W dzisiejszym Kościele odnotowuje się bardzo żywe zainteresowanie rozmaitymi problemami kulturowymi, społecznymi i politycznymi. Kościół oczywiście zajmuje się nimi. Widzi w nich zadanie, które dotyczy jego misji apostolskiej. Ponieważ Kościół żyje i urzeczywistnia się w relacji do świata, dlatego też musi stale brać pod uwagę zarówno racje teologiczne, jak i wymiar socjologiczny swojego posłania.
W ferworze zainteresowania światem i jego problemami zachodzi jednak niebezpieczeństwo, że ta druga kwestia przeważy i w niektórych przypadkach to ona stanie się kryterium oceny, wyboru i działania. Jest to błąd, który nazywa się socjologizmem, a który tu i ówdzie daje znać o sobie. Dzieje się tak w przypadkach, gdy oceny dotyczące Kościoła są wypowiadane w oparciu o analizy dotyczące jego skuteczności społecznej i politycznej, gdy jego funkcja, jak również funkcja biskupów i kapłanów jest pojmowana i opisywana w odniesieniu do działań doczesnych lub gdy opracowywane programy duszpasterskie odzwierciedlają tylko zainteresowanie kwestiami społeczno-politycznymi. W takich przypadkach element teologiczny, religijny, nadprzyrodzony, jeśli jest uwzględniany, to jednak zbyt często jest traktowany jako zewnętrzny w stosunku do omawianej rzeczywistości, gdy tymczasem stanowi on podstawę i ukoronowanie wszystkiego. W takim ujęciu jawi się on raczej jako przeciwieństwo w stosunku do podejmowanej kwestii, a nie jako istotny temat, główna troska, specyficzne i całościowe zadanie, którego działanie społeczne ma być tylko odbiciem lub – co więcej – częścią, uzasadnianą wartością moralną i duchową podejmowanych problemów i zadań.
Najgorsze jest to, że niekiedy, dla wywołania przyjemności u widowni, w dzisiejszym świecie wielu ludzi, zwłaszcza zarażonych politykierstwem, nie zadowala się rzucaniem wezwań do działania – na ogół mało konkretnych – ale wypowiada oceny na temat przeszłości i teraźniejszości, które są jednostronne i po prostu niesprawiedliwe. Mówiąc w taki sposób o starych i nowych problemach dotyczących wszelkiego rodzaju potrzebujących, można spokojnie przejść nad tym wszystkim, co ludzie i organizacje kościelne – bez nadmiaru socjologii i bez wywoływania szumu wokół siebie, ale ze zwyczajną troską, miłością i ofiarnością – robią w dziedzinie szkolnictwa, pomocy ubogim, niepełnosprawnym, zepchniętym na margines itd., którzy znajdują się – jak nieszczęśnik na drodze do Jerycha – na ich drodze, w ich parafiach, w ich wsi lub mieście. Jest wielu biskupów, kapłanów, zakonników i świeckich, którzy poświęcają się faktycznej „promocji ludzkiej”, dalekich od głoszenia mocnych deklaracji dotyczących głodnych w Trzecim Świecie, torturowanych przez policje totalitarnych reżimów, więźniów politycznych itd., którym na ogół towarzyszy wstydliwe i uparte milczenie o niezliczonych ludziach, żyjących w biedzie.
To prawda, że dzisiaj, bardziej niż w jakimkolwiek innym czasie, metody działania Kościoła i katolików nie mogą być po prostu „metodami świata”, skoro Ewangelia pokazuje jednoznacznie, że jedyną autentyczną metodą działania może być pokora, prawda, uczciwość i cicha dobroczynność. Jednak sprawiedliwość historyczna ma również swoje wymagania i obowiązki, które należy wypełnić. Trzeba więc połączyć metodę ewangeliczną z zaangażowaniem historycznym w świecie.
Historia Kościoła wymownie potwierdza, że tym, co liczy się najbardziej, jest fakt, że przez ożywianie całego społecznego ciała Kościoła oraz świadectwo heroicznych i profetycznych postaci, nieodzownych z punktu widzenia kościelnego, religijnego i ascetycznego, dokonuje się coraz bardziej autentyczna i pełna ewangelizacja, mająca także odzwierciedlenie kulturowe, społeczne i polityczne. Ma ona niezastąpione znaczenie polegające na tym, że bez tchórzostwa i bez kompromisów wobec prawdziwych lub domniemanych możnych dzisiejszego świata, a zarazem bez obaw i bez wątpliwości co do wartości pracy na rzecz „promocji ludzkiej”, mówi się wciąż o Bogu, łasce, grzechu, nawróceniu, pokucie, przykazaniach, błogosławieństwach, sakramentach, życiu wiecznym.
Jeśli należy dzisiaj dokonać jakiegoś „pośredniczenia kulturowego” między Ewangelią i ludźmi, to dotyczy ono zasadniczo wyrażenia prawdy symbolu wiary oraz moralności Dekalogu i Kazania na Górze w zestawieniu ze współczesną kulturą, a przede wszystkim filozofią. W tym celu warto przywołać osobę i dzieło św. Tomasza z Akwinu, ponieważ na jego przykładzie widać, że w Kościele stale trzeba podejmować uczciwe i mądre, oparte na przenikliwości umysłu i głębi serca rozeznanie dotyczące pozytywnych wartości, przynajmniej częściowo zawartych w różnych systemach filozoficznych i społeczno-ekonomicznych (łącznie z marksizmem), by w ten sposób ubogacić duchowe dziedzictwo ludzkości oraz nadać nowy i żywotny rozmach ludzkiej myśli. Jest to droga prowadząca do przekształcania w duchu Ewangelii wszystkich dziedzin życia.
Postać św. Tomasza jest potrzebna także po to, by pokazać fałszywe założenia i zasady oraz niespójność wielu dzisiejszych systemów samych w sobie, jak i w relacji do wiary. Za mało walczy się w naszych czasach z błędem, tak jakby prawda i fałsz były prawomocne w takim samym stopniu. Taką trud podjął Akwinata w swoich dwóch słynnych Sumach, które – gdyby dzisiaj zostały podjęte przez myślicieli – mogłyby posłużyć do nowego wyjaśnienia rozmaitych stanowisk, a tym samym przyczyniłyby się do istotnej i twórczej promocji (a nawet wyzwolenia) człowieka, koniecznej w dzisiejszym świecie. Dramat Zachodu chrześcijańskiego, w którym Polska oczywiście uczestniczy, polega w tej chwili na tym, że nie dysponuje on ani nowym Tomaszem, ani ludźmi o mniejszym talencie, którzy naśladując jego przykład, doktrynę i metodę podjęliby poważną, spójną i odpowiednią pracę w tej dziedzinie. Do tego zachęca przecież II Sobór Watykański.
Można pomyśleć, co znaczyłoby dla dzisiejszej ludzkości – albo przynajmniej dla Kościoła – gdyby katolicy i instytucje, którymi dysponują (od katedr uniwersyteckich po książki, gazety, inne środki społecznej komunikacji), podjęli systematyczną, całościową i uporządkowaną pracę nad wydobyciem pozytywnych wartości ze współczesnej filozofii, ideologii i socjologii oraz nad odrzuceniem zawartych w nich błędów, nad pokazaniem zafałszowanych prawd i dopełnieniem półprawd, szczególnie w odniesieniu do człowieka, życia od pierwszej do ostatniej chwili, wolności przeciw wszystkim manipulacjom i zabobonom, społeczeństwa wolnego od rewolucyjnych lub technologicznych utopii, miłości i płci, zła i cierpienia, sprawiedliwości we wszystkich jej wymiarach, życia wewnętrznego, prymatu człowieka na rzeczami, jego odkupienia i powołania wiecznego. Sama taka myśl nastraja optymistycznie i pokazuje, że warto zabrać się do konkretnego działania.
Dzisiejsza kultura zdaje się być pogmatwanym i nieprzeniknionym gąszczem tych motywów i tematów. Wyzwolenie ich z dewiacji i napięć, uporządkowanie i rozwiązanie w świetle rozumu i wiary, dostarczenie im na drodze wykładu naukowego treści do rozważenia stanowi rzeczywiste dzieło należące do dziedziny „promocji ludzkiej” i „pośredniczenia kulturowego”, którego trzeba podjąć się w sposób rygorystyczny, uczciwy moralnie i w duchu wiary. Takiego przykładu dostarcza św. Tomasz z Akwinu. Nie można załamywać rąk. Każdy może wnieść coś twórczego w to dzieło.
Trzeba oczywiście powiedzieć, że mamy już do dyspozycji wiele poważnych, kompetentnych i użytecznych studiów, które zostały opracowane przez filozofów i teologów chrześcijańskich działających według programów zaproponowanych ze znawstwem w wielu miejscach. Co więcej, nauczanie II Soboru Watykańskiego dotyczące dziedziny społecznej (niestety, wciąż często pomijane przez nowych „pośredników kulturowych”), jak i dotyczące innych dziedzin, wskazuje na podstawowe wartości wiary, miłości, prawdy, sprawiedliwości, duchowości, wspólnotowości, moralności itd. Jest to nieocenione światło w mroku zamieszania, niespójności oraz odwrócenia wielu wartości. Trzeba je jednak odkryć.
To jest właściwe miejsce, w którym można znaleźć punkty wyjścia i kryteria ocen dla poważnej pracy intelektualnej i dla działania społecznego, zamiast zaczynać od akceptacji, bardziej lub mniej świadomej, jakiejkolwiek ideologii lub utopii, by potem usiłować dostosować do niej doktrynę, moralność, a nawet wiarę chrześcijańską, jak stało się już w niejednym przypadku.
Nie jest to tylko jakiś osobliwy przypadek ani ostatni w porządku znaczenia, ale jest to kwestia o pierwszorzędnym znaczeniu, w której już minimum realizmu historycznego prowadzi do stwierdzenia, że chrześcijanie są konieczni dla świata, jak w II wieku pisał anonimowy autor Listu do Diogneta, to znaczy dla społeczności ludzkiej, dla ludzi żyjących w ubóstwie, a także dla kultury, a są konieczni w takiej mierze, w jakiej zachowują swoją tożsamość i idą za swoją doktryną. Nie jest dla nich rzeczą trudną podjąć nieocenioną posługę kulturową, społeczną i polityczną, jeśli – przekonani o dobroci własnych zasad, nie oddając czci żadnemu złotemu cielcowi, nie dając się zwieść żadnemu modnemu mitowi – z poważnym zaangażowaniem, spójnie i ofiarnie pracują nie nad mediacjami lub kompromisami o niejasnym znaczeniu, ale nad tym, by dostarczyć materiału do refleksji oraz nad wniesieniem wkładu do zreformowania, odnowienia i rozwinięcia porządku doczesnego (kultura, ekonomia, porządek cywilny i polityczny itd.).
Prawdopodobnie w przypadku chrze­ścijan w coraz mniejszym stopniu będzie chodziło o kwestię władzy, nawet jeśli nie powinni oni unikać wzięcia na siebie służebnych zadań także w potrzebach ziemskiej „rzeczy pospolitej” (res publica). Coraz bardziej będzie chodziło, dzisiaj i jutro, o animację w ramach ciała społecznego przez afirmację doktrynalną i operatywną wymiaru moralnego całej rzeczywistości ziemskiej i wiecznego powołania człowieka.