Z Martą Korbut, ekonomistką z wykształcenia, pedagogiem z pasji, rozmawia Marta Karaś.

Jest Pani aktywnie zaangażowana w pracę z dziećmi zarówno w wieku przedszkolnym, jak i szkolnym. Proszę powiedzieć na podstawie własnego doświadczenia, jak wychowywać do przedsiębiorczości?

Jest to niewątpliwie rozległe pytanie i można na nie długo odpowiadać. Ja jednak najpierw bym zapytała, czy można wychować dziecko do przedsiębiorczości, i wówczas moja odpowiedź brzmi: tak. Każde dziecko ma w sobie potencjał, tylko trzeba do niego umiejętnie podejść, zmotywować go, zachęcić do działania.

Czy można zaryzykować twierdzenie, że kłopotliwe dziecko to przedsiębiorczy człowiek?

Tak, ja bym nawet postawiła znak równości. Często kłopotliwe dziecko to dorosły, przedsiębiorczy, aktywny, pracowity człowiek. W Polsce wszyscy wychowują dzieci przede wszystkim, żeby były grzeczne. Trudno jest jednak wychować grzeczne dziecko do przedsiębiorczości. Dorośli przeważnie oczekują od dzieci, aby te spełniały ich polecenia. Takie grzeczne dziecko jest niekłopotliwe, nikomu nie przeszkadza, wszyscy go chwalą. Niestety, często w ten sposób dorośli wyzwalają w nim mechanizm tłumienia agresji, swoich pytań, dociekań. Finał tego jest taki, że czternastolatek, tłumiący nieustannie negatywne emocje, chwyta za nóż lub kamień i rzuca, szukając w ten sposób możliwości odreagowania.

Kolejna sprawa to brak lub upadek domów kultury, które niegdyś funkcjonowały bardzo sprawnie. Ciągle mamy tylko do młodzieży pretensje, że źle robią, są bandytami. Nikt z nimi nie chce rozmawiać. Z trudną młodzieżą, z którą nikt nie chciał rozmawiać – ani dom, ani Kościół, ani szkoła – ja zarobiłam na wyjazd kolonijny dla 28 dzieci z rodzin patologicznych.

Jak do tego doszło? Skąd ta inicjatywa?

Byłam wtedy po wypadku. W ramach rehabilitacji biegałam po parku. Pewnego dnia zostałam zaczepiona przez paru wyrostków, którzy pijąc wino, śpiewali nieprzyzwoite piosenki. Stanęłam wówczas przed nimi i powiedziałam: „Jestem parę lat starsza od was, piosenki świńskie mogę wam zaśpiewać takie, że wam w pięty pójdzie, ale zobaczymy, kto jest lepszy w biegach”. Zostawili wino, gitarę i zaczęliśmy biegać. Tak powstała zaprzyjaźniona grupa, z którą spotykałam się regularnie.

Potem Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie zaproponował mi działanie społeczne na rzecz młodzieży, a następnie stworzenie i wydawanie gazetki. W ten sposób powstała gazetka „Krowoderski Zuch”, kolportowana pod kościołem za darmo, za dobrowolne datki na rzecz najuboższych rodzin. Finansowaliśmy obiady dla dzieci, Szkoła Podstawowa nr 15 w Krakowie dostała od nas magnetowid, a Szkoła Podstawowa nr 21 telewizor.

W naszym kraju można dużo zrobić dla młodzieży, ratując ją przed wszelkimi zagrożeniami, trzeba tylko chcieć!

Jakby Pani spróbowała odpowiedzieć na pytanie: przedsiębiorczość to geny czy wychowanie?

Geny, ale przede wszystkim wychowanie. Uważam, że jeśli dziecko nie ma jakiś wyraźnych dysfunkcji rozwojowych, jest aktywne, rozwija się prawidłowo, jest kochane i chwalone, rozumiane – to wszystko przed nim! Często zdarza się, że szkoła tłamsi dziecko, nie podążając za jego potrzebami emocjonalnymi. Jak jednak rodzic chce, żeby jego pociecha była mądra, to zrobi wiele, aby tak właśnie było.

Jaką receptę na wychowanie dzieci dałaby Pani rodzicom? Jakimi zasadami powinni się kierować w stosunku do swoich pociech?

Podstawowa zasada to rozmawiać z dzieckiem. Tłumaczyć mu, co jest dobre, a co złe. Nie bać się różnych, czasem trudnych pytań. Nie stosować zakazów dla samych zakazów, ale uzasadniać. Trzeba liczyć się z uczuciami dziecka. Dorosły powinien być Cyceronem w jego życiu, a nie kapralem, który wydaje bez przerwy rozkazy w myśl zasady: Ordnung muss sein – porządek musi być.

A jakie zasady Pani wyniosła z domu rodzinnego? Co szczególnie utkwiło w pamięci, do czego Pani chętnie wraca?

U nas w domu były trzy hasła: „nie ma rzeczy niemożliwych!”, „chcieć to móc!” i „umiesz liczyć, licz na siebie!”. Przy tym rodzice byli bardzo wierzący i bardzo mądrzy. Ojciec mówił, że w Nowy Rok i w Wielkanoc nie powinno się nawet garnków myć.

Czyli prawdziwie dzień święty święcił?

Tak jest. Niedziela to był kościół, spacer, wspólny obiad, wspólny czas. Także Bóg kojarzył się z czymś fajnym. A potem tata powiedział mi: „Masz 14 lat, wychowałem cię na katoliczkę i teraz droga do ŤSzefa ť na górze (tak się u nas mówiło na Pana Boga) jest twoja”. I wtedy oczywiście zaczął się „okres burzy i naporu”. Nie chciałam chodzić do spowiedzi, puściły wszystkie hamulce. Obowiązywała wtedy zasada wahadła: jak ktoś mówił, że Boga nie ma, to ja natychmiast protestowałam: Bóg jest! Jak ktoś mówił, że jest i coś mi kazał, to znów się buntowałam: Boga nie ma! A potem to było różnie…

Rozumiem, że od 14. roku życia ojciec dał Pani jakby wolną rękę w sprawach wiary i praktyk religijnych, do niczego nie zmuszał…

Tak. Potem, gdy byłam dużo starsza i z ojcem rozmawiałam na ten temat, to mi tłumaczył wraz z mamą, że to była ich metoda wychowawcza. Bo rodzice zawsze mogą stać obok i nakierować, a jak dadzą wolność w wieku lat 18, to może być już za późno. Wtedy już po prostu można popłynąć.

Wiele osób zastanawia się nad dylematem „być” czy „mieć”. Czy da się pogodzić te dwie orientacje w wychowaniu, czy jednak się one wykluczają?

Dla mnie mądry człowiek to człowiek na „być” i na „mieć”. Bo łatwiej życie przejechać salonką niż taczkami. Zakładając rodzinę, nie powinno się jechać taczkami, tylko trzeba spróbować zrobić wszystko, żeby jeździć salonką, czyli mieć mocne podstawy ekonomiczne. Nie wspomnę już o tym, że kiedy się jedzie salonką, to można wielu ludziom pomóc. A jadąc taczkami…?

Podsumowując temat wychowania do przedsiębiorczości, nasuwa się ostatnie pytanie. Kiedy zacząć?

Na pewno nie dopiero na studiach typu marketing i zarządzanie! Jeśli młody człowiek po drodze nie ma nic wspólnego z przedsiębiorczością, aktywnością, to tam go nikt tego nie nauczy. Powinno się to zacząć od przedszkola i stymulować dziecko do rozwoju, żeby umiało dobrze i owocnie przeżyć swoje życie, które mamy przecież tylko jedno.

Życie to podróż. Idziemy, idziemy, z tym nam dobrze, tego omijamy. Z jednymi ludźmi uda nam się coś wspólnie zbudować, z innymi niekoniecznie. Dobrze jest trafić na właściwych, przedsiębiorczych ludzi. A dobry przedsiębiorca to dla mnie przede wszystkim człowiek posiadający takie cechy jak: solidność, uczciwość, skromność i przebojowość zarazem, asertywność, kultura, bo kulturalny człowiek wszędzie i z każdą grupą społeczną potrafi się porozumieć, pamięta o uśmiechu, magicznych słowach-kluczach „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Należy jeszcze dodać planowanie i wytrwałość, bo to jest podstawa. To wszystko nie gwarantuje oczywiście, że zawsze będzie się na górze, gdyż biznes to góra – dół, góra – dół, jak w sinusoidzie. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Raz jest słońce, raz deszcz, raz burza z piorunami. Ta zmienność jednak uczy pokory, a ta cnota jest przedsiębiorcy niezbędna, bo oznacza życie w prawdzie (por. Flp 2,6-8), co z kolei uczy nas zdrowego realizmu i rozwagi.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.


Marta Maria Korbut
– od 1980 roku prowadzi własne dwa przedszkola, będąc oficjalną pionierką w tej branży w Krakowie. Wychowuje dzieci na mądre, radosne, twórcze i kulturalne „łotry”.

____________________________
Jest coś bielszego nad aniołów białość,
coś poranniejszego nad różany wschód,
coś, co ma dziwną wielkość właśnie przez swą małość
Dziecko się zowie ten cud!
Motto działalności M. Korbut, które wisi na drzwiach frontowych domowego przedszkola.