Rozmowa z Elżbietą Langer, odznaczoną przez Benedykta XVI medalem Pro Ecciesia et Pontifice

Redakcja: 4 listopada 2006 roku została Pani odznaczona przez papieża Benedykta XVI medalem Pro Ecciesia et Pontifice. Przyznawany jest on w dowód uznania dla postawy moralnej i zaangażowania w pracę dla dobra wspólnego. Co przyczyniło się do przyznania Pani tego wyróżnienia?

Elżbieta Langer: Moja praca dla Kościoła związana jest z zawodem architekta, który wykonuję. Dużo zawdzięczam w tym względzie ks. Durdzie, który po studiach we Włoszech został skierowany do Lipnicy Murowanej, aby prowadzić prace związane z dokończeniem odnowienia dworu Ledóchowskich. Była to druga połowa lat 90. Ksiądz Durda, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z budownictwem, za poradą sióstr urszulanek skontaktował się ze mną. Nie dysponował on środkami materialnymi, w związku z tym zdecydowałam się pomóc na tyle, na ile będę mogła.

A jakie były dalsze Pani dokonania?

Zbiegło się to w czasie z powołaniem ks. Wiktora Skworca na ordynariusza diecezji tarnowskiej. W czasach, gdy jeszcze pracował w archidiecezji katowickiej, przyjaźnił się z siostrami karmelitankami. Po objęciu diecezji postanowił utworzyć nową fundację karmelitańską właśnie w Tarnowie. Wspominany już ks. Waldemar Durda zaproponował mi zaprojektowanie tego nowego klasztoru. Bez zastanowienia zgodziłam się. Przy tym nie było w ogóle mowy o pieniądzach. Nie miałam jednak poczucia tego, że oto ja zaczynam teraz działać społecznie.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że budowa klasztoru to były takie rekolekcje. Zobaczyłam, jak wygląda życie w klasztorze klauzurowym od środka. Wydawało mi się, że do takiego miejsca uciekają dziewczyny w związku z doznanymi porażkami życiowymi lub że się czegoś boją, nie potrafią. Okazało się, że są to osoby inteligentne, dobrze wykształcone, dowcipne, wcześniej świetnie funkcjonujące w społeczeństwie, a przy tym bardzo ładne. Jednak projektowanie klasztoru okazało się bardzo trudne. Rozwiązanie architektoniczne musiało zostać przystosowane do reguły, która w najdrobniejszych szczegółach określa życie wspólnoty. Z pomocą matki przełożonej udało się zaprojektować klasztor, który – jak się okazało -jest bardzo funkcjonalny i – jak twierdzą siostry – bardzo dobrze się w nim żyje. Klasztor ten stał się taką moją „kościelną wizytówką”.

Były to także czasy, gdy w mojej parafii w Bochni zmienił się ks. proboszcz. On również zaprosił mnie do współpracy. Rozpoczęłam wówczas realizację bardzo wielu różnych inicjatyw kościelnych, do których projekty po prostu podarowałam. Jednym z nich jest budujący się kościół w Rajbrocie, który zaprojektowałam i cały czas nadzoruję realizację budowy. Tego typu projektowanie, choć nie przynosi korzyści materialnych, daje człowiekowi wiele innych rzeczy. Tworzą się bardzo bliskie więzi z ludźmi, którzy pracują przy realizacji takich projektów, i to daje bardzo dużą duchową satysfakcję.

Pani praca społeczna wykracza także poza granice naszej ojczyzny. Proszę przybliżyć tę część Pani działalności.

Ta część mojej działalności łączy się z postacią ks. Janusza Kalety. Pracował on jakiś czas temu w Bochni, a następnie wyjechał do Kazachstanu. Po dwóch latach warunki pozwoliły już na budowę tam świątyni. Ksiądz Kaleta przyjechał do Polski i, poszukując jakiegoś typowego projektu kościoła, nawiązał ze mną kontakt. Tak się zaczęło moje projektowanie dla Kazachstanu. Gdy zobaczyłam, w jakiej roli obecnie już biskup Kaleta występuje, że jest takim pionierem, który stawia pierwsze kroki w dość jednak nieprzyjaznym, skorumpowanym kraju, to poczułam, że nie powinnam także za tę pracę brać pieniędzy. Po wybudowaniu kościoła, który stał się katedrą, okazało się, że jest on już za mały.

Tutaj chciałabym podzielić się jedną krótką refleksją. Otóż w mieszkańcach tego kraju jest jakiś ogromny głód duchowy. Oni coraz bardziej lgną do kościoła, choć nie jest to praca, która miałaby polegać na nawracaniu. Jest to raczej rodzaj opieki i wzajemnych kontaktów, w czasie których ludzie mogą zauważyć, że istnieje dobro, moralność, wartości. Działalność duszpasterska polega głównie na przyciąganiu dzieci i młodzieży, organizowaniu im zajęć, czasem nakarmieniu i przy okazji wpajaniu pewnych wartości. Po jakimś czasie dopiero ktoś prosi na przykład o chrzest. Oni sami dojrzewają do takiej decyzji. Ta prosta praca wychowawcza przynosi niezwykłe efekty. Mimo trudnej sytuacji społecznej i moralnej tamtejszych mieszkańców (nie ma tam wychowania religijnego i wpajania norm moralnych w rodzinie), kościół powoli staje się za ciasny.

Ja chętnie zgodziłam się na to, by pomóc w tej ciężkiej pracy. W sumie są na razie cztery kościoły wraz całym zapleczem duszpasterskim: jeden ukończony, poświęcenie następnego będzie we wrześniu, jeden już zaprojektowany oraz jeden do zaprojektowania. Są to właściwie całe ośrodki, w których oprócz świątyni są sale spotkań, stołówki, sale komputerowe itp.

A jak rozpoczęła Pani działalność na Ukrainie?

Praca dla Polaków mieszkających na Ukrainie zaczęła się od wyjazdu turystycznego. W ostatnim dniu wycieczki wydało się przypadkowo, że jestem architektem, i wtedy niespodziewanie podjęłam się projektowania przebudowy domu miłosierdzia sióstr urszulanek w Kamieńcu Podolskim. Został on przebudowany i wyposażony praktycznie w całości przez grupę ludzi zakochanych w Podolu, którzy stanowią już nawet zarejestrowane Stowarzyszenie „Miłośników Podola”. Obecnie ich pomoc polega na tym, że członkowie grupy organizują „turystyczne” wyjazdy z darami, którymi są ubrania, artykuły spożywcze, książki, prezenty na Mikołaja, słodycze, dosłownie wszystko. Działa to trochę jak nasz Caritas. Ponadto w Polsce przyjmujemy dzieci na letnie turnusy. Całość tej pomocy koordynowana jest przez panią Aleksandrę Świderską.

Dla Ukrainy zaprojektowałam także kościół oraz kuchnię dla ubogich przy kościele św. Antoniego we Lwowie, która wspólnymi siłami osób działających w stowarzyszeniu została zorganizowana.

Tam zobaczyłam, że my, choć materialnie powodzi nam się dużo lepiej, straciliśmy taką prostą radość życia. Kiedy tam się pojedzie, można odkryć radość kontaktów między ludźmi, pozbawionych wyrachowania.

A inne Pani projekty?

Podarowałam na przykład projekt domu pomocy społecznej w Grywałdzie. Pomagam wszędzie tam, gdzie mogę pomóc, a mogę pomóc projektując, bo na tym się znam. Inni pomagają znacznie więcej, chociażby siostry nazaretanki, które ten dom prowadzą. Zrobiłam także szereg projektów dla mojej parafii św. Mikołaja w Bochni oraz bardzo wiele różnych projektów w diecezji tarnowskiej: kościoły, kaplice, plebanie, rozbudowę domu księży emerytów w Tarnowie, dom opieki społecznej w Nowym Sączu, ośrodek rekolekcyjno-oazowy dla młodzieży w Zabawie. Zaprojektowałam również kościół wybudowany na przedmieściach jednego z wielkich miast w Brazylii.

Jak to się stało, że zostało Pani przyznane odznaczenie Pro Ecciesia et Pontifice?

O nadanie tego odznaczenia wystąpił biskup ordynariusz jeszcze do papieża Jana Pawła II. Uczynił to w związku z wybudowaniem klasztoru sióstr karmelitanek w Tarnowie. Choroba i śmierć Ojca Świętego spowodowały, że medal przyznał mi dopiero Benedykt XVI. Jest on powodem mojej ogromnej satysfakcji, ale nie dlatego, że stanowi jakąś nagrodę traktowaną w kategoriach zapłaty za pracę. Cieszy mnie to, że ktoś mój wysiłek zauważył i docenił. Jest to dla mnie jednocześnie pewien znak, by poświęcić się jeszcze bardziej tej działalności, by wykorzystywać swoje umiejętności, które są talentem danym od Boga, pomagając ludziom poświęcającym się dla innych, chociażby na Wschodzie. Traktuję to jako swój obowiązek, a nie okazję do zarobku. Tak właśnie odczytałam drogę swojego powołania, również zawodowego. Cieszy mnie także to, że moje dzieci, które też są architektami, nie przeliczają wszystkiego na pieniądze i włączają się w tę moją działalność, pomagając mi.

Dziękujemy za rozmowę.

_______________

Elżbieta Langer, mgr inż. architekt, uczęszcza na spotkania Duszpasterstwa Przedsiębiorców i Pracodawców od marca 2003 roku.