O. Leon Jan Dehon

Karol Klauza

O. Jan Leon Dehon Założyciel Sercanów
szkic biograficzny

OD AUTORA
KORZENIE

KU KAPŁAŃSTWU
ŚLADAMI CHRYSTUSA ROBOTNIKA
KOLEGIUM I ZGROMADZENIE
CONSUMMATUM EST
ZMARTWYCHWSTANIE
„ABY ŻYCIE MIELI…”
BRAT PRZECIW BRATU
DLA CHRYSTUSA


DLA CHRYSTUSA

Tym razem była to podróż dookoła świata, podjęta dla Chrystusa i jego Kościoła. Najpierw były Stany Zjednoczone, dokąd Ksiądz Dehon przybył w sierpniu 1910 roku. Spodobał mu się tutejszy styl życia — pełen aktywności, naturalnej swobody, łączącej postęp z wartościami religijnymi, choć nie katolickimi. Wierzył, że nie jest odległy dzień, w którym Nowy Świat (Stany Zjednoczone) ze swoją żywotnością i niezmierzonymi zasobami, stanie się najwspanialszym klejnotem Kościoła katolickiego.

Potem była Kanada, gdzie Założyciel wziął udział w Kongresie Eucharystycznym i wizytował domy Zgromadzenia. Odpływając stąd do Japonii, nie mógł powstrzymać się od dokonania spostrzeżenia, że Europa i jej cywilizacja powoli starzeje się, podczas gdy Ameryka Północna zachwycała go swoim młodzieńczym dynamizmem rozwoju.

W Japonii przez dwa tygodnie obserwował życie religijne buddystów, szintoistów i katolików. Optymistycznie oceniał możliwości rozwoju Kościoła w tym kraju, tym bardziej, że nie dostrzegał okrzyczanej na Zachodzie idei „żółtego zagrożenia”, chęci zdominowania europejskiej gospodarki i kultury. Z dużą sympatią odnosił się do Japończyków, uważając ich za ludzi bardzo uprzejmych ł towarzyskich.

W listopadzie 1910 roku Ksiądz Dehon dotarł do Chin, gdzie wizytował misje katolickie, podobnie jak później czynił to w Mandżurii, Manili, Singapurze, na Jawie, Cejlonie, w Indiach i Ziemi Świętej. Powrót do Francji, a raczej pierwsze spotkanie z Francuzami, po doświadczeniach Azji, odebrał jako przykrą konieczność. Był niemile zaskoczony ich krzykliwym sposobem bycia, banalnymi, płytkimi tematami rozmów, brakiem poczucia więzi społecznej. Nie zapomniał przecież, w jakim kierunku od ostatnich piętnastu lat zmierzała jego ojczyzna. Teraz, w 1911 roku, szczególną popularność zyskiwały wśród ludzi postawy szokujące, niemoralne i często skandaliczne. Taka była moda i styl towarzyski.

Podróż owocowała znacznym poszerzeniem horyzontów dla kierunków pracy i aktywności Zgromadzenia. W 1910 roku zostają nowi Sercanie skierowani do Kanady, przyjęto misje w Kamerunie, otwarto się na Szwecję. W 1911 roku powstaje Prowincja Holenderska, obok już istniejącej Północnej (Francusko-Belgijskiej) i Południowej (Niemieckiej z domami we Włoszech i Austrii). W 1912 roku Pius X, na prośbę Księdza Dehona, udzielił Zgromadzeniu specjalnego apostolskiego błogosławieństwa. Sercanów wówczas było 450, oprócz tego 400 alumnów szykowało się do pracy na misjach, w fabrykach, redakcjach i stowarzyszeniach świeckich. Szczyciło się swoim trzydziestopięcioletnim dorobkiem pod rządami ponad siedemdziesięcioletniego Założyciela.

W ten spokojny etap rozwoju, przebiegającego przy stałej opiece i upodobaniu Najświętszego Serca, brutalnie wkroczyła w 1914 roku I wojna światowa. Dla podeszłego w latach księdza Dehona, stała się ona pogłębieniem wiedzy o tajemnicy zła, nierozumnego niszczenia i zabijania. Dotknął w niej tego wszystkiego, co stanowiło świat położony poza społecznym Królestwem Serca Jezusa.

Już w sierpniu 1914 roku, Saint-Quentin dostało się pod okupację niemiecką. Schorowany, zmęczony świadomością narodowej klęski, Założyciel przeżywał trudne dni. Brakowało środków do życia, dręczył go niepokój o los wielu członków Zgromadzenia, wciągniętych w wir wojny — po obu stronach frontu. W październiku 1915 roku był bliski kresu swych dni. Kolejny raz. Bóg jednak zostawił go, dając dni gorzkie i pełne ofiary. Ksiądz Dehon U wał na tej pustyni bez normalnych warunków do życia, bez prasy, korespondencji. Odbierał je jednak jak Boży dar i szansę dla siebie oraz cierpiącej Europy. Wierzył, że Boskie Serce Jezusa nie przestało wspomagać swych umiłowanych i z zawieruchy wojennej wyprowadzi większe dobro, że oczyści dusze i społeczeństwa. Wierzył, że i Zgromadzenie podźwignie się przy Bożej pomocy z poniesionych strat.

W 1912 roku miasto ewakuowano. Chory Założyciel znalazł się najpierw w kolegium jezuitów w Enghien, w Belgii, a potem w Brukseli, w domu macierzystym Zgromadzenia. Tutaj dopiero dowiedział się, że w wyniku działań wojennych stało się to, czego nie dokonały licytacje i kasacyjne ustawy — domy w Fayet i Saint-Quentin przestały istnieć. Jeszcze jedno „Fiat” w życiu, które przecież i tak stanowiło jedno pasmo codziennego podporządkowywania się woli Bożej.

Ksiądz Dehon szukał tej woli teraz znowu w Rzymie, u Ojca Świętego Benedykta XV — swego przyjaciela z okresu ożywionej działalności społecznej. Teraz, gdy był dotknięty tyloma doświadczeniami, gdy po ludzku sądząc, wszedł w okres późnej jesieni życia (miał przecież 75 lat), przedstawił papieżowi propozycję zbudowania w Wiecznym Mieście świątyni poświęconej Najświętszemu Sercu Chrystusa Króla. Projekt spodobał się Benedyktowi XV, uzyskał jego akceptację, poparcie oraz ochronę Watykanu. Bazylika musiała powstać w nowej dzielnicy Rzymu, którą władze miasta chciały oczyścić z jakichkolwiek oznak życia religijnego, eliminując budownictwo sakralne.

Przeciw temu starcowi stwarzały trudności różne środowiska. Za wszelką cenę starano się zaprzepaścić ideę, która dodawała mu sił i lat życia. 18 maja 1920 roku, położono kamień węgielny pod budowę bazyliki — symbolu powszechnego panowania Najświętszego Serca, odzwierciedlającego ideę poświęconej niedawno, podobnej bazyliki w Paryżu. Kościół ten miał przypominać światu, że cały XX wiek, obecnie bogatszy o doświadczenia wojny światowej, był ustami Leona XIII poświęcony Boskiemu Sercu. A może znak tej straszliwej wojny był do pewnego stopnia potwierdzeniem przyjęcia przez Boga ofiary wynagradzającej, złożonej przez tyle dusz czystych, ożywionych szczególnym nabożeństwem do Serca Jezusowego? Czyż wojna, będąca owocem zła i ludzkiej przewrotności, nie stanowiła zarazem okazji do świadczenia miłości, gotowości do największych poświęceń?

Świątynia, którą chciał wznieść Ksiądz Dehon, była dla niego syntezą doświadczeń i osiągnięć, zarówno tych zewnętrznych, jak i tych, które rozgrywały się w jego wewnętrznym intymnym kontakcie z Bogiem. Była szczytem oczekiwań, które — pomimo że nie stały się jego udziałem w świętej konsekracji — to i tak rozsławiły inicjatywę herolda Serca Jezusowego.

Już jako blisko osiemdziesięcioletni kapłan, Ksiądz Dehon zorganizował we Francji i Belgii gigantyczną kwestę na budowę rzymskiej bazyliki. Jakże inny wymiar miała jego akcja niż ta sprzed 400 lat, kiedy też zbierano w Europie pieniądze na rzymską świątynię. Tym razem całą swą aktywność złożył w pociągającej mocy miłości Serca Jezusowego i nie zawiódł się. W 1922 roku został poświęcony prowizoryczny kościół, który stał się ośrodkiem życia religijnego, zanim powstała zasadnicza bryła bazyliki.

Pokonując trudności finansowe, Założyciel chciał wykorzystać Rok Jubileuszowy — 1925 w celu zdobycia dalszych funduszy. Jeszcze publikował swe ostatnie prace ascetyczne, którymi uzasadniał swoje działania zewnętrzne. Jeszcze podsumowywał sercańskie przemyślenia. W 1919 roku wydał „La vie interieure” (Życie wewnętrzne), w 1920 roku — biografię księdza Rasseta, swego pierwszego współbrata zakonnego i wieloletniego współpracownika; zatytułował ją w stylu epoki „Un Pretre du Sacré – Coeur. Vie édifiante du R.P. Alphonse-Marie Raset” (Kapłan Najświętszego Serca. Budujący przykład życia Czcigodnego Księdza Alfonsa-Marii Rasseta). W tym też czasie powstało najważniejsze dzieło teologiczne Księdza Dehona. dwutomowy szkic traktatu systematycznego o Najświętszym Sercu — „Etudes sur le Sacré-Coeur” (Studia o Najświętszym Sercu) wydane w latach 1922—23, podczas wymagających ofiarności dni budowy rzymskiej bazyliki.

Jeszcze dożył dnia uroczystych obchodów swego osiemdziesięciolecia. U kresu swoich dni, spoglądał na dokonania tych lat, sięgające daleko poza Europę. Zgromadzenie pracowało w obu Amerykach, posiadało tam swoje nowicjaty, zapewniające rozwój siłami miejscowych powołań, pracowało w tradycyjnie protestanckich krajach skandynawskich, było na Sumatrze i w Afryce. Pierwsi misjonarze Zgromadzenia byli już biskupami. Ktoś sfotografował go w tych miesiącach wielkiego duchowego owocobrania. Ze zdjęcia spogląda twarz pełna spokojnej radości, kryjąca gdzieś głęboko bruzdy doznanych cierpień i doświadczeń.

Do końca działał. Trzeba było przecież przygotować przeniesienie domu macierzystego do Rzymu, przy budującej się bazylice, kończyć samą budowę, przygotować IX Kapitułę Generalną, która miała odbyć się jesienią 1925 roku. Nie trzymał się jednak kurczowo życia. Zaczynając w styczniu tegoż roku kolejny, sześćdziesiąty zeszyt swego skrupulatnego spisywania dziennika, umieścił na początku znamienne zdanie: „Ten ostatni zeszyt i może ostatni rok. Fiat. Pragnę odejść i być z Chrystusem”.

Nadszedł ostatni atak choroby Księdza Dehona. Już nie mógł zachować swego zwykłego porządku dnia. Przykuty do łóżka, wysłał kleryka po gazetę. Czytał ją przecież codziennie, tak jak Pismo święte, czy lekturę duchową, wtopiony w codzienny brewiarz. To był jego sposób na łączenie w jedno modlitwy i spraw świata, bo taka była dla niego struktura dziejów zbawienia, zapisywanych w słowie świętym i słowie codziennym.

Tak też pojmował swoje kapłaństwo, obejmujące zarówno sprawy codzienne, jak i nadprzyrodzone. Takiemu włączaniu miłości Najświętszego Serca w historię poświęcał całe swoje życie — aż po ostatnie godziny, gdy od 4 sierpnia 1925 roku jego świat zmalał do wymiarów pokoju w brukselskim domu macierzystym. Już tylko stąd mógł kierować Zgromadzeniem.

Atak choroby wzmógł się z niedzieli na poniedziałek 10 sierpnia. Sugestię przyjęcia sakramentu chorych przyjął z radością. Nie chciał, by używano sformułowania „ostatni sakrament” wszak było to tylko przejście, wsparte Bożą łaską i siłą. Ponowił jeszcze swoje śluby, a zwłaszcza ten szczególnie mu drogi — ślub żertwy ofiarnej, który w tych dniach dopełniał się aż po kres ludzkich możliwości.

Świadkami tajemnicy odchodzenia Założyciela byli członkowie Zgromadzenia z Polski. Mieli podzielić się tymi doświadczeniami ze wspólnotami sercańskimi nad Wisłą, by przekazać im charyzmat życia, które na ich oczach dopalało się. Mieli zanieść naukę o społecznym panowaniu Najświętszego Serca do kraju, który miał przeżyć szczególnie wymagającą próbę wierności Bogu.

Ostatniej nocy Ksiądz Dehon oddał jeszcze swój różaniec infirmiarzowi. Nad ranem, 12 sierpnia, wyszeptał wskazując na serce: „cierpię”. Łączył teraz swoje cierpienia agonii z cierpieniami Serca, któremu oddał się bez reszty. Ostatnim gestem ręki wskazał na obraz Serca Jezusa i wyznał: „Dla Niego żyję i dla Niego umieram”. I odszedł. W historii Zgromadzenia zaczął się nowy okres.