistycznej (osobistej) relacji między ludźmi (tu: przedsiębiorcą i pracownikiem). Ceduje odpowiedzialność wobec konkretnego człowieka na bliżej nieokreślonych „wszystkich” (społeczeństwo, państwo). Przypomnieć warto, że pomysł na „pracodawcę pośredniego” powstał w odpowiedzi na marksistowski opis napięć między złymi pracodawcami i dobrymi robotnikami. Miało to być lekarstwo zapobiegające totalnej demolce państw przez rozwydrzoną ‘klasę robotniczą’. W tych czasach istnienie wielu tradycyjnie chrześcijańskich państw było zagrożone przez rewolty i dlatego Leon XIII w Rerum novarum próbował przeciwstawiać się chaosowi. Ale gdy rewolucja proletariacka opanowała jednak sporą część świata (a doświadczyliśmy tego szczególnie w Europie Wschodniej), to źli kapitaliści (pracodawcy) zostali zastąpieni przez dobrego przecież ‘pracodawcę pośredniego’ czyli państwo. A strajki – już przeciwko nowemu pracodawcy – w najlepsze trwały nadal (z przerwami na wojny i krótkie okresy odbudowy zniszczeń powojennych.) Dobrze, że Kościół Katolicki nie miał pomysłu wprowadzenia kolejnego ‘nad-pracodawcy pośredniego’, który by kontrolował umowy państwowe z klasą robotniczą. Chociaż pewne zakusy są: jesteśmy świadkami tworzenia nad-państwa – Unii Europejskiej, która z pewnością będzie miała swoich nad-inspektorów pracy…
- [P6] [niezrozumiałe] Czy jestem wrażliwy na fakt, że jeżeli wspólne decyzje nie są osadzone głęboko w godności ludzkiej, staną się podatne na instrumentalne i utylitarne koncepcje, które nie będą wspierać ogólnego rozwoju pracowników w biznesie?
To jest bełkot. Po angielsku chodzi o co innego. [Am I sensitive to the fact that if corporate decisions are not deeply grounded in the dignity of the human person, they will be prone to instrumentalist and utilitarian constructs which fail to promote integral human development within business?] Jest to pytanie bardzo skomplikowane, pisane językiem naukowym i z pewnością nie jest przeznaczone dla prostego, jak ja sprzedawcy młotków. Pytanie to świadczy o tym, że dokument „Powołanie lidera biznesu” był pisany przez naukowców i dla naukowców, a z biznesem niewiele ma wspólnego.
- [P7] Czy regularnie oceniam to, w jakim stopniu produkty i usługi mojej firmy odpowiadają prawdziwym potrzebom ludzi i promują odpowiedzialna konsumpcje?
Tak, co do – po prostu – potrzeb. Natomiast nie podejmuję się stwierdzać czym się różnią potrzeby „prawdziwe” od „nieprawdziwych”. Sprzedaję młotki tym, którzy chcą kupić młotki. Natomiast nie jest moim zadaniem „promowanie odpowiedzialnej konsumpcji”. Do tego służą organizacje konsumenckie, stowarzyszenia a nie przedsiębiorstwa. Konsumenci mają własne rozumy, sumienia i wolna wolę. Są osobami. I nie chcę kwestionować decyzji Pana Boga obdarzenia człowieka wolną wolą.
Organizowanie dobrej i wydajnej pracy
- [O1] Czy zapewniam warunki pracy, które pozwalają moim pracownikom na każdym poziomie zachować odpowiednia autonomię? Innymi słowy, czy w mojej firmie zarządzam zasobami ludzkimi zgodnie z zasadą pomocniczości?
Już od razu zdenerwowałem się tymi „zasobami ludzkimi”. Ja nie zarządzam żadnymi zasobami, tylko konkretnymi ludźmi, osobami. Każda z tych kierowanych przeze mnie osób ma duszę, rozum, emocje. „Zasobami” mogą próbować „zarządzać” etatystyczni eksperci od anonimowych tłumów. W mojej firmie nie ma anonimowości „zasobu”. Widzę człowieka a nie „zasób ludzki”. I oczywiście każdy pracownik ma jakąś swoją autonomię, wypracowaną w uzgodnieniu ze mną i opisaną w swoim zakresie obowiązków. ‘Zasada pomocniczości’ nie ma tu nic do rzeczy. Jest to interesująca zasada, ale na szczęście nie jest dogmatem organizacji życia ekonomicznego. Chociaż trzeba powiedzieć, że robi ona karierę w organizacji życia społecznego. I rzeczywiście sprawdza się tam w wielu sytuacjach. Aby nie deifikować tu ‘zasady pomocniczości’ chciałbym przypomnieć tylko, że i 500 lat temu, 1000 lat temu i 3000 lat temu społeczności się miały całkiem dobrze bez ‘zasady pomocniczości’, istniały wcale potężne państwa, rozwinięte cywilizacje, być może dlatego, że nikt jeszcze nie wynalazł ‘walki klas’… :) A więc: autonomia – tak. Pomocniczość – tylko tam, gdzie to jest uzasadnione. Często lepsze od pomocniczości jest delegowanie obowiązków. To nie tylko skuteczniejsza metoda, ale często bardziej dostosowana do konkretnego człowieka.
- [O1a] Czy przyjmuję ryzyko związane z podejmowaniem decyzji na niższych szczeblach, aby zapewnić pracownikowi prawdziwą autonomię?
Celem nie jest autonomia pracownika za wszelką cenę, tylko trafna decyzja. Dlatego takie ryzyka minimalizuję sprawdzając, co się dzieje na niższych szczeblach podejmowania decyzji. Autonomia pracownika jest zawsze podporządkowana trafności decyzji.
- [O1b] Czy przydział pracy i zakres obowiązków w mojej firmie zaplanowano tak, aby w pełni korzystać z talentu i umiejętności pracowników?
- [O1c] Czy pracownicy zostali odpowiednio dobrani i przeszkoleni, tak aby byli w pełni zdolni wykonywać swoje obowiązki?
- [O1d] Czy te obowiązki i ich zakres zostały jasno określone?
- [O2] Czy upewniam się, że firma zapewnia pracownikom bezpieczne warunki pracy, pensje wystarczające na utrzymanie się, szkolenia i możliwości samoorganizacji?
To jest pytanie, które pokazuje marksizm w czystej formie. Demaskuje marksistowskie korzenie autora. Bo oczywiście – bezpieczne warunki – tak. W końcu to mnie najbardziej zależy, by pracownicy efektywnie pracowali i nie ulegali np. wypadkom w pracy. No, chyba że praca z definicji ma być niebezpieczna (np. zatrudniam wielorybników albo ochroniarzy). Pensje? Pensje zależą od wyników firmy i efektywności a nie od potrzeb pracownika. Dążenie do zasady „każdemu według potrzeb” już ćwiczyliśmy w dużej części Europy przez parędziesiąt lat. Nie wyszło. Sprawę uważam za zamkniętą. Propagowanie komunizmu jest nawet prawnie zakazane w niektórych państwach. Co do szkoleń: odbywają się w takim zakresie, jaki potrzebny jest firmie do rozwoju. Np. pracownicy uczą się włoskiego z refinansowaniem przez firmę, ale firma nie będzie finansowała nauki medytacji zen. Jeśli pracownik chce się w tym szkolić i „rozwijać wewnętrznie”, to powinien zarobić tyle pieniędzy, by go było stać na kupienie po godzinach pracy lekcji medytacji zen. Samoorganizacja: staram się, by pracownicy nie mieli w pracy czasu na głupoty – firma służy do organizacji życia ekonomicznego a nie innych jego aspektów. Oczywiście mogą się dowolnie samoorganizować, ale działalność wszelkich organizacji wewnątrz firmy podporządkowana musi być wytwarzaniu przez firmę zysku. Tak więc zbieranie w czasie pracy datków na schronisko dla kotów będzie tępione tak samo jak próby zakładania organizacji skierowanej przeciw pracodawcy (firmie).
- [O3] Czy wprowadziłem zestaw kompleksowo zdefiniowanych wartości i zintegrowałem go ze swoim procesem pomiaru wyników pracy? Czy jestem uczciwy wobec moich pracowników w kwestii ich wyników pracy?
- [O4] Czy we wszystkich krajach, w których obecna jest moja firma, szanuje ona godność osób pośrednio zatrudnionych i przyczynia się do rozwoju społeczności, wśród których działa? (Czy kieruję się tymi samymi standardami moralności w każdej lokalizacji geograficznej?)
Standardy moralności stosujemy te same. Ale – na Boga! – nie możemy brać odpowiedzialności za „rozwój społeczności”. Przeprowadzimy tu dowód reductio ad absurdum. Na konferencji majowej p. Marek Świeży, przedsiębiorca, opowiadał tutaj, jak nie kupił w Chinach wyrobów kłócących się z zasadami chrześcijańskiej moralności. Ale jakby je kupił, to przecież przyczyniłby się do „rozwoju społeczności”: tamtejsza fabryka by miała więcej zysku, rozwinęłaby się, zatrudniła i przeszkoliła nowych pracowników, którzy mogliby nawet pozytywnie samoorganizować się i założyć związek zawodowy producentów pornografii. To przecież same plusy!
- [O5] Czy przedkładam godność wszystkich pracowników nad marżę zysku?
No i znowu jest „wszystkich pracowników” a nie „każdego pracownika”. Grupy nie mają godności. Godność mają konkretni ludzie. To jest nieuzasadniona antropomorfizacja typowa dla totalniaków nie widzących człowieka, tylko zjawiska grupowe. W mojej firmie godność każdego człowieka jest zawsze na pierwszym miejscu. Ale porównanie godności z marżą to tak jak porównanie długości z ciężarem. To są pojęcia z innych kategorii. Ponadto, o ile marżę da się wyliczyć, to z godnością już tak łatwo nie jest. Miałem przez jakiś czas pracownika, który męczył się psychicznie sprzedając chińskie wyroby. Uważał, że to jest poniżej jego godności i zachęcał mnie do tego, byśmy sprzedawali narzędzia niemieckie. Rozstaliśmy się.
Wytwarzanie trwałego majątku i jego sprawiedliwy podział
- [M1] Czy jako lider biznesu staram się znaleźć sposób, aby zapewnić sprawiedliwy zysk inwestorom, sprawiedliwe zarobki pracownikom, sprawiedliwe ceny klientom i dostawcom oraz sprawiedliwe podatki społeczeństwu?
Konia z rzędem temu, kto zdefiniuje te zbitki słowne. Wersja angielska podaje przymiotnik ‘fair’ (‘godziwy’). Więc widać, że tłumacz tutaj przesadził z tą sprawiedliwością. ‘Godziwy’ to taki, na który strony się zgodziły, który uzgodniły. Życie przedsiębiorcy to jest właśnie takie manewrowanie między różnymi uzgodnieniami. Jeśli uzgodnię z bankiem, że mi pożyczy pieniądze na 10%, to być może nie będę mógł uzgodnić z pracownikiem zapłaty na oczekiwanym przez niego poziomie. A jak uzgodnię z pracownikiem sowite wynagrodzenie, to być może nie oddam bankowi pożyczki i firma zbankrutuje? I uwaga! Ta ‘godziwość’ (a nawet – sprawiedliwość – niech tam tłumaczowi będzie…) nie ma zastosowania do podatków. Tu bowiem nic się nie uzgadnia, tylko płaci pod przymusem. Wpływ na wysokość obciążeń podatkowych mamy wprawdzie poprzez wybory do ciał ustawodawczych, ale to długa droga i dość iluzoryczna. Więc oczywiście, jeśli oceniam, że podatek nie jest godziwy (sprawiedliwy) – staram się go uniknąć lub zredukować do godziwej wysokości. I mam nadzieję, że o to chodziło tu autorom.
- [M2] Czy moja firma wypełnia zobowiązania powiernicze wobec inwestorów i społeczności lokalnych przez regularne i uczciwe sprawozdania finansowe?
- [M3] Czy spodziewając się trudności gospodarczych, moja firma dba o to, aby pracownicy pozostali zdolni do pracy poprzez zapewnienie im odpowiednich szkoleń i zróżnicowanie ich doświadczeń zawodowych?
Oczywiście, że nikt przy zdrowych zmysłach, widząc nadchodzące trudności gospodarcze, nie będzie skupiał się na „szkoleniach”, które mogłyby spowodować ucieczkę pracowników do innych zawodów. Jeśli tokarz chce zostać fryzjerem, to musi sam zadbać o to, by wyuczyć się tego nowego zawodu. Ale na pewno nie w czasie pracy jako tokarz. Nie zdejmujmy z człowieka danej mu odpowiedzialności za swoje życie. W podtekście tego pytania można wyczytać troskę o tzw. zwolnienia grupowe. Ale to jest problem dotyczący bardzo niewielu (choć dużych) przedsiębiorstw. Ludzie dbający o swój poziom zawodowy – po pierwsze nie boją się zwolnień, bo znają swoją wartość, a po drugie – jeśli nawet zostaną zwolnieni z powodu zewnętrznych czynników – znajdują bardzo szybko następną pracę. Postulowana przez autora pytania nadopiekuńczość generuje kaleki społeczne niezdolne do samodzielnego zadbania o swoje materialne życie. A więc: generalnie pracownicy pozostają zdolni do pracy w takiej mierze, jak to jest potrzebne firmie. Inne kwalifikacje – jeśli chcą – mogą zdobywać poza firmą.
- [M4] Czy w razie konieczności zwolnień w czasie trudności ekonomicznych moja firma powiadamia o nich pracowników z odpowiednim wyprzedzeniem, zapewnia pomoc w okresie przejściowym oraz odprawę?
Tak. Ale niestety bez wzajemności. Pracownicy porzucają pracę (zwalniają się w trybie natychmiastowym). To jest zresztą pytanie żywcem wyjęte z socjalistycznego Kodeksu Pracy.
- [M5] Czy moja firma dokłada wszelkich starań, aby w swoich działaniach zredukować lub wyeliminować odpady, a w sensie ogólnym – aby uszanować obowiązek dbania o środowisko naturalne?
Pytania podsumowujące
- [S1] Czy jako chrześcijański lider biznesu działam na rzecz ludzkiej godności i dobra wspólnego w obszarze moich wpływów?
- [S2] Czy wspieram kulturę życia, sprawiedliwość, międzynarodowe regulacje prawne, transparentność, standardy obywatelskie, środowiskowe i pracownicze oraz walkę z korupcją?
- [S3] Czy działam na rzecz integralnego rozwoju pracowników w moim zakładzie?
PROPOZYCJE ROZSZERZENIA RACHUNKU SUMIENIA O TEMATY OMINIĘTE:
a – pracownicy
– Czy wystarczająco wcześnie zwalniałem z pracy nadmiernych pracowników dając im wcześnie szansę na znalezienie lepszego zajęcia?
– Czy zatrudniałem ludzi bez kwalifikacji „po znajomości”?
– Czy zatrudniałem osoby o zbyt wygórowanych wymaganiach płacowych ryzykując podcięcie finansów firmy?
– Czy dbałem o to, by pracownicy podczas przerw w pracy efektywnie się regenerowali w celu lepszej pracy po przerwie?
– Czy nie wypłacałem zbyt wysokich poborów pracownikom demotywując ich do intensywniejszej pracy?
– Czy stwarzam w firmie atmosferę, w której pracownicy lubią przebywać?
– Czy tworząc zakresy obowiązków pracowników dbałem o to, by ich czas przeznaczony na pracę był maksymalne efektywnie wykorzystany?
b – „trzeci pracodawca”
– Czy byłem bierny, gdy instytucje państwowe („pracodawca pośredni”) niesprawiedliwie traktowały mnie jak złodzieja i przestępcę domniemując moje nielegalne działania?
– Czy nie nadskakiwałem urzędnikom państwowych instytucji kontrolnych chcąc wyjednać dla swojej firmy korzystne decyzje?
– Czy nie popierałem socjalistycznych koncepcji „minimalnej płacy” powodującej wzrost bezrobocia?
c – subsydiarność
– Czy nie przedkładałem autonomii decyzji poszczególnych podwładnych nad ich ekonomiczną trafność?
– Czy pochopnie nie zwracałem się do administracji lokalnej (wojewódzkiej, krajowej…) z problemami, które powinienem sam rozwiązać wewnątrz firmy?
– Czy roztropnie delegowałem obowiązki uwzględniając możliwości organizacyjne, intelektualne i logistyczne osób nimi obarczonych?
d – niszczenie przedsiębiorczości, dotacje
– Czy brałem lub starałem się o uzyskanie niszczących właściwe miary pracy subsydiów z puli publicznych pieniędzy?
– Czy starałem się o nadzwyczajne ulgi podatkowe?
– Czy traktowałem pieniądze jako towar?
– Czy wspomagałem finansowo antygospodarcze organizacje?
e – realizacja celu ekonomicznego firmy
– Czy dbałem w pierwszym rzędzie o wypracowanie zysku pozwalającego na pokrycie kosztów funkcjonowania firmy i pozwalającego na jej rozwój?
– Czy nie trwoniłem pieniędzy firmy przekazując je pochopnie chciwym urzędom podatkowym?
– Czy nie zaniechałem działań prowadzących do zmniejszenia kosztów działania firmy, w tym różnych optymalizacji podatkowych?
– Czy rozsądnie inwestowałem wypracowany zysk zwiększając materialny dobrobyt wokół firmy?
Odpowiedzi na pytania z sali:
1. Rzeczywiście nie odróżniam Katolickiej Nauki Społecznej od Nauczania Społecznego Kościoła Katolickiego. Ale zakładam że to wystarczy, iż naukowcy (teologowie czy socjologowie) umieją to odróżnić. W ramach biznesu, jakim kieruję – nie widzę potrzeby takiego rozróżniania.
2. Rozpowszechnianie dokumentu „Powołanie lidera biznesu” będzie trudne w środowiskach przedsiębiorców. To jest dokument napisany przez lewicujących naukowców dla innych naukowców, by łatwiej znaleźli uzasadnienie swoich poglądów nie mających wiele wspólnego z przedsiębiorczością. Dodatkowo – wiele użytych w nim wyrażeń jest błędnie przetłumaczonych na polski.
Polemika z tezami autora zawarta jest w artykułach:
Podoba mi się to co ten człowiek mówi. Faktem jest, że mamy straszny bałagan w życiu ekonomicznym. Kościół tutaj nie wypracował jeszcze odpowiedniego modelu. Chociaż moim zdaniem solidaryzm społeczny ma w tej dziedzinie sporą przyszłość ale musi się zaszczepić w większy organizm gospodarczy, aby stanowić zaczyn i przykład dla kolejnych narodów. Jest to spory problem, ponieważ ścieramy się z systemami ekonomicznymi budowanymi nie przez katolików, raczej przez protestantów, żydów lub przedstawicieli innych cywilizacji wrogich katolicyzmowi. Sprawa nie jest taka prosta. Mam pewne nadzieje, że jednak w naszym kraju dojdzie do pewnego fermentu w tej dziedzinie i marzę, aby takich głosów jak tego pana było więcej na forum społecznym, żeby z tego wywiązała się autentyczna i żywa dyskusja angażująca ludzi sumienia, których w biznesie jest sporo. Wielu jednak ma pewne (uzasadnione) obawy aby wyjść ze swoimi poglądami na szersze forum. Przykład pana Romana Kluski jest tutaj wymowny. Jestem jednak tego zdania, że nadchodzi taki czas, który daje szansę na zmiany, dlatego trzeba tę dyskusję inicjować i bardziej nagłaśniać. Przedsiębiorcom życzę odwagi w przyznawaniu się do swoich poglądów, tylko wtedy nastąpią widoczne zmiany.
Popieram wszystkie uwagi Pana Pawła w 100%
Pan Paweł Falicki wykonał wielką pracę oceniając mało istotną moim zdaniem część dokumentu. Prawdę mówiąc uznałem, że ten rachunek sumienia jest tak potwornym bełkotem i komunistyczną propagandą, że nie warto strzępić języka od strony intelektualnej. Z kolei od strony duchowej, nikt nie zmusi mnie do stosowania jakiegoś wydumanego rachunku sumienia „dla przedsiębiorców”. Jak mam się czymkolwiek kierować, to są setki fantastycznych świętych w Kościele i szkoda czasu na socjalizm w tym dodatku do dokumentu.
Tu zaznaczę, że praktycznie w 100% zgadzam się z panem Pawłem, może musielibyśmy uzgodnić kilka zdań, czy dobrze rozumiem jego intencje. Jego przemyślenia są głębokie i sensowne, osadzone w rzeczywistości. Fakt, ten rachunek sumienia może pełnić rolę zapalnika w każdej dyskusji. O każdym punkcie można napisać długi krytyczny artykuł.
Sam skupiłem się na części głównej, która już i tak zawiera dość socjalistycznych wtrętów.
Choćby pochwałę dla bankowości centralnej, eufemistycznie przemycanej pod hasłem „finansjalizacji”. Widać, że autorzy (a jak widać, także tłumacze) pogubili się całkowicie pochwalając na przykład kredyty konsumpcyjne, które w swej istocie są zjawiskiem nagannym tak od strony ekonomicznej jak i duchowej.
Ze swojej strony uznałem, że lepiej postrzegać szklankę jako do połowy pełną. Uznałem, że skoro powstał dokument, w którym w ogóle mówi się o przedsiębiorcy jako istniejącej osobie (do tej pory przedsiębiorca w Kościele po prostu nie istniał) i nie odżegnuje się go od czci i wiary, to już jest krok do przodu. Niemniej jest to może pierwszy krok, ale na pewno nie milowy.
Bardzo konkretne uwagi i spostrzeżenia kogoś kto ma rzeczywiste doswiadczenie w prowadzeniu biznesu i rzeczowo przeanalizował możliwość zastosowania tego rachunku sumienia tak aby miał on sens i był zgodny z Ewangelią a nie założeniami socjalistycznej „urawniłowki”. Popieram.
Chciałbym jeszcze dodać, że podział na mających głównie obowiązki wobec innych (a zwłaszcza pracowników) przedsiębiorców, a potrzebujących głównie opieki pracowników jest symptomatyczny. Daje dużo do myślenia, na ile liderzy kościelni są oderwani od rzeczywistości ekonomicznej i na ile rozumieją w ogóle prawa ekonomii stworzone wszak przez Boga dla nas, byśmy je przestrzegali.
Żądanie opieki nad pracownikami najemnymi, którzy wszak również są powołani do przedsiębiorczości, a więc nie są posłuszni swojemu powołaniu, jest wezwaniem do kastracji psychologicznej, konserwującej brak odpowiedzialności i zniewolenie socjalne.
Wystąpienie pana Falickiego odbieram jako absolutną krytykę „Powołania Lidera Biznesu” [dalej PLB]. Sporo tu jednak publicystyki, mniej merytoryki Np. intrygująca wypowiedź dot. Katolickiej Nauki Społecznej ogranicza się tylko do subiektywnych ocen, nie podając uzasadnienia. Jej więc wartość – w obecnej postaci – jest mała.
Sądzę, że główny powód krytyki wynika prawdopodobnie z innego zrozumienia powołania przedsiębiorcy w ujęciu pana Pawła, a innego przedstawianego przez Kościół Katolicki. Niestety Autor nie wyraził swych poglądów w sposób wystarczający, by się do nich odnieść. Można jednak spróbować spojrzeć na PLB z innej perspektywy, co może pozwoli lepiej zrozumieć jego sens i błędy, jakie wg mnie popełnia pan Paweł w swej krytyce.
Cytując ks. bp Grzegorza Rysia: „chrześcijanie mają tylko jedno powołanie – powołanie do miłości, a reszta jest formą”. Chrześcijanina nie poznaje się po tym że trzyma się zasad, lecz po tym jak traktuje drugiego człowieka. My nie możemy o sobie powiedzieć: jestem dobrym człowiekiem, bo nie zabijam i nie kradnę. To za mało. My mamy TROSZCZYĆ SIĘ o drugiego, nawet niewdzięcznego czy wrogiego człowieka. W ten sposób mamy pokazywać drogę ku Bogu, a tym samym ku szczęściu wiecznemu i doczesnemu. Prawdziwemu szczęściu. To jest powołanie wszystkich, którzy nie tylko uwierzyli w Boga, ale przede wszystkim Mu UWIERZYLI. Jedni wstępują do zakonów, jadą na misje. Inni zakładają rodziny, niosąc miłość wśród najbliższych. Różnymi talentami możemy wnieść Jego ogień w życie świata. Szczególną rolę mają do odegrania przedsiębiorcy: prowadząc firmę, mamy wpływ na pracowników, klientów, dostawców, udziałowców. Wiele osób zajmujących się biznesem zapomina, że każdy z wymienionych, to człowiek. Nawet urzędnik! Uważam, że przedsiębiorcę, który chce chlubić się piętnem chrześcijaństwa, musi wyróżniać i to, że rozumiemy, że zostaliśmy posłani między tych ludzi przez Boga. A więc pierwszym celem jaki mamy realizować, jest służyć innym. Któż dziś może więcej niż my, przedsiębiorcy? W centrum współczesnego świata, mający kontakt z licznymi osobami, robiący to, co jest marzeniem wielu, mamy niepowtarzalną szansę zmieniać świat. Na lepsze. Na zgodne z tym, co naucza Kościół. „Nie można dwóm panom służyć: Bogu i mamonie”. To jest – wg mnie – Dobra Nowina dla przedsiębiorców, bo – cytując pana Falickiego – zysk jest (TYLKO – mój dodatek) motorem, niezbędnym, kluczowym dla działalności, ale DRUGORZĘDNYM. Priorytety to podstawa zarządzania. Gdy więc coś jest drugorzędne, to w razie konieczności przegrywa z pierwszym. Gdy zysk będzie stał w sprzeczności z dobrem innego człowieka musi przegrać. Warto tu zwrócić uwagę, czym jest to dobro, bo łatwo można tu popełnić błąd. Dobrem jest to, co przybliża do Boga i drugiego człowieka. Dotykamy tu pierwszej zasady PLB: dostarczać produkty i usługi spełniające PRAWDZIWE potrzeby klientów. Panie Pawle! Oceniać potrzeby potrafi i niewierzący przedsiębiorca. „Rynek chce ciemnego piwa, więc będziemy je barwić karmelem. I tak się nie poznają”. Ale CHRZEŚCIJAŃSKI biznesmen MUSI przynajmniej próbować ocenić, co służy bliźnim, a co im może szkodzić. „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie”. Nie można wprowadzać w błąd, bazować na chciwości czy innych słabościach. Wtedy wolna wola i rozum przestają działać.
Jeszcze jeden temat, w którym mam dość zbliżone zdanie do pana Pawła: zasada pomocniczości. Choć – jeśli dobrze ją rozumiem – znana od końca starożytności („wasal mojego wasala NIE JEST moim wasalem”) i choć może być interesującym rozwiązaniem w pewnych sytuacjach, to nie koniecznie jedynym. Pytanie też o granicę autonomiczności pracowników. Co w sytuacji działań, które mogą zaszkodzić finansom firmy? Czy nadal mamy akceptować każde ryzyko? Owszem mogę dobrze definiować zakresy odpowiedzialności, określając np. kwotę do której może pracownik podpisywać umowy, ale nie wszystko da się przewidzieć. Co np. w sytuacji opisanej przez pana Pawła (sytuacja hipotetyczna): pracownik niechętny chińskim produktom zaczyna zamawiać w ramach swych uprawnień produkty z Niemiec. Sprzedaje je po znikomej marży, licząc że zrekompensuje to wolumen. Jednak tak się nie dzieje i firma ponosi straty. W swojej firmie popieram inicjatywę pracowników, ale musi być ona zatwierdzona przeze mnie. Czasem godzę się na coś co nie ma szans powodzenia, by pracownicy mogli doświadczyć także błędów, ale i tak to jest skalkulowane do bezpiecznego poziomu. Co na to koncepcja pomocniczości? Nie wiem.
Starałem się w wąskim, choć fundamentalnym zakresie rozpocząć merytoryczną polemikę z podejściem, które reprezentuje pan Falicki. Chrześcijański lider biznesu ma bowiem wg mojego pojęcia zdecydowanie większe zadanie niż tylko dbałość o własny interes. Ma być solą tej Ziemi. Czy się mylę?
Popieram w 100%. Jako mikro przedsiębiorca zauważam w nauce Kościoła absolutne pominięcie pracodawców, tak jakbyśmy nie byli osobami z godnością dziecka bożego, tylko maszynkami do zatrudniania innych ludzi. Nas nie można oszukać, okraść , bo nawet prawodawstwo stoi po stronie pracownika. Nie słyszałam jednego kazania w kościele, które odwoływałoby się do pracownika i jego moralności w odniesieniu do zachowań w pracy. A tekst pana Pawła jest dla mnie meritum problemów małego pracodawcy w Polsce. To nie banki czy podatki są największym problemem, ale zły, nieuczciwy, zepsuty przez socjalistyczne myślenie pracownik.
Panie Zbigniewie,
Nie, nie myli się Pan. Mamy dbać o więcej niż o własny interes. Dotyczy to wszystkich chrześcijan, nie tylko przedsiębiorców. Również przedstawicieli związków zawodowych, owych „pracodawców pośrednich”, którzy bez wahania blokują dostęp do pracy pracownikom, którzy są skłonni pracować za niższe niż związkowcy ustalą uważając, że popyt na pracę jest sztywny (że ilość pracy możliwej do wykonania nie zależy od jej ceny). I osobiście uważam, że do nich również jest skierowany ten dokument, bo w takiej sytuacji oni są również „liderami biznesu”.
Bezdyskusyjnie Mamona ma nam, chrześcijanom (nie tylko przedsiębiorcom) buty pucować, a nie robić za pana. Jednak gdy omawia się pozycję przedsiębiorców, to jeśli odnoszą sukcesy gospodarcze, od razu się ich oskarża, że „służą Mamonie”, zamiast zauważyć, że może właśnie dostarczają PRAWDZIWE dobra i usługi, bez dotacji, bez ograniczeń konkurencji, bez ceł itp. politycznych narzędzi rabunku.
Myślę, że Pana sformułowanie „kto dziś może więcej niż my, przedsiębiorcy?” jest nieuprawnione. Odpowiedź jest banalna: więcej mogą urzędnicy! Oni nam tylko pozwalają działać, gdy uznają to za słuszne. Nam nie wolno wiele zrobić, bo większość naszych działać jest objęta setkami tysięcy stron przepisów, których nawet nie mamy szans poznać. Więcej mogą politycy, bo narzucają nam i naszym współpracownikom jarzma nie do uniesienia, na dodatek wmawiając nam, że do „dla naszego dobra”. My jesteśmy tylko niewolnikami, którzy w mniejszym niż 50% zakresie (mierzonym pieniędzmi zostawionymi nam do dyspozycji), próbujemy zwiększyć wydajność swoją i naszych współpracowników, którzy wcale nie mają na to ochoty.
Chłopy, wyluzujmy i dajmy sobie spokój z Katolicką Nauką Społeczną, bo jest to dyskusja na poziomie: czy dawać dziesięcinę z kopru i kminku. Typowe cedzenie komara.
”Człowieku, któż Mnie ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?” Łk 12,14
Po co zatem hierarchia wyskakuje przed orkiestrę (i przed Pana naszego), wcinając się między pracodawców, a pracowników.
Chalcedon Panowie! Sobór Chalcedoński ogłosił jako dogmat DOBROWOLNE zjednoczenie natury boskiej i ludzkiej w Jezusie z Nazaretu i do tej wolności wyswobodził nas Chrystus.
Niestety jesteśmy mistrzami w komplikowaniu wszystkiego, ideologizowaniu i „uchylaniu przykazania Bożego, a trzymania się ludzkiej tradycji” – Mk 7,8.
Bardzo logiczna, trafna i demaskatorska krytyka.
Moim zdaniem. traktowanie pracownika jako człowieka innej kategorii, kogoś na poziomie „dziecka”, czy też „upośledzonego”, wręcz „narzędzie” to wbrew wierze katolickiej. A z przedstawionych pytań wynika, że takie rozumienie pracownika wykłada dokument „Powołanie lidera biznesu”. Każdy z nas jest takim samym człowiekiem w oczach Boga – ja w to wierzę :). W Piśmie Św. owce nie są przytaczane, żeby pokazać, że ludzie to „stado głupich, bezwolnych owiec”. Osobiście pracowników staram się traktować jak ludzi, a nie „zasoby”, czy „pracowników wg Kodeksu Pracy”. Edukuję, że najlepiej na swoim :) – cieszę się jak im się udaje zostać przedsiębiorcą – wiem popaprane :)
Na koniec pozwolę sobie zacytować parę akapitów, które uważam za godne zapamiętania:
1.Konsumenci mają własne rozumy, sumienia i wolna wolę. Są osobami. I nie chcę kwestionować decyzji Pana Boga obdarzenia człowieka wolną wolą.
2.Grupy nie mają godności. Godność mają konkretni ludzie.
3.Więc oczywiście, jeśli oceniam, że podatek nie jest godziwy (sprawiedliwy) – staram się go uniknąć lub zredukować do godziwej wysokości. I mam nadzieję, że o to chodziło tu autorom.
4.Postulowana przez autora pytania nadopiekuńczość generuje kaleki społeczne niezdolne do samodzielnego zadbania o swoje materialne życie.
1. Gratuluję P. Pawłowi erudycji i odwagi w wypowiadaniu myśli.
2. W mojej ocenie przedsiębiorca większą korzyść odniesie jeżeli z podobną erudycją i odwagą skupi się na zrozumieniu „pozytywnego przesłania” Dokumentu widząc jednoczesnie jego słabości.
3. Zadajemy sobie stale pytanie o podatki. P. Paweł w tym zakresie ma jasność, której gratuluję (cytat): „Więc oczywiście, jeśli oceniam, że podatek nie jest godziwy (sprawiedliwy) – staram się go uniknąć lub zredukować do godziwej wysokości.” A przecież mamy jasne wskazanie Jezusa: „oddać Cezarowi co należy do Cezara”. Wskazanie nie brzmi: „oddać Cezarowi to co pozostanie po zredukowaniu do godziwej wysokości”. Jeżeli zaakceptujemy, że każdy przedsiębiorca indywidualnie może ustalać godziwą wysokość podatku to tym samym akceptujemy subsydiowanie i dotowanie własnej działalności z publicznych pieniędzy.
4. Nie podzielam poglądu, że należy spowiadać się z uzyskania dotacji a nawet ze starania się o uzyskanie dotacji. Dotacja jest narzędziem (jednym z wielu na rynku), które nie posiada wartości moralnej. Dopiero grzeszne wykorzystanie dotacji jest powodem do spowiadzi.
Quis ut Deus! Si Deus nobiscum quis contra nos!
A zatem „Imię Pańskie niech będzie błogosławione teraz i na wieki”
Dobrze że ten głos został wypowiedziany i usłyszany.. Niedomówienia są przyczyną do powstawania nieporozumień i wzajemnych oskarżeń. Poruszony tutaj problem swój początek bierze w rajskim ogrodzie-Pan Bóg zwraca się do mężczyzny „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem, mówiąc: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu:w trudzie będziesz zdobywał z niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!” Okazuje się, że łatwo nie będzie. I rzeczywiście łatwo nie jest, bo diabeł ma nadal do nas dostęp i kusi. Tworzy złudzenia, że my coś możemy, a tak naprawdę to my nic bez Boga uczynić nie możemy. Naukę Społeczna Kościoła nie należy rozumieć jako pozycję naukową będącą bestselerem jak manipulować ludźmi, ale jako nauczyciela i przewodnika, który ma wiedzę i instrumenty, aby przeprowadzić człowieka przez trudy życia do Krainy Życia Wiecznego. Jednym z tych instrumentów jest sakrament pojednania człowieka z Bogiem. Problemy i niegodziwości życia gospodarczego i społecznego zostały przez Kościół dostrzeżone i ujęte w rachunek sumienia, ale rachunek sumienia to nie recepta na życie i prawo, to refleksja nad własnym postępowaniem, a pytania mają tylko pomóc, nie zastąpią właściwego rachunku sumienia, z którego będziemy sądzeni a nie z pytań. Matka Kościół ma tą przewagę nad marksistami, że Kościół jest ciałem Mistycznym Pana naszego Jezusa, a marksiści wyrzekają się Tego Jezusa. Co się tyczy podziału dóbr na ziemi każdy jest tylko dzierżawcą, ale przedsiębiorca jest sługą, który z woli Boga rozdziela prace i żywność. I jeśli źle to robi, to Pan po powrocie rozliczy tego sługę.” Plenitudo ergo lego est delecta – przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa (Rz 13, 10). Marksiści „chyba” tego nie mają, a na pewno nie rozumieją i nie chcą zrozumieć. Z pracy rąk swoich będziesz pożywał szczęście osiągniesz i dobrze ci będzie” akurat pożywam z pracy rąk swoich i wiem, ile upokorzeń trzeba znosić właśnie od tych, którzy są „najlepszymi” na świecie przedsiębiorcami. Jeśli chodzi o rozważania na temat pracy i jej godności to jestem pełen podziwu Jana Pawła II, dla głębi jego myśli i tylko grzech pychy nie pozwala marksistom zrozumieć jego myśli. Naszym zadaniem tu na ziemi jest staranie się o sprawy Królestwa Niebieskiego, a reszta będzie nam dodane… „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają od ciebie twej duszy, komu przypadnie to coś zgromadził”
„jeżeli wydaje ci się, że stoisz, to bacz, żebyś nie upadł” parafrazując jeżeli jesteś przedsiębiorcą, to bacz, żebyś nie został wyrobnikiem.
Piękna jest nasza Wiara i nie chcę znać innej i wdzięczny jestem moim rodzicom, że mnie ochrzcili i tę Wiarę przekazali.
Szanowni Panowie / przepraszam – i PANIE – Pani Ania ;) !
1.Najgłębsze, możliwie, ukłony dla Pana Pawła – tytaniczna praca
2.Panu Orzeł, i innym, przeżartym ponad 100 letnim socjalizmem osobom, niestety również, a może PRZEDE WSZYSTKIM „naukowcom uczelnianym”, POLECAM , zamiast komentarza, PRACĘ księdza.JACKOWSKIEGO z Roku Pańskiego 1892 (!) – „O SOCYALIŹMIE uwagi dla Socyalistów i Katolików” – Pobożne książki dla wiernych kazdego stanu,(chętnym- służę PDF’em)
jako też
3. książki twórców AUSTRIACKIEJ SZKOŁY EKONOMICZNEJ – współcześnie, rzec można szczerze , przesladowanych przez przemilczanie, a to Ludwika von Misesa, Rothbarda, Jesusa de Soto (!) czy innych,
a wątpiących czy TO moralne (?!) odsyłam do PRACY również księdza, nazwiska nie pomnę –
4. „DWÓCH LUDZI Z GALICJI ” ( o Janie Pawle II i von Misesie )
Co do dotacji – żeby je / pieniądze z dotacji/ dostać, socjalistyczne państwo musiało je wprzódy KOMUŚ ! ! ZRABOWAĆ ! !
Brak Ci / Tobie / Wam funduszy, to ryzykujcie, ale czyjeś prywatne pieniądze – nie istotne teraz , czy jakowyś funduszy, banków, ale takie, które KTOŚ – TOBIE , na ryzyku własnym – pożyczy !
Panie Rafał,Gabriel Podosek:
BARDZO dziękuję z góry za możliwość uzyskania pracy księdza Jackowskiego – mój e-mail jest dostępny w internecie i u księży w TALENCIE !!!!!
A ten ksiądz od książki „Dwaj ludzie z Galicji” nazywa się ks. Jacek Gniadek, jest teraz z Zambii i głosi kazania „wolnorynkowe”, które można posłuchać na kontestacja.com
Początki są zawsze trudne a „Powołanie lidera biznesu” to bez wątpienia początek mówienia o biznesie co mnie bardzo cieszy. Można oczywiście mówić bardzo naukowo ponosząc ryzyko bycia niezrozumianym. Można też krótko i treściwie ale to zdecydowanie trudniejsze no i wygląda mniej poważnie.
Może pójdę zbytnio „na skróty” ale ja osobiście staram się robić zarazem dobrze sobie i innym co nie jest łatwe a chyba streszcza wszystkie tematy tak szczegółowo opisane w dokumencie Papieskiej Rady.
Wielkie dzięki wszystkim przedmówcom za czas i wysiłek intelektualny – to dzisiaj towary rzadkie i cenne.
Rewelacyjna praca pana Falickiego. Trafne spostrzeżenia. Rozczarowuje stan wiedzy ekonomicznej osób odpowiedzialnych za „Powołanie lidera biznesu”.
Niestety dla „naukowców” minus. My przedsiębiorcy powinniśmy stworzyć własny rachunek sumienia na własny użytek i dać do zatwierdzenia Papieżowi, a nie czekać aż nam niekompetentni ważniacy podsuną swoje pomysły. Jeśli chodzi o dokument, to czyta się go tak, jakby z punktu widzenia pracownika zatrudnionego przy taśmie w wielkiej fabryce. Z przedsiębiorczością ma to rzeczywiście niewiele wspólnego. Nie mniej trzeba uznać to, że ten dokument to zwrot w dobrym kierunku, ale genetycznie obciążony. Odnosząc się do wpisu Mariana Kutrzeby, myślę, że nie można mówić, że marksiści nie rozumieją, a Kościół rozumie i dlatego może używać języka, który brzmi po marksistowsku ale oznacza coś więcej. Na tym polega nieszczęście, że używa się tego samego języka do mówienia o czymś innym (a może jednak o tym samym). Tak nie wolno, bo nie widać różnicy. Chwała Panu!!!
Jestem mile zażenowany taką liczbą pozytywnych opinii na temat mojego wystąpienia na krakowskiej konferencji. Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa. Ale dziękuję szczególnie tym, którzy krytycznie odnieśli się do niektórych moich tez. Wreszcie jest jakaś dyskusja na tym forum! W kolejnych wpisach postaram się odpowiedzieć na niektóre wątpliwości. A póki co – proszę o wspomnienie o mnie w pacierzu, bo mam tendencję do wpadania w pychę, a samemu ciężko się z tego wykaraskać.
Do p. Arkadiusza Kwiatka:
Dostrzega Pan problem, marzy o „solidaryzmie społecznym”, ale nie wie jak go zbudować. Systemy ekonomiczne budowane przez „protestantów, żydów” są nie dlatego efektywniejsze, że są to „cywilizacje wrogie katolicyzmowi”. Zarówno protestanci jak żydzi promują efektywniejsze spoiwo społeczne niż propagowany w katolicyzmie „solidaryzm”. Słabszej idei nie da się zaszczepić w silniejszej. Solidarność społeczna (czy – jak Pan woli – solidaryzm) jest słabszym spoiwem niż np. powiązania krwi, z jakimi mamy do czynienia wśród wyznawców judaizmu, z których większość jest Żydami. Dlatego nie do końca się z Panem tu zgadzam. O silniejszym i lepszym niż 'solidarność’ spoiwie społecznym chcę wkrótce napisać osobny tekst.
Do p. Marka Bernaciaka (z 26.10):
Panie Marku – jak czytałem ten dokument to też mną rzucało o ścianę. Ale praktyczna kwintesencja jest właśnie w rachunku sumienia. Więc zamiast znęcać się nad całością tekstu (próbował to zrobić prof. Rocki) – skupiłem się na kilku drastycznych przykładach promowania antygospodarczych poglądów. W tekście są oczywiście problemy zdecydowanie grubsze, niż te, o których mówiłem. Np. wspomniana przez Pana „finansjalizacja”. A przynajmniej ten jej aspekt, który dotyczy udzielania kredytów konsumpcyjnych – ergo – traktowania pieniądza jako towaru. Uważam to – jak i Pan – za moralnie naganne, Ale ja jestem za „cienki”, żeby z walczyć z pochwałą centralnej bankowości, która wyziera z całego 'Powołania lidera biznesu’. I obawiam się – bez urazy, proszę – że Pan też. Natomiast bataliony teologów i socjologów, którzy ten tekst przeczytali, nie kwapią się by w swoich komentarzach wyjść poza obronę uciśnionej klasy robotniczej.
Do p. Zbigniewa Sobkiewicza (27.10):
Ma Pan rację. Ale w czasie tej konferencji nie było czasu by polemizować z KNSem ogólnie. W pierwotnej, rozszerzonej wersji wystąpienia miałem taki przykład, jak luminarz KNSu manipuluje słowami bł. Jana XXIII z ‘Pacem in terris’ dotyczącymi funkcji państwa. Może lepiej pokażę to w osobnym tekście.
i jeszcze do p. Zbigniewa Sobkiewicza:
Niedobrze, że Pan ustawia zysk na drugim miejscu. Bo co w takim razie – spośród pojęć ekonomicznych! – miałoby stać na miejscu pierwszym? Bez zysku nie ma biznesu. Aby firma istniała – MUSI generować zysk. Zysk jest motorem działań firmy. Jeśli usuniemy ten motor, to nie będziemy nawet mieli o czym mówić, bo przestanie istnieć przedsiębiorstwo. Jeśli podwiezie Pan swoim autem pracownika wieczorem do domu i dzięki temu będzie on o pół godziny dłużej z dziećmi, to zmniejszy Pan swój zysk (bo spali Pan więcej benzyny). Ale jak Pan będzie osobiście rozwoził wszystkich zatrudnionych w imię wspierania rodzin, to lepiej niech Pan zapomni o własnym biznesie i ewentualnie kupi za resztę pieniędzy jakiegoś busa, wymaluje na nim serce i zwróci się o dotacje na paliwo do Urzędu Marszałkowskiego w programie rewitalizacji społecznego transportu albo jakiejś innej unijnej bzdurze. Tacy ludzie też funkcjonują w społeczeństwie (i nawet często są potrzebni!), ale to nie są przedsiębiorcy.
Ponadto: nie wiem, skąd u Pana to przekonanie, że trzeba koniecznie oszukiwać konsumenta, jeśli się chce generować zysk. Piwo barwione karmelem jest po prostu tańsze. I konsument sam decyduje, czy chce kupić liche i tanie piwo, czy zapłacić więcej i dostać dobry produkt. Jak Pan będzie barwił spirytus bejcą i sprzedawał z naklejką „koniak”, to pójdzie Pan do Piekła i nawet rachunek sumienia PLB Panu nie pomoże. Ale niech Pan nie odbiera wolnej woli konsumentowi! Natomiast zgodzimy się obaj chyba, że temat ten dotyczy raczej nieuczciwej reklamy (manipulacji świadomością), a nie samych produktów.
do p. Marka Bernaciaka (z 27.10):
To tak do końca nie jest z tymi urzędnikami i politykami. Ponoć z Tomaszowa Lubelskiego w ostatnich latach większość poważnych biznesów przeniosła się do Warszawy. Tylko dlatego, że w tym miasteczku jest urzędnicza mafia nie dająca żyć przedsiębiorcom. Wiele firm wynosi się do innych obszarów podatkowych z miejsc, gdzie panuje zbytni fiskalizm i biurokracja. Nie wszystko oczywiście da się szybko przenieść, ale przecież obserwujemy takie procesy już od dawna. Z punktu widzenia interesów danego państwa, to zjawisko negatywne (bo niedługo nie będzie z kogo ściągać podatków). No i – o ile identyfikujemy się z państwem, a nie tylko z krajem (narodem, kulturą itp.) – to powinniśmy naciskać i na polityków i na urzędników, by miejsce, gdzie prowadzimy biznes było miejscem godnego życia. Dlatego nie należy „dla świętego spokoju” płacić drobnych nienależnych (źle naliczonych przez urzędnika) podatków czy kar, tylko walczyć o prawdę dla zasady.
do p. Sławka (28.10):
Eee… Panie Sławku, chce Pan wprowadzić zasadę „płacić ile okupant chce i nic nie gadać”? Jak Pan ma wybudować halę produkcyjną i w jednej gminie podatek gruntowy jest inny niż w sąsiedniej, to nie bierze Pan tego pod uwagę? A ta przypowieść ilustrowana pieniążkiem z wizerunkiem Cezara powinna być wiodącym tematem odrębnej konferencji.
Jeszcze do p. Sławka (28.10):
Nie wiem, czy należy się spowiadać z brania dotacji. (Halo! Gdzie są moraliści i teologowie?!!?) Dotacja (szczególnie ta „unijna”) jest to zabranie części publicznych pieniędzy na jakiś partykularny cel niepubliczny. To jest używanie nie swoich pieniędzy zabranych pod przymusem innym. „Nie kradnij”? Grabieży dokonał aparat administracji, a Pan tylko z tego korzysta. Paserstwo? Może jednak nie. Bo jeśli wszyscy z ochotą płacą podatki i w stu procentach ufają, że państwo je rozsądnie przeznacza m.in. na dotacje dla Pana, to o żadnym paserstwie nie może być przecież mowy. Tylko po co w takim razie utrzymywać ten cały aparat skarbowy? Nie wystarczyłaby taka skrzynka przy Urzędzie Skarbowym, gdzie każdy dobrowolnie by wrzucał tyle pieniędzy ile ogłosi minister finansów przez telewizję?
Co innego, gdyby Pan dostał dotację od konkretnej osoby. Ale dobrowolnie. Wtedy sprawa jest czysta. To jest DAR. A jak Panu nikt nie chce dać dotacji, to niech Pan sobie pożyczy pieniądze na inwestycje z banku, na własne ryzyko. Jest to wprawdzie współudział w lichwie (Halo! Moraliści i teologowie! Proszę o komentarz!), ale po pozytywnej recenzji centralnej bankowości, jaką da się wyczytać z ‘Powołania lidera biznesu’ – może będzie łatwiej o rozgrzeszenie…:-)
Ale samo branie pieniędzy zabranych innym to jeszcze “mały pikuś”. Bo teraz tymi pieniędzmi niszczy Pan gospodarkę wprowadzając nienaturalne relacje ekonomiczne. Sprzedaje Pan lody z nowiutkiej włoskiej maszyny po 1.50 gałka, podczas gdy wszyscy dotąd oscylowali wokół 2.50 pracując na starym sprzęcie. To jest nieuczciwa konkurencja. Lodziarze bankrutują jeden po drugim, a Pana lody mogą być nawet gorsze w smaku, bo i tak ludzie to kupią ze względu na cenę i brak konkurencji. Panie Sławku, to może już lepiej wydać całą dotację na wódkę i przepić ją? Wtedy pieniądze wrócą w postaci akcyzy prawie w 100% do skarbu państwa i księża-entuzjaści ‘Powołania lidera biznesu’ nie będą musieli Panu dawać rozgrzeszenia, bo przecież przepijanie dotacji nie będzie przeprowadzane z niskich pobudek, tylko w celu należytego oddania Cezarowi itd…
Dramat dotowania gospodarki jest szerszy niż Pana hipotetyczna maszyna do lodów (oczywiście ustawiona na tej wyżej opodatkowanej działce inwestycyjnej w imię oddania Cezarowi itd.). Nie tylko Pan jest “umoczony” w dotacje. Ja też wziąłem. I inni biorą. Jest ich coraz więcej. Wkrótce zostaną na placu boju tylko “umoczeni”, bo reszta – jako niedotowana – zbankrutuje. Najgorzej jest z tym całym wianuszkiem firm, które zajmują się doradztwem i produkcją papierów potrzebnych do “pozyskania środków” (bo teraz już się nie zarabia pieniędzy tylko “pozyskuje środki”). To jest dopiero obciążenie dla gospodarki! A wie Pan ile firm wzięło dotacje, by rozwinąć działalność polegającą na ułatwianiu brania dotacji przez inne firmy? Czy to już jest “grzeszne wykorzystanie dotacji”, o którym Pan pisze? Czy też miał Pan na myśli np. wzięcie dotacji z programu rewitalizacji publicznych płatnych usług seksualnych i założenie za “pozyskane środki” stosownego przybytku rozkoszy cielesnych? Bo takie tam drobne oszustwa typu założenie trawnika przed stołówką pracowniczą zamiast kupna palmy do gabinetu księgowej (ujęte w planie: ‘rewitalizacja przyrodnicza sfery administracyjnej w firmie’), gdy faktura jest na “rośliny”, to zgłaszamy w konfesjonale czy nie?
do p. Rafała Gabriela Podoska:
Panie Rafale,
bardzo proszę o PDFa z pracą „O SOCYALIŹMIE uwagi dla Socyalistów i Katolików”. Nie umiem tego znaleźć w necie. Mój adres to: falic@interia.pl.
Z góry dziękuje i pozdrawiam
pf
do p. Rafała Gabriela Podoska:
Panie Rafale,
Ja również bardzo proszę o PDFa z pracą „O SOCYALIŹMIE uwagi dla Socyalistów i Katolików”. Nie otrzymałem dotąd nic od Pana, a w Internecie też nie umiałem znaleźć.. Mój adres to: marek.bernaciak@amb.pl
Z góry dziękuje i pozdrawiam
MMB
Panie Pawle.
1. Jeszcze raz gratuluję erudycji i odwagi. Zapoczątkował Pan swoim wystąpieniem ożywcze poruszenie.
2. Zgodnie z Pana prośbą, obiecuję wspomnieć Pana osobę w swojej modlitwie.
2. Nie chcę wprowadzać żadnej nowej zasady. Wskazanie o konieczności płacenia podatku wypowiedział Jezus w konkretnej rzeczywistości historycznej (okupacja). Jestem za „cienki” aby dobudować teorię do tych faktów.
3. Powtórzę jeszcze raz, że dotacje obok kredytów, obligacji, akcji itd. są jednym z instrumentów na rynku. Każdy z tych instrumentów ma swoją cenę. Dotacja też kosztuje. Kiedyś każdy z nas będzie musiał zdać sprawę z zarządu tym co jemu powierzono. Oby się nie okazało, że subtelne lęki i obawy wzbudzamy w celu usprawiedliwienia własnej „gnuśności”. Odnoszę wrażenie, że krytryka dotacji generowana jest również „polską wrażliwością na sukcesy sąsiada”
4. 28 października 2012 w komentarzu do tekstu „Pułapki rachunku sumienia” napisałem aby (cytat): „…skupić się na zrozumieniu pozytywnego przesłania Dokumentu…” Ksiądz Król napisał (cytuję) „… To także zaproszenie dla nas, abyśmy odczytywali, co Stolica Apostolska chce nam powiedzieć tu i teraz…”. Dla mnie najistotniejszym, pozytywnym odczytaniem „Powołanie lidera biznesu” są dwa zdania zapisane już w punkcie 8 (cytuję): „Tworzenie produktywnej organizacji jest podstawowym sposobem w jaki przedsiębiorcy mogą uczestniczyć w kontynuowaniu dzieła stworzenia. Kiedy zdają sobie sprawę, że poprzez zarządzanie produktywnymi organizacjami uczestniczą w pracy Stworzyciela.” Te dwa zdania są dla mnie bardzo ważne. Utwierdzają mnie w przekonaniu do jakiego doszedłem kilka lat wcześniej, poszukując prawdziwej motywacji i sensu moich wysiłków jako przedsiębiorcy. Przed kilkoma laty zrozumiałem, że moim pragnieniem jest aby PAN BÓG UŻYWAŁ MNIE JAKO SWEGO NARZĘDZIA W PROCESIE STWARZANIA ŚWIATA…
Panie Pawle !
Przeczytałem Pana „krytykę” trzy razy i uderzyła mnie, Pana pewność, że to Pan ma rację. „JA lepiej znam biznes i socjalistów, JA lepiej tłumaczę z angielskiego, JA lepiej rozumiem Biblię itd.. ” Ja jestem liderem.
Z niektórymi Pana wątpliwościami się zgadzam i też zastanawiam się, o co tam może chodzi, ale w takich chwilach zawsze proszę o światło Ducha Świętego.
Zabrakło mi w tej krytyce ducha „braterskiego napomnienia”.
Jednak najbardziej zatrwożyło mnie to, że uważa Pan, że zysk jest najważniejszy. Jestem przekonany, że to Zbawienie jest najważniejsze.
Nie mówię tak, aby tylko mówić, tak właśnie uważam.
Co Pan wybierze – młotki, o których Pan wie, że są produkowane przez dzieci za miskę ryżu, ale są o 0,5 dolara tańsze, czy o 0,5 dolar droższe, ale z fabryki, gdzie jakieś takie standardy są przestrzegane? Zysk jest najważniejszy?
Tak, wszyscy przedsiębiorcy jesteśmy narażeni na takie wybory i może dobrze jak ktoś podpowie, jak przez te rafy się przedostać, aby nie stracić tego, co dla ucznia Chrystusa jest najważniejsze. Dyskusja wywołana prze Pana jest dla nas bardzo dobra, o ile będziemy ją prowadzić w Duchu Świętym.
Jeszcze jedna taka refleksja, powinniśmy być zawsze gotowi do zostawienia wszystkiego i pójścia za Jezusem, a wcale to nie jest takie łatwe i takie oczywiste, choćby mentalnie.
Do p. Sławka:
Tak samo, jak Pan cieszę się z tego, ze Iustitia et Pax wyemitowała „refleksję” dostrzegającą istnienie przedsiębiorców. Ten tekst nie zawiera jednak dla przedsiębiorców żadnych specjalnie odkrywczych tez. Obaj na co dzień staramy się WIDZIEĆ, OCENIAĆ i DZIAŁAĆ i robiliśmy to na długo zanim naukowcy związani z papieską komisją to zechcieli zauważyć. Powiem nawet więcej: jeśli sami doszliśmy do wniosku, że jesteśmy przedłużeniem ręki Stwórcy (w angielskiej wersji w dokumencie: „co-creator” słabiutko przetłumaczone na „współpracownik”), to cieszmy się, próbujmy odgadywać zamysły Najwyższego i próbujmy być dobrym w Jego ręku narzędziem. Ale nie udawajmy, że „Powołanie lidera biznesu” to jakiś przełom w naszym podejściu do bycia przedsiębiorcą.
A co do dotacji: nie zgadzam się z Panem, ale myślę, że to powinno być tematem osobnego spotkania/dyskusji, najlepiej w gronie tych, którzy wzięli i tych, którzy nie wzięli. Bo myślę, że większość tych, co wzięli – śpiewa z innego klucza… :-)
Panie Mariuszu,
oczywiście, że jestem pewien poglądów, jakie wygłaszam! A po co miałbym wygadywać rzeczy, o których nie jestem przekonany, czy są prawdziwe? Tak to już jest w dyskusjach, że dyskutanci wymieniają się poglądami, często sprzecznymi, które jednak uważają za słuszne.
Natomiast nie jest prawdą, że wiem wszystko lepiej. Biznes znam tylko troszkę, bo jestem mini-przedsiębiorcą. Socjalistami się brzydzę, ale np. marksizm wtłaczano mi do głowy dość długo. Angielski znam słabo, ale jeśli nie rozumiałem czytanego tekstu po polsku, to dlaczego nie miałbym sięgnąć do oryginału? Trochę mnie te tłumaczenia kosztowały czasu, ale się opłaciło. Niech Pan spróbuje zrozumieć pytanie P6. Ja nie umiałem, dopóki nie zauważyłem, że w polskim tłumaczeniu są tam aż trzy poważne błędy. To co, mam to ignorować i „bratersko napomnieć”? A Biblię znam za słabo i staram się wsłuchiwać w wyjaśnienia biblistów.
A co do zysku i zbawienia: OCZYWIŚCIE, że zbawienie jet najważniejsze. W życiu. Ale firma to nie jest całe życie. I ona ma swoje prawa działania. Prawa ekonomii. Co jest ważniejsze: grawitacja, czy zbawienie? Chce Pan ignorować prawa ekonomii, fizyki…?
Wie Pan, ile małych pakistańskich dzieci nie dostanie miski ryżu, jeśli ja swoje10 dolarów wydam na jeden niemiecki młotek wykonany w lepszych standardach i dlatego nie kupię 10 młotków z Pakistanu po dolarze? To Pana jakoś nie martwi?
Zapewniam Pana, że mam w pracy przedsiębiorcy znacznie trudniejsze moralne problemy, niż zakup i sprzedaż młotków. I bez „konsultacji z Duchem św.” długo bym nie pociągnął…
Witam !
Panie Pawle,
Będąc w Krakowie wysłuchałem pana z wielką uwagą, gratuluję świeżości i odwagi, wystąpienie to pobudziło bardzo ciekawą dyskusję i wzajemną wymianę myśli, ma pan zapewne wiele racji, każdy z nas ma swoją rację, ale przecież nie o to chodzi. Bóg wyposażył nas w sumienie i jeśli wsłuchać się w ciszy…. to można wiele zrozumieć, usłyszeć. Dziś na porannej mszy św. usłyszałem w krótkiej homilii takie słowa „NIE JEST HAŃBĄ BYĆ BOGATYM, HAŃBĄ JEST UMRZEĆ BOGATYM…”, a mój kolega „również przedsiębiorca”, mawia czy rzeczywiście chciałbym być najbogatszym na cmentarzu…?
pozdrawiam życzę wiele dobra.
Drogi Pawle, gratuluję odwagi. Powiedzieć, że KNS to socjalizm czystej krwi, to heroiczny czyn, tym bardziej, że uczyniłeś to wśród katolików. A my bracia chrześcijanie przejrzyjmy na oczy. Zawsze myślałem, że Kościół wspiera słabszego na rynku. TO NIE PRACOWNIK JEST TERAZ WYZYSKIWANY. Pracownik był słaby w komuniźmie. To jego poszkodowanie było spowodowane sztywno trzymaną ceną dóbr poniżej ceny równowagi, a skutkiem kartki i talony po stronie popytowej. Konsument za to kupował po niskiej cenie, dlatego ludzie mówią KOMUNO WRÓĆ. TERAZ SYSTEM SIĘ WYSTEROWAŁ W DRUGĄ STRONĘ i poszkodowany jest konsument, bo musi drożej płacić za wymieniane na rynku dobra. SKUTEK JEST TEN SAM – kartki i talony. Z tą różnicą, że teraz są one po stronie podażowej (koncesje, pozwolenia, licencje itp) Niedawno przez prasę przebiegła informacja, że w Polsce blokuje się dostęp do rynku po stronie podażowej w 370 zawodach, MAMY CENY MINIMALNE, A NIE MAKSYMALNE – oto w skrócie obraz sytuacji.
A tak mniej poważnie na koniec przykazanie dla pracodawcy: NIE WEZMĘ DO RĄK DOTACJI i jego odpowiednik dla pracownika: NIE WEZMĘ DO RĄK ZASIŁKU. Zostańcie z Bogiem…
Panie Kazimierzu! Przecież nie pracujemy dla zysku! Kręci się to wszystko, bo musimy ten zysk wypracowywać, bo jako przedsiębiorcy mamy taki jakiś motorek wewnętrzny, który nas przymusza do organizowania życia ekonomicznego. Ale przecież i tak to wszystko zostawimy, bo kasa nie jest celem samym w sobie. Ja mam cichą nadzieję pozostawić po sobie przynajmniej dobre wrażenie…:-) A na drugą stronę przejdę pewnie tylko ze znakiem Chrztu i – jak dobrze pójdzie – paroma dobrymi uczynkami.Chociaż nawet z tymi uczynkami to też nie jest pewne, bo raczej, jak się Pan Bóg nade mną nie zmiłuje, to i tak zostanę za drzwiami. A nagrobek? Nagrobek chciałbym mieć taki, by był wskazówką i przestrogą dla tych, którzy jeszcze żyją. (Non omnis moriar?)
Panie Pawle !
Ucieszyła mnie Pana odpowiedź na mój wpis. Bo daje on pewność , że nie jest to krytyka dla krytyki, a tego wokół dzisiaj pełno.
Co do P6 całkowita racja.
Przedsiębiorcy stanowią ok.10% ogółu społeczeństwa (przynajmniej taki odsetek ludzi ma zdolności do prowadzenia własnego biznesu) Nie znam danych ilu nas jest w społeczności katolickiej, ale raczej nie więcej. Długo byliśmy pozostawieni sami sobie w Kościele. Przecież my też chcemy być zbawieni , chcemy tak organizować nasze i innych życie gospodarcze aby nie zatracić tego co najważniejsze. Mamy rożne doświadczenia i różne w nas się rodzą pytania. Myślę ,że nasze duszpasterstwo Talent to dobre miejsce by w Duchu Świętym ,wspólnie poszukiwać na nie odpowiedzi.
Czy potrzeba nam dodatkowego rachunku sumienia ? Tak. Czy potrzeba specjalnych dokumentów w Kościele? Tak. Bo to jest spojrzenie na nas i naszą specyficzną pracę z innej strony. Dobrze aby to spojrzenie było mądre i sprawiedliwe i to jest dobry powód do modlitwy za tych którzy to piszą i tłumaczą.
A my tu na dole bądźmy razem , wspierajmy się , rozważajmy , dziękujmy Panu , za Talent i łaskę wiary.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że będzie jakaś okazja by się spotkać , aby zastanowić się nad tą „miską ryżu” i innymi dylematami naszego życia i pracy.
Chwała Panu !
Sprawa „P6″ – Czy jestem wrażliwy na fakt, że jeżeli wspólne decyzje nie są osadzone głęboko w godności ludzkiej, staną się podatne na instrumentalne i utylitarne koncepcje, które nie będą wspierać ogólnego rozwoju pracowników w biznesie?
Najpierw deklaracja: ja z tym punktem problemów nie miałem i nie mam. Skoro jednak sprawia ono kłopot – warto je spróbować wyjaśnić. Jego sednem jest troska o integralny rozwój człowieka (i trzeba przyznać że polskie tłumaczenie może w tym miejscu być trudniejsze do zrozumienia). By zrozumieć czym jest ten rozwój trzeba sięgnąć do podstawowego źródła jakim jest Katechizm Kościoła Katolickiego:
2461 Prawdziwy rozwój obejmuje całego człowieka. Chodzi o to, by rozwijać zdolność każdej osoby do odpowiedzi na jej powołanie, a więc na wezwanie Boże
Fundamentalnym budulcem powołania człowieka jest jego godność. Czy można podejmować decyzje bez dogłębnego zrozumienia tego tematu? Oczywiście, nawet mogą być one dobre. Jednak rośnie ryzyko, że bez tego zrozumienia możemy dać się zwieść podejściom i technikom instrumentalnie traktującym bliźniego. Przykładowo firma produkcyjna o przyzwoitej rentowności (np. 12%) udoskonaliła organizację wytwarzania i może produkować większe ilości produktów przy mniejszym zatrudnieniu. Zakładając, że jedynym wariantem jest zmniejszenie zatrudnienia, to czy właściciel powinien jak najszybciej zwolnić nadmiernych pracowników kierując się ekonomicznym rachunkiem? Czy jest to troska o tych ludzi, polegająca na zapewnieniu im czasu na znalezienie nowej pracy, a może jest to cyniczne usprawiedliwianie swojej chciwości? Jak powinnien postąpić zgodnie z powołaniem chrześcijańskim?
Muszę pogratulować bezproblemowego zrozumienia pytania P6. Mnie się to nie udało.
Najpierw zastanowiłem się, o jakie to „wspólne decyzje” chodzi? Kto wspólnie z kim podejmuje jakieś decyzje. Co to za „wspólnota”, której decyzje mogą mieć taki dalekosiężny charakter?
Potem starałem się zgadnąć, jakie to „koncepcje” mogą być „instrumentalne i utylitarne”. I nic sensownego nie wymyśliłem.
A na koniec stwierdziłem, ze ten „ogólny rozwój pracowników” trąci mi tu jakimiś szkoleniami dla zatrudnionych na etacie, więc sięgnąłem do tekstu angielskiego.
I najłatwiej zdeszyfrować było ten „ogólny rozwój pracowników”. Oczywiście (tak, jak Pan słusznie zauważa) chodzi o 'integral human development’, a więc rozwój integralny człowieka (osoby). Ale przyzna Pan jednak, że miedzy tymi dwoma wyrażeniami istnieje semantyczna przepaść.
Potem się wziąłem za te „wspólne decyzje”. W oryginale angielskim jest: „corporate decisions”. Więc oczywiście o żadnej wspólnocie tu nie ma mowy, tylko są to decyzje korporacji, czyli dużej firmy, w której istnieje duże prawdopodobieństwo instrumentalnego traktowania ludzi.
Tu już pytanie zaczęło nabierać sensu, ale nurtowały mnie wciąż te „koncepcje”. Po angielsku było: „constructs”. Na początku pomyślałem, że to 'konstrukcje’, ale też sens tego pytania ze słowem 'konstrukcje’ nie powalił mnie na kolana. Po dokładniejszej analizie okazało się, że 'constructs’ to są 'konstrukty’ – takie dość finezyjne pojęcie z filozofii nauki, którego nie podejmuję się wyjaśniać.
Tłumacze po prostu zmienili sens pytania Przestałem się tym zajmować z dwu powodów. Po pierwsze – dotyczyło życia korporacyjnego, a ja reprezentuję mały biznes i nie wiem dokładnie, jak się podejmuje 'decyzje korporacyjne’. A po drugie – nadal nie rozumiałem słowa 'konstrukty’.
Wnioski wyciągnąłem z tej przygody trzy:
1. Nie będę interpretował z Katechizmem w dłoni pytań, których nie tylko sens został zmieniony przez tłumaczy, ale ich po prostu nie rozumiem.
2. Do całego dokumentu 'Powołanie lidera biznesu’ należy podchodzić z ostrożnością, bo podobnych niespodzianek w głównym tekście może być więcej.
3 . Dokument jest pisany przez lewicowych naukowców, tłumaczony przez jeszcze bardziej lewicowych tłumaczy, a przeznaczony nie dla biznesu, a dla naukowców, którzy potrzebują uzasadnienia głoszonych nauk.
Natomiast Pana przykład firmy, która udoskonaliła organizację – nie jest w ogóle problemem, który nurtuje przedsiębiorcę. Bowiem celem istnienia firmy nie jest jakieś „dawanie pracy”, czy „zatrudnianie ludzi”. Tak myślą urzędnicy z pośredniaka. Celem też nie jest „zwalnianie ludzi”. Celem jest zamierzony ekonomiczny efekt. Czasami do jego osiągnięcia potrzeba więcej ludzi, a czasami mniej. Ale patrzenie na konkretnego człowieka jedynie przez pryzmat szczęścia, jakie osiągnie będąc zatrudnionym na etacie, bądź tragedii jaką przeżyje, gdy straci posadę – to jest niechrześcijańska redukcja człowieczeństwa i robienie bożka z pracy najemnej.
Pozdrawiam po chrześcijańsku (mimo że się nie czuję „powołanym chrześcijaninem”) – szczęść Boże!
Panie Pawle,
Dobrze, że Pan wskazał co może budzić trudności w odczytaniu sensu tego punktu. Mam nadzieję więc, że będzie on odpowiednio przeformułowany w następnym wydaniu. Skupmy się teraz na jego treści. A brzmi ona mniej więcej tak: zanim ty, twoi kierownicy czy szeregowi pracownicy zaczniecie podejmować decyzje zrozumcie dobrze czym jest godność człowieka i nią się kierujcie w pierwszym rzędzie. Bądźcie uważni czy pod przykrywką racjonalnych, jedynie słusznych metod nie kryje się szkodzenie drugiemu. Tyle skrótu wróćmy do przykładu. W jego analizie popełnia Pan kilka błędów. Pierwszy dotyczy złego zrozumienia celu. W przykładzie nigdzie nie zdefiniowano problemu pracy (dawania, zatrudniania czy zwalniania) jako celu podstawowego. Tylko celem krótkookresowym jest przeprowadzenie zwolnienia. Pytanie zasadnicze jakie tam postawiłem, to jak przeprowadzić redukcję zatrudnienia, nie dlaczego . Ma Pan jednak rację – ocenę istotnych decyzji trzeba oprzeć o zrozumienie najważniejszych celów przedsiębiorstwa, choć niebezpiecznie je Pan zawęża do ekonomicznego efektu. Takie ograniczenie niesie ze sobą dwie groźby: finansową (!) i duchową. Zacznijmy od pierwszej. Największe korzyści osiągają firmy nie na skutek inwestycji technologicznych, ale organizacyjnych. Raz – są zazwyczaj tańsze, dwa – w zdecydowanej większości firm (zwłaszcza mniejszych) potencjał tam tkwiący jest niebotyczny (np. można bardzo często zwiększyć produktywność wszystkich maszyn dwukrotnie, przy jednoczesnym poprawieniu kosztów, jakości i obsługi klienta). Ten potencjał mogą odkryć i wykorzystać jedynie pracownicy bezpośredni. Jednak, gdy zobaczą oni że skutkiem ich inicjatywy są zwolnienia – ich zaangażowanie spada,a tym samym szansa na dalsze usprawnianie procesów. Jeśli konkurent postąpi inaczej – wkrótce uzyska nad nami zdecydowaną przewagę kosztową i jesteśmy w trudnej sytuacji.
Jest koncepcja wg której zaangażowanie można kupić. Zakłada się w niej, że każdy zrobi wszystko za odpowiednie pieniądze. Nawet jeśli to działa, to jest to bez wątpienia podejście degradująca drugą istotę ludzką. Ludzie do pracy nie przychodzą tylko dla pieniędzy (chyba że płace są bardzo niskie), szukają tu bezpieczeństwa, zaspokojenia potrzeb np. społecznych (choćby uznanie) czy samorealizacji. Mądry przedsiębiorca, nawet nieczujący wyższego powołania bierze je pod uwagę. Głupiec nie widzi w tym problemu i bez refleksyjnie zwalnia.
Zagrożenie duchowe jest oczywiste: powołaniem chrześcijańskiego przedsiębiorcy nie są puste deklaracje „godność na pierwszym miejscu”, ale ich wypełnianie treścią, szczególnie w momencie próby, np. utraty zysku. Stąd wg „PLB” wszystkie decyzje podlegać mają najpierw ocenie ich wpływu na godność człowieka a nie na zysk. Kto o tym zapomina naraża się na potępienie („Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż BOGATEMU wejść do Królestwa Niebieskiego”) :(
Grzech widzę nie jako złośliwy zakaz narzucony przez Boga, lecz jako jego troskliwą naukę: nie czyń tego, bo już tu na ziemi odbije się to źle na tobie. Zło grzechu zawsze można zilustawać negatywnymi skutkami dla grzeszącgo w życiu doczesnym. Kierowanie się tylko zyskiem czy zaniedbywanie swojego menadżerskiego wykształcenia owocują utratą konkurencyjności. Jeśli trzeba zwalniać zróbmy to tak jak nakazuje Chrystus: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!”. Ogłośmy to wcześniej, zapewnijmy czas przejściowy. Traktujmy ludzi po ludzku, nie jak towar!
Ponieważ pan Rafał Gabriel Podosek się nie pokazuje, spieszę poinformować, że z Biblioteki Naukowej Księży Jezuitów:
bibl@jezuici.krakow.pl
udało mi się otrzymać książkę ks. Jackowskiego „O Socyalizmie – uwagi dla Socyalistów i Katolików”
Wpłaciłem 17,80 i otrzymałem PDF – czytam i zachwycam się – POLECAM GORĄCO !!!
Panie Pawle,
pisze Pan, że traktowanie pieniądza jak towaru nie jest dobre. Czemu? Co Pan rozumie przez to pojęcie?
Pozdrawiam
Do pana Zbigniewa Sobkiewicza,
Jeżeli tak jest, że katolicki przedsiębiorca powinien kierować się w biznesie godnością człowieka a nie zyskiem, i to czyni, to już wiem czemu katolickich przedsiębiorców prawie nie ma.
Panie Apolinary,
kto powiedział, że katolicki biznesmen nie ma kierować się zyskiem?! To że godność musi być na pierwszym miejscu nie oznacza braku zainteresowania zyskiem. Wręcz przeciwnie. Osobiście uważam, że zaniedbania w zakresie zarządzania ocierają się o grzech. Miarą zaś efektywności prowadzenia biznesu są zyski (co zresztą jednoznacznie stwierdza „Powołanie Lidera Biznesu”). Tu się po prostu kłania zarządzanie priorytetami i to na poziomie szkolnym. To tak jakby dyskutować czy dla życia ważniejsze jest oddychanie czy jedzenie. Potrzebne jedne i drugie, ale w sytuacji konieczności wyboru sugeruję skupić się na pierwszym. I to się nazywa priorytetyzowanie celów!
Pytanie oczywiście czy zysk jest powietrzem czy jest nim godność, które z nich ma być na pierwszym miejscu. Niewierzący mogą to interpretować różnie, ale my musimy najpierw zadać sobie pytanie czy wierzymy Chrystusowi w obietnicę życia po śmierci . Jeśli tak, to musimy oceniać wszystko nie z perspektywy marnych kilkudziesięciu lat spędzanych tu na Ziemi, ale życia wiecznego. Idiotą jest właściciel cieszący się z szybko osiągniętego zysku powstałego kosztem jego dalszej przyszłości. Chwilowa radość, a potem głód znamionują osoby mocno nierozsądne. Jeśli więc ktoś mienić się chce chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickim przedsiębiorcą powinien najpierw dbać o zysk w wieczności. Nie przejeść dziś swojego zbawienia. „Gromadźcie skarby w Niebie (…), bo gdzie jest skarb twój tam i serce twoje”.
Problemem jest czy naprawdę wierzymy „w zmartwychwstanie ciał i życie wieczne. Amen”. Czy potrafimy zaufać Bogu, czy wolimy sami się we wszystko pozabezpieczać. I to, a nie niedbałości o zyski może być rzeczywistą przyczyną tego, że „katolickich przedsiębiorców prawie nie ma”.
A moze to tylko złudzenie i ci, dla których słowa Chrystusa są prawdą robią swoją dobrą robotę, troszkę wystraszeni medialnym krzykiem „Tylko zysk! Jak nie jest dla ciebie wszystkim, to jesteś frajerem a nie biznesmenem”?
Panie Zbigniewie,
zawężam – przyznaję bez bicia – cel istnienia przedsiębiorstwa do efektu ekonomicznego. Bo to jest po prostu pierwotny cel. Nie jedyny, ale pierwotny. Już pisałem wcześniej, że jeśli to nie zysk (efekt ekonomiczny) zostanie postawiony na pierwszym miejscu, to tracimy temat do rozmowy, bo struktura, która jeszcze przed chwilą była prosperującą firmą, staje się np. charytatywnym stowarzyszeniem. I możemy o tym rozmawiać, ale to jest inny temat. (Może Pan był na majowej konferencji w Krakowie o odpowiedzialności? Tam występował taki dyrektor jakiegoś państwowego szpitala. Był bardzo smutny i miał masę problemów z zarządzaniem, konfliktami z NFZ-em, a przede wszystkim – łapówkami przyjmowanymi przez lekarzy. Tylko on w ogóle nie był przedsiębiorcą. Miał inne cele. I nie mógł się wywikłać z konfliktu miedzy przysięgą Hipokratesa a marnym finansowaniem przez NFZ.) Wydaje mi się zasadne przyjąć na potrzeby tej dyskusji, że struktury ekonomiczne, które nie maja na celu generowania zysku – nie są w zasięgu naszego zainteresowania. Zgodzi się Pan?
Cieszę się, że widzi Pan także i te problemy, jakie postawiłem w dodatkowych pytaniach 'rachunku sumienia’. Wydaje mi się, że przynajmniej z częścią tych pytań borykają się średni i mali przedsiębiorcy. W szczególności pyta Pan o ten pieniądz jako towar. Panie Zbigniewie – sam do końca nie wiem. Rzuciłem to pytanie, bo szukam potwierdzenia moich niepokojów. Otóż wciąż mam wrażenie, że pieniądz powinien być TYLKO MIARĄ LUDZKIEJ PRACY. Oczywiście miar nie wolno psuć. Wiec całego Keynesa można wyrzucić do kosza i wrócić do parytetu złota. Oczywiście wiem, że 'kredyt kosztuje’. Wiem, że waluty, kursy, pożyczki, oprocentowanie. Wiem, że masa firm (oprócz banków) zajmuje się czysto finansowymi operacjami. Ale mam ciągły niepokój sumienia, że to są wszystko pochodne miary pracy ludzkiej, a nie cel sam w sobie, nie towar. Mam też jakieś wewnętrzne przekonanie, że gromadzenie pieniędzy jest czynnością niegodną. Chociaż przecież sam je gromadzę a to na zapłatę kontrahentowi, a to na inwestycję, a to – w końcu – na „płace klasy robotniczej”. Ale samo składanie banknotów na kupkę i obserwowanie, jak przyrasta procent… To jakieś niesmaczne. Może nawet grzeszne? Dlatego takie pytanie umieściłem w 'rachunku sumienia’. Ale jakoś mało kto chce się na ten temat wypowiedzieć…
Panie Pawle,
dziękuję za odpowiedź. Zgadzam się z Panem, że należy rozdzielić organizacje działające dla zysku od charytatywnych. Przy całym szacunku dla wielu z nich – ich problematyka może być w wielu miejscach inna. I nie o takich organizacjach się do tej pory wypowiadałem. Nieprawdą jest, że firma nie stawiająca zysku na 1szym miejscu przestanie być prosperująca strukturą. Moja jest tego przykładem. Co więcej, uważam że postawienie na godność i dobro wspólne jest najlepszą drogą także do sukcesu firmy. W końcu to Bóg obiecał: „Szczęśliwy każdy, kto boi się Pana, który chodzi Jego drogami! Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał , będziesz szczęśliwy i dobrze ci bądzie”
Pieniądz towarem czy nie? Nie wiem , ale też bardziej patrzę na pracę prawdziwą
Pozdrawiam
A po co to rozdzielanie firm biznesowych od organizacji charytatywnych? Przecież między nimi są tylko dwie różnice, wszystko pozostałe jest tak samo. Pierwsza różnica to sposób płacenia podatków. Jest też i druga różnica, dla wielu zupełnie nieistotna – o tej drugiej różnicy napiszę na końcu postu. A skoro różnice są minimalne, to tworzenie wrażenia, jakoby to były dwa osobne światy, jest niczym innym jak robieniem ludziom wody z mózgu.
Biznes nie jest po to żeby tworzyć zysk. Biznes jest po to, żeby społeczeństwu dostarczać produkty i usługi. Jeśli ktoś temu nie wierzy, niech spróbuje wyjść na rynek i zachęcać ludzi by dawali mu pieniądze dlatego, że jemu potrzebny jest zysk. Komuś, kto potrzebuje pieniędzy dlatego, bo potrzebuje zysku, nikt nie da ani jednego złamanego grosza. Pieniądze daje się za produkt, za usługę, a więc biznes jest po to, żeby społeczeństwu dostarczać produkty i usługi. Dla wszystkich jest oczywiste, że kto dostarcza produktów i usług, musi na tym zarobić. Ale nie po to działa, żeby zarobić. Działa żeby dostarczać produktów i usług. Gdyby nie dostarczał produktów i usług, w biznesie winien skończyć w niesławie śmiercią głodową.
Organizacje charytatywne, podobnie jak biznes, dostarczają usług, przy czym ze względu na specyfikę swojej branży mają inny sposób płacenia podatków. Wszystko inne jest takie same, zaś dokument Papieskiej Rady Justitia et Pax „Powołanie lidera biznesu – refleksja” wprost nadaje się do zastosowania względem liderów organizacji charytatywnych. Tutaj są te same problemy co w biznesie. Podobnie jak w biznesie, szef w organizacji charytatywnej może swoim podwładnym tworzyć przestrzeń do „rozwinięcia skrzydeł”. Podobnie jak w biznesie, szef w organizacji charytatywnej może swoich podwładnych poniżać i gnoić. Organizacje charytatywne mają te same problemy co biznes. Też muszą walczyć o pieniądze, też muszą wypracowywać przewagę konkurencyjną, też muszą zarządzać z lepszym bądź gorszym skutkiem.
W biznesie jest wynagrodzenie za pracę i tak samo jest w organizacjach charytatywnych. A lekarz, sędzia, nauczyciel, urzędnik, ksiądz nie pobierają wynagrodzenia za pracę? Czy celem działania lekarza jest zarabiać? Praca lekarzy, sędziów, nauczycieli, urzędników i księży zasadniczo ociera się o te same problemy, co praca firm biznesowych oraz organizacji charytatywnych; każdy mógłby we wspomnianym dokumencie Rady Justitia et Pax wyczytać bardzo wiele wskazań do zastosowania we własnym zespole współpracowników. Każdy bierze wynagrodzenie i tak powinno być. Wydzielanie biznesu jako czegoś osobnego, czegoś jakby z innej planety, to bzdura.
Wspomniałem że istnieją dwie różnice pomiędzy firmami biznesowymi a organizacjami charytatywnymi. Pierwsza różnica to sposób pobierania podatków. Ale jest też i druga różnica, chociaż dla wielu nieistotna. Jaka to różnica? Organizacje charytatywne cieszą się szacunkiem, zaś firmy biznesowe nie.
Z czego wynika to, że jedni się cieszą szacunkiem, a inni nim nie cieszą? Właśnie z tego, że powszechnie się powtarza jakoby firmy biznesowe działały dla zysku, jakoby zysk był celem ich działania.
Gdyby ujawnić że działacz organizacji charytatywnej nie kieruje się chęcią niesienia pomocy ubogim, lecz tylko chciwością by jak najwięcej zarabiać, spotkało by się to z powszechnym oburzeniem i potępieniem. Analogicznie sprawa się ma z lekarzem, sędzią, nauczycielem, urzędnikiem, księdzem. Ogół ludzi jest przekonany, że wszyscy ci ludzie działają (a przynajmniej winni działać) nie z chciwości, lecz po to, by realizować swoją misję. I za to cieszą się szacunkiem. Ale względem firm biznesowych nie ma szacunku, bo powszechnie się powtarza, że działają one dla zysku, zysk jest celem ich działania. Jeżeli ktoś sprzedaje młotki, w wyobrażeniu większej części ludzi stara się on tak zaniżać jakość asortymentu, tak oszukiwać, aby wydusić od klienta jak największe zyski. W powszechnym wyobrażeniu można ujrzeć następujący obraz: klient który zdumiony stoi ściskając w ręku złamany trzonek młotka, a gdzieś w oddali sprzedawca, który z tego się zarykuje ze śmiechu, z uciechy klepiąc się po udach. Jak kogoś takiego można szanować? Jak można szanować kogoś, kto nie ma za swój cel dostarczanie użytecznych narzędzi, lecz jedynie osiąganie zysku?
Oj, już nie mam siły powtarzać, że zysk firmie potrzebny jest jak silnik samochodowi. Nie ma samochodów bez silników. Można oczywiście prowadzić firmę żywiąc się wydzielinami systemu podatkowego (np. korzystać ze „złotego deszczu” tzw. dotacji unijnych). O zysku można wtedy zapomnieć i za cudze pieniądze postarać się być dobrym dla wszystkich. Tysiące ludzi tak robi ale ja jestem z innej bajki. Te struktury, w których motorem nie jest zysk spotykają się oczywiście z szeregiem problemów takich samych, jak struktury biznesu. Np. modne ostatnio molestowanie. Ale to, że aspirantka molestuje naczelnika policji a sekretarka dyrektora marketingu – nie oznacza jeszcze, że policja i firma handlowa to taki sam „biznes”. I właśnie to wrzucenie do jednego worka różnych struktur w „Powołaniu lidera biznesu” (woda z mózgu) czyni tę pozycje w dużej mierze bezużyteczną dla przedsiębiorców. Opracowanie to nie porusza w ogóle szeregu problemów specyficznych właśnie dla biznesu. Nawołuje natomiast do przestrzegania ogólnie uznanych norm, np. szanowania godności ludzkiej. Ale to nie jest interesujące. Bo normalny człowiek nie ma kłopotów z szanowaniem innych, natomiast przedsiębiorcy miewają moralne problemy np. z alokacja zysku – zagadnieniem zupełnie egzotycznym nawet dla molestowanego naczelnika policji. Natomiast oczywiście, jeśli któryś z przedsiębiorców po przeczytaniu „Powołania lidera biznesu” uświadomił sobie, że jego pracownicy to też ludzie i nie należy ich poniżać i gnoić – to tylko dziękować Bogu!
Panowie!
1. Tworząc biznes tworzę go m.in. po to by się utrzymać, czyli tworzyć ’ zyski. Dla mnie nie jest to najważniejszy cel, ale osobiscie skrupulatnie go kontroluję i prognozuję. Biznes powinien mieć głębszy sens, ale i zysk.
2. Tworzenie organizacji nonprofit czy udział w niej nie musi mieć nic wspólnego z troską o swój dochód. Wręcz odwrotnie – może zakładać uszczuplanie go
3. Brak szacunku dla przedsiębiorców jest naszą wadą narodową. Z drugiej strony obserwuję identyczną podejrzliwość wobec organizacji charytatywnych. Jest to problem, nie argument :)
4. Z tych powodów dobrze jest osobno rozmawiać o jednych, a osobno o drugich strukturach. Unikniemy zbędnych dyskusji i nie mieszania pojęć oraz problemów.
5. Normalny człowiek jest obarczony grzechem pierworodnym i choć nawet chce czynić dobrze, czyni często źle. Zwłaszcza gdy pojawia się korzyść osobista. Z tego powodu większość biznesmenów (małych, średnich czy dużych firm) ma problemy z szanowaniem godności. Choćby czasowo – dotyczy to każdego bez wyjątku. Mnie, p. Pawła i p. Marka również.
Panie Pawle,
Wrócę do tematu traktowania pieniądza jak towaru. Jeśli go potraktować jako miarę ludzkiej pracy, to majstrowanie przy nim przypominałoby uzależnienie długości metra od aktualnych sondaży opinii publicznej. Tylko czy pieniądz może być taką miarą? Po części tak, ale nie odważyłbym się wyżej cenić naszej pracy od pracy ks. Przemka. Niewątpliwie to mamy wyższe zyski.
Problemem nie jest jak sądzę traktowanie pieniądza jako towaru , a sposób i cele, dla których firmy i banki dokonują operacji finansowych. Jeśli inwestują w przedsięwzięcia niegodne (np. produkcja dopalaczy), jeśli to czynią tylko dla zysku („ Ale samo składanie banknotów na kupkę i obserwowanie, jak przyrasta procent… To jakieś niesmaczne”), to jest złe.
Panie Zbigniewie,
rzeczywiście, ma Pan rację – nie każdą pracę da się wymierzyć pieniądzem. Wszelkie prace społeczne, charytatywne, wiele prac z nauk podstawowych, a nawet to, że obaj tu się wymądrzamy – to też jakaś praca, a przecież nikt nam za nią nie płaci. Niemniej ten mój niepokój co do funkcjonowania pieniądza dotyczy oczywiście działalności człowieka prowadzonej w celu ułożenia sobie sfery ekonomii wokół siebie. Szczególnym przypadkiem takiej działalności jest praca zarobkowa. A jeszcze szczególniejszym przypadkiem pracy zarobkowej jest praca najemna. I tutaj właśnie, jako przedsiębiorca i pracodawca, szczególnie tęsknię za stabilnym pieniądzem jako miarą tego, co robimy w sferze ekonomii. I bardzo mi się nie podoba, gdy banksterzy manipulują mi tą miarą właśnie traktując pieniądz jako towar.
A co do pracy ks. Przemka – sugeruję, by Pan spróbował ją jakoś jednak w swoim sumieniu wymierzyć w pieniądzu i wymierzoną kwotą zasilić konto Duszpasterstwa TALENT. Jak wszyscy spróbujemy zastosować w ten sposób pieniądz jako miarę pracy ks. Przemka, to może wystarczy mu nie tylko na nową sutannę na zimę :-), ale uda się sfinansować jakąś współpracę z poważniejszymi ekonomistami katolickimi?
Panie Pawle,
Może Pan przybliżyć jakie problemy z pracą najemną wywołuje niestabilny pieniądz (inflacja?)?
Dziękuję za sugestię dotyczącą finansowania Duszpasterstwa Talent. I ma Pan 100% racji – okazjonalna ofiara to za mało. Widać już chyba, że ta wspólnota łączy wielu i trzeba zadbać także o jej środki materialne i to regularnie!
Panie Pawle,
im więcej o tym myślę, tym jestem bardziej pewnym: problem pieniądza jako towaru nie jest problemem moralnym. Pieniądz może być towarem, czy dobrym -zalety od bankierów. Jeśli będą oni troszczyli się o dobro klientów i społeczeństwa zgodnie z zasadami opisanymi w PLB problemu nie będzie. Zło jest wtedy, gdy towar (młotek, pieniądz, konsultacje) definiuje i dostarcza wbrew prawdziwym potrzebom klientów.
I druga sprawa, która ciąży mi od momentu przeczytaniu Pańskiego artykułu: dwa punkty rachunku „sumienia”:
1) Czy wystarczająco wcześnie zwalniałem z pracy nadmiernych pracowników dając im wcześnie szansę na znalezienie lepszego zajęcia?
2) Czy nie wypłacałem zbyt wysokich poborów pracownikom demotywując ich do intensywniejszej pracy?
Domyślam się, że chciał Pan w nich przekazać coś dobrego, choć nie bardzo wiem co. Jeśli mógłby Pan rozwinąć myśl w nich zawartą, bo w tej postaci nadają się wprost do uzasadniania cynizmu lub hipokryzji. Jestem pewien, że Pana intencja jest przeciwna, ale bez jej wyjaśnienia pkty te mogą wyrządzić wielkie szkody duszom i apostolstwu.
1. Niestabilny pieniądz.
Jak wypłacałem pracownikowi 3000PLN 10 lat temu, to mógł za to kupić 1000 litrów benzyny. Dzisiaj może kupić 500 litrów. Ale nie dlatego, że ropa podrożała, tylko dlatego, że banksterzy z Lehman Brothers rozpoczęli wojnę banków. Za złoto kupione w 2002 roku nadal można dziś kupić tyle benzyny, ile w 2002. Więc, żeby pracownicy nie wyjadali kitu z okien, muszę im podnosić płace, bo godność, opieka, chrześcijaństwo itd. Ale wcale lepiej nie pracują, niż 10 lat temu. Więc skąd mam te pieniądze brać? Tym bardziej, że ten „trzeci pracodawca” tak hołubiony przez KNS nie chce jakoś partycypować w tych podwyżkach. Pozostaje mi podnosić ceny młotków napędzając inflację i psując pieniądz.
2. Mogę też próbować nakłonić ich do intensywniejszej pracy. Ale jak im wypłacę pochopnie „zwaloryzowane inflacją” pobory, to ich zdemotywuję do intensywniejszej pracy, bo czynnik zewnętrzny (drożyzna) nie wpłynie na nich w ogóle. Zachowają się jak urzędnicy, którym się należy podwyżka jak psu kość. Dlatego uważam, że pochopnie przyznane zbyt wysokie pobory demotywują.
3. A jak się robi bardzo źle w firmie, to trzeba pracowników zwalniać. Zwalniał Pan kiedyś ludzi z powodu zewnętrznych przyczyn ekonomicznych? Śpi Pan dobrze w przeddzień podpisania wypowiedzenia? A próbował Pan (po chrześcijańsku?) obniżyć wszystkim pobory np. o 10% i nikogo nie zwolnić? Uważam, że im wcześniej wręczy się wypowiedzenie w okresie recesji, tym lepiej dla pracownika. Ma on wtedy większe szanse na szybsze znalezienie innej pracy. Najgorzej mają ci, którzy są zwalniani nie gdy bezrobocie jest 10-procentowe, ale gdy osiąga 25%.
W ten sposób – tak mi się wydaje – dbam nie tyle o „apostolstwo”, co o konkretnych ludzi.
Ad 3. Parokrotnie zwalniałem, choć nigdy z przyczyn ekonomicznych. Nie próbowałem zmniejszać pensji. My to robiliśmy, po chrześcijańsku . I nie o 10%, a o 15%. Zarząd – o 1/3. Było to w marcu 2009 . Nasze prognozy pokazały , że sytuacja jest bardzo zła. Spadki, które prognozowaliśmy na 12 mcy wprzód były dramatyczne. Mieliśmy niewielką rezerwę i godziliśmy się na stratę w ich wysokości. Zorganizowaliśmy specjalne spotkanie firmowe, na którym pokazaliśmy prognozy, plany i budżety. Ważnym dla pracowników był nasz plan wykorzystania rezerw. Budził on zaufanie i nadzieję. Przedstawiliśmy plan komunikacji realizacji przyjętych założeń. Powiedzieliśmy, że podejmujemy takie działania ponieważ zależy nam by zespół przetrwał, oni są naszą strategią. Mówiliśmy, że cięcia pensji to pożyczka – oddamy gdy firmę będzie na to stać (pracownicy przyjęli to sceptycznie). Po dyskusji rozpoczęliśmy indywidualne rozmowy (niektórzy nie mogli sobie pozwolić na redukcję o 15%, inni za to godzili się na większe – graliśmy w otwarte karty, choć bez ujawniania nazwisk i pensji – nasza zasada). Z jednym pracownikiem nie porozumieliśmy się i to z przyczyn osobowościowych, więc się rozstalismy (tu zaliczyłem upadek).
Tydzień po tygodniu przychodziły raporty pokazujące bieżącą sytuację vs prognozy. Przetrwaliśmy dzięki Bożej Opatrzności. W 2010 zaczęliśmy spłacać długi wobec pracowników. Zaskoczenie i radość były powszechne. Radzę spróbować – więcej radości jest w dawaniu niż w braniu.
Fundamentem tej operacji było zaufanie. Budowaliśmy je przez lata: spotkania firmowe, udział pracowników w tworzeniu strategii, wspólne rozwiązywanie problemów. Jawne plany finansowe. Dbamy o stałość załogi. Kluczowe jest dobieranie nowych pracowników, muszą charakteryzować się odpowiednimi cnotami oraz kompetencjami. A później zapewnienie samodzielności (chyba nam bliżej do pomocniczości, niż do delegowania). Mam teraz partnerów do rozmowy o przyszłości firmy (uwaga dla osób obarczonych wadą autorytaryzmu – często się można dowiedzieć , że się nie jest tak dobrym jakby się chciało, to boli i drażni, ale chroni przed pychą – tragiczną wadą biznesmena). Ludzi pewnych, których nie muszę kontrolować. Pilnujmy by pracownicy nie zabierali czasu swoim rodzinom. Mają się wyrabiać w 8 godzinach. Jeśli nie, to po pierwsze tniemy zakres prac (np. sprzedaż), a po drugie szukamy możliwości poprawy efektywności.
Rozbudowany system planowania pozwala nam za to nadzorować rozwój sytuacji i uzgadniać z pracownikami plany działań na różne sytuacje. Dziś prognozujemy na 36 miesięcy wprzód. W takiej perspektywie widzimy też nasze finanse. Kluczowa zasada plan muszą być realne, aż do bólu. Tylko wtedy możemy sobie ufać.
Trzeba ufać Bogu: skoro taka jest Jego Nauka Społeczna, to to jest najlepsza droga i dla nas. Pracownicy dziś sami opracowują nowe sposoby zwiększenia efektywności. Niedawno zaczęli opracowywać biznes plany rozwoju firmy (nowe kierunki rozwoju). Pracowników staramy się wysyłać na szkolenia. To bardzo pobudza ich innowacyjność i inicjatywę.
To brak zaufania i złe metody zarządzania robią najczęściej z pracowników urzędników. Jeśli go brak to oszukiwaniem siebie jest mówienie o dbaniu o pracowników. Pan ich motywuje, organizuje i ma Pan do nich pretensje. Prawdziwym źródłem kłopotów są jednak wady szefa: firma jest jak lustro – pracują tam urzędnicy, bo nie umie Pan dostrzec w nich ludzi. Efektywność-jak sam Pan mówi – niska („Ale wcale lepiej nie pracują” – to pokazuje, że Pana sposoby zarządzania się dawno temu wyeksploatowały. W takiej sytuacji menedżer powinien poszukać źródeł inspiracji zawodowej, może IESE?), a apostolstwo – odstręczające od Boga.
Przyznam, że trzy razy przeczytałem Pana post. Bo to są konkrety, z których warto się uczyć. Dziękuję! Naszą firmę ostra recesja dopadła w IV kwartale 2008, ale bezwładem przeszliśmy jakoś 2009. Najgorzej było na przełomie 2009 i 2010 – wtedy zwalniałem (cennych !) ludzi. Wybrałem inną drogę, niż Pan. W pewnym sensie – powiem przewrotnie – cieszę się, że obaj mamy takie doświadczenia. „Apostolstwo” czy „powołanie” to są duże słowa, a Pan Bóg chyba najbliżej jest, kiedy się rozmawia z współpracownikiem o jego przyszłości tuż przed trudną decyzją. Ale stosunek do pracowników (ja wole mówić: współpracowników) mamy podobny. I być może ma Pan rację, że moje sposoby zarządzania dawno temu się wyeksploatowały. Dzięki za wskazanie IESE.- przyglądnę się temu (bo nie ukrywam, że mam dużo sympatii do 'Opus Dei’). Pozdrawiam
Panie Pawle,
Cieszę się, że ma Pan inne doświadczenia – życie już tak wygląda, czasem zwolnienia są konieczne. Pana lakoniczne zdanie:
„ Apostolstwo” czy „powołanie” to są duże słowa, a Pan Bóg chyba najbliżej jest, kiedy się rozmawia z współpracownikiem o jego przyszłości tuż przed trudną decyzją.”
aż płonie ogromną troską o współpracowników (jak się o tym dowiedzą Pana koledzy liberałowie będzie miał Pan jak w ruskim czołgu. Obiecuję milczeć :)). Zwolnienia są szczególnie trudne osobie, która deklaruje chrześcijańskie podejście do pracowników. Zdają się zdradą. I tu mam przepiękną wpadkę na koncie. Nie poradziłem sobie ze zwolnieniem osoby, która źle wypełniała swoje obowiązki, ciągle się tłumacząc. Może podzieliłby Pan się swoimi doświadczeniami? Jak Pan się przygotowywał i poprawadził taką rozmowę? Jeśli można…
Apostolstwo, powołanie to duże słowa. Jeszcze większe to być chrześcijaninem. A skoro bycie Jego uczniem to takie szczęście, to apostolstwo przestaje być czymś nadzwyczajnym. Tyle osób cierpi, tyle rodzin się rozpada (wśród moich znajomych to plaga), że grzechem byłoby nie spróbować im pokazać drogi ku szczęściu . Gdy pokazujemy ją innym stajemy się apostołami. Ale tak jak ze wszystkim można to robić dobrze, źle lub niezbyt udatnie . To jest rzucona rękawica. Trzeba ją podnieść i wziąć się za apostolską robotę. To jest właśnie powołanie do Miłości. Świetnie tego uczy Opus Dei. Może się wybierzemy razem na rekolekcje pod Warszawą w lutym? (www.dworek.org.pl)
Powołanie Lidera Biznesu Pana drażni. Mówi Pan, że jest niepraktyczne i socjalistyczne. Jak ja je czytam, to widzę wiele ze swojej praktyki plus to co mogę w niej usprawnić. Co więcej to nie jest zbiór ograniczeń dla przedsiębiorców: nie rób tego i owego. Tak jak przykazania nie ograniczają wolności , lecz ją tworzą, tak PLB to narzędzie do sukcesu biznesowego. Dość często klientom odmawiamy realizacji projektów doradczych, gdy widzimy że klient jest nie gotowy. Mówimy mu, że bez nas może sobie poradzi, ale my bez jego faktycznego zaangażowania – nie. Spada sprzedaż, ale po latach takiej polityki urosła marka. Mówimy, że robimy tylko to w co wierzymy i dziewczyny ze sprzedaży mówią, że łatwiej jest im oferować klientom coś co wiedzą, że jest po prostu dobre. Mogą za to ręczyć . Faktycznie jest tak, że ponosiliśmy straty przestrzegając zasady pomocniczości (coraz mocniej jestem przekonany, że jesteśmy jej dość bliscy), ale mam zespół na którym mogę polegać (m.in. w wytykaniu moich błędów :) ). I tak z każdym punktem – PLB się po prostu opłaca, bo Bóg chce dla nas dobra. Dla nas, pracowników, dostawców, klientów, urzędników …. I wreszcie jestem przekonany, że gdy znajdzie się kilku przedsiębiorców, którzy będą chcieli wdrażać PLB nie z sentymentu, ale praktycznie, zaczniemy zmieniać Polskę, Europę, Świat. Na lepsze, bo chrześcijańskie.
Panie Zbigniewie!
nikt się już naszą dyskusją nie interesuje! Chyba popadliśmy w jakąś niepopularna niszę tematyczną… Czas się otrząsnąć z teoretycznych rozważań i wziąć się do konkretnej roboty.
Nie przekonał mnie Pan do uwielbienia PLB. Mam w rękawie jeszcze kilka asów, które chętnie Panu pokażę (ale i chętnie poddam krytyce), niemniej chyba nikt już poza nami nie ma ochoty wgłębiać się w takie szczegóły.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to dobry pomysł, żeby się spotkać na jakichś rekolekcjach w 'Dworku’, ale pewnie Pan wie, że tam sobie nie porozmawiamy i wyjedzie Pan stamtąd – jako zawodowy konsultant – niepocieszony z powodu niemożności udzielenia mi konsultacji i pouczeń w jakiej części moje poglądy już się nie mieszczą w ramach Kościoła Katolickiego. Ja z kolei jestem gadułą, więc też będę sfrustrowany, gdy inni będą psykać z palcem na ustach i „machać różańcem”, gdybym usiłował Panu wyjaśnić np. różnicę problemów moralnych, jakie mają przedsiębiorcy i dyrektorzy..:-)
Wygląda na to, że trzeba znaleźć inne miejsce spotkania. Na razie zastanawiam się czy nie zaszaleć i pojechać jutro do Łagiewnik.
Pozdrawiam